Nikodem wybiegł z samochodu.
- Monster! - wydarł się na całe gardło. - Misiu!
Obydwa psy momentalnie wybiegły zza krzaków. Ruszyły w stronę Nikodema jak dwa spłoszone dziki. Zaczęły na niego skakać.
- Monster, czubie! - rzekł Nikodem. - Tata! Monster osikał mi spodnie z radości! - zawołał głaszcząc obydwa psy. Położył się na trawie.
Tymczasem Marcel wszedł do domu. Umył w łazience ręce i twarz.
- Marcelek! Chodź na słowo! - usłyszał głos ojca dobiegający z sypialni.
Chłopiec wziął głęboki oddech.
- Tak? - odezwał się uchylając lekko drzwi.
- No, wejdź... - rzekł Szymon zaglądając do jednej z szafek. - Marcel, mama znalazła dzisiaj twój scyzoryk...
Malec zbladł.
- I co teraz? - spytał. - Nie będę miał scyzoryka?
- Będziesz miał. Trzymaj - rzekł Szymon podając chłopcu jego skarb. - Ale na przyszłość, nie zostawiaj scyzoryka w brudnych ciuchach. Jasne?
Marcel pokiwał głową.
- No, to wszystko. Jesteś wolny.
- Okej. Dzięki, tato... - rzekł chłopiec wychodząc z sypialni rodziców. - Mama przyjechała! - zawołał po chwili.
Szymon wszedł do salonu. Wstawił wodę na kawę.
- Zrobić ci herbatkę? - zwrócił się do chłopca.
- Nie... Mogę iść na dwór?
- No, jasne, że tak... Marcel, nie musisz mnie pytać o takie rzeczy. Nie dałem ci przecież szlabanu.
- A co mogę robić na dworze?
Szymon uśmiechnął się.
- Całe mnóstwo rzeczy - rzekł sypiąc kawę do kubków. - Możesz skakać na trampolinie...
Chłopiec się skrzywił.
- Faktycznie, kiepski pomysł... Ale, możesz jeździć rowerem...
Malec spuścił wzrok.
- To też odpada...
- Pływanie w jeziorze odpada i wspinanie się po drzewach też...
Szymon uśmiechnął się.
- Wiem, co nie odpada! - rzekł.
Wyciągnął koc z dna szafy. Wyszedł z nim na trawę. Rozłożył w cieniu. Po chwili wrócił do domu.
- Przynieś pastele, które ci kupiłem - rzekł wyjmując duży blok z komody.
Marcel powędrował po schodach na piętro. Po minucie był już z powrotem. Trzymał w ręce duże opakowanie pasteli.
- To są pastele, które można rozmazywać palcami... Chodź, pokażę ci...
- Nie! Ja będę umiał - rzekł podekscytowany chłopiec. - A, tatuś! A co jak niechcąco ubrudzę koc?
- Nic... Włoży się go do automatu i wypierze...
Marcel uśmiechnął się. Wziął blok z ręki ojca, po czym poszedł na rozłożony koc. Położył się na brzuchu. Zabrał się za rysowanie lata.
- Trzeba mu kupić sztalugę... Niech rozwija swoją pasję... - rzekł mężczyzna witając żonę w progu.
Daniela wtuliła się w ramiona męża.
- Miałyśmy przygodę z Adą... Jakiś wariat jechał przed nami autem... Jechał trzydziestką. Chciałam go wyprzedzić, ale się nie dało, bo jechał środkiem drogi.
- Ile kilometrów za nim jechałaś?
- Nie wiem. Prawie od samego Torunia...
- A inne auta na was trąbiły?
- Nie właśnie...
- Jak myślisz, dlaczego?
- Szymon... Nie wiem... Może jest jakiś światowy dzień cierpliwości i dlatego nikt nie trąbił...
- A może przy wyjeździe z Torunia stoi znak "Roboty drogowe" i drugi znak ograniczenia prędkości do trzydziestu kilometrów na godzinę?
Daniela zaczerwieniła się.
- Żartujesz sobie - szepnęła.
- Nie. To ty sobie żartujesz. Jak możesz jeździć autem po drodze i nie patrzeć na znaki?
- Szymon, nie denerwuj się. - Znam tę drogę...
- Nie no! Teraz to mnie dopiero wkurzyłaś! - krzyknął. - Luśka, wiesz, ile ludzi ginie w wypadkach drogowych tylko dlatego, że nie patrzą na znaki?!
- Skarbie, nie krzycz na mnie...
- Okej, przepraszam. Ale obiecaj mi, że będziesz jeździć bardziej ostrożnie... Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało... Zwłaszcza teraz - rzekł całując żonę w brzuch. - Kocham cię. Przepraszam.
- W porządku - szepnęła. - Woda się gotuje...
- To ja zrobię kawę...
- A ja się przebiorę... - odparła Daniela zmierzając w stronę sypialni.