Marcel i Nikodem podążali w stronę domu. Chłopcy przez chwilę nie odzywali się do siebie.
- Nogi mnie bolą od tego chodzenia... Nic tylko chodzę i chodzę - westchnął Marcel rzucając kamieniem w górę. - A Amelia w ogóle nie umie się bawić w piratów...
- No, nie umie - przyznał Nikodem.
- Kucharka pirata! Ale wymyśliła! - rzekł Marcel marszcząc brwi. - Słyszałeś kiedyś, żeby jakiś pirat miał kucharkę? Piraci jedzą surowe ryby i wodorosty... Do tego nie potrzebna jest żadna kucharka...
Zbliżała się godzina dwudziesta, gdy chłopcy dotarli do domu. Andrzej siedział na tarasie razem z Szymonem. Na widok dzieciaków, odruchowo spojrzał na zegarek.
- O której to się wraca do domu? - odezwał się ojciec chłopców. - Kupiłem wam zegarki. Dlaczego ich nie nosicie?
- Strata czasu - westchnął Marcel.
Nikodem podszedł do ojca. Zakrył jego usta swoją dłonią.
- Nie marudź już... - rzekł uśmiechając się do taty.
Szymon posadził chłopca na swoim kolanie.
- Co robiliście? Gdzie byliście tak długo? - spytał.
- Bawiliśmy się z Amelią w piratów - odpowiedział Marcel.
- Kogo pytaliście, czy wolno wam pływać tratwą po jeziorze? - rzekł Szymon patrząc Nikodemowi w oczy. Chłopiec wzruszył ramionami.
- No, wujkowi się pytaliśmy - rzekł Marcel mrugając oczami. - Wujku, powiedz...
Andrzej przeciągnął się.
- Sam pomogłem im wciągnąć tratwę do jeziora - odezwał się. - Wzięli trochę Kubusia. Miałem na nich oko.
- No, dobrze - rzekł Szymon zdejmując Nikodema z kolan. - Chłopaki, myć się, jeść kolację i spać.
Nikodem spojrzał ojcu głęboko w oczy. Wziął głęboki oddech.
- Tata... Możemy pogadać? - spytał.
- No, tak. O co chodzi?
- O PlayStation... Powiedziałeś, że mogę grać jedną godzinkę dziennie... No nie?
- No, tak - odparł Szymon.
- I Marcel też jedną godzinkę...
- Zgadza się.
- A czy mogę sobie pograć zamiast Marcela? Bo wiesz, jak na przykład ktoś ma wykupiony karnet na siłownię, to może ten karnet komuś pożyczyć, żeby ktoś inny mógł sobie poćwiczyć... No i tak samo z PlayStation... Marcel mi mówił, że nie chce mu się dzisiaj grać... No więc mógłbym sobie za niego pograć?
Szymon zaniemówił. Logiczny sposób rozumowania jego syna, totalnie go zaskoczył.
- Mądrutki ten twój syn - rzekł Andrzej uśmiechając się do Szymona.
- No... Trochę za bardzo. Niko, jest wcześnie, macie wakacje. Do wpół do dziesiątej możecie sobie pograć... Ale najpierw proszę się wykąpać i najeść.
- Jasna sprawa - odparł chłopiec zmierzając w stronę drzwi. Wszedł do domu.
Tymczasem Marcel przypomniał sobie, że zamknął pieska w samochodzie. Chciał go uwolnić, ale Szymon i Andrzej wciąż siedzieli na tarasie.
- Jeśli teraz cię wypuszczę to tata to zobaczy i będzie zły, że zrobiłem sobie z jego auta przechowalnię dla zwierząt - pomyślał chłopiec. - Tatuś, nie idziesz do domu spać? - odezwał się po chwili namysłu.
- Nie, a co?
- Gówno - pomyślał Marcel. - Tatuś, chciałbym pobyć przez chwilę sam...
- To idź do swojego pokoju albo do łazienki - rzekł Szymon.
Chłopiec zmarszczył brwi. Nieśmiało podszedł do samochodu. Zapukał w bagażnik, po czym przyłożył do niego swoje prawe ucho.
- Misiu... - szepnął. - Żyjesz czy zdechłeś?
Marcel zdenerwował się, bo przy aucie panowała idealna cisza. Nie było słuchać szczekania, drapania ani skomlenia. Malec ponownie uderzył ręką w bagażnik. Tym razem głośniej.
- Synek, co ty wyrabiasz? - odezwał się Szymon.
- Nic - rzekł chłopiec uśmiechając się niewinnie do ojca. - Wystukuję dźwięki... Gdybyś poszedł do domu, łatwiej byłoby mi się skupić...
Szymon podniósł się z ogrodowego krzesła. Zszedł z tarasu. Chłopiec zbladł. Bał się, że ojciec domyśli się, że Marcel ukrywa coś w bagażniku i zajrzy do środka.
- Idę do domu się myć... - rzekł spuszczając nisko głowę.
Szymon chwycił chłopca za przedramię. Spojrzał mu w oczy.
- Co kombinujesz? - spytał.
- Nic - westchnął malec.
Wtem z mieszkania wybiegł Nikodem. Chłopiec miał na sobie piżamę. Szeroko uśmiechnął się do brata.
- Ej, Marcel! Pamiętaj, żeby wyciągnąć Misia z bagażnika! - zawołał, po czym odwróciwszy się na pięcie, wszedł z powrotem do salonu.
Szymon zaniemówił. Puścił rękę Marcela, by móc otworzyć bagażnik. Gdy zajrzał do środka, zbladł. Misiu leżał bez ruchu. Ciężko oddychał. Oczyma rozglądał się na wszystkie strony. Był przestraszony.
Marcel uczynił krok w tył.
- Ups - szepnął pod nosem.
- Ups?! - krzyknął Szymon wyjmując pieska z bagażnika. - Co ci strzeliło do głowy, żeby zamyknąć psa w samochodzie?! Marcel, mówię do ciebie!
Szymon położył pieska na tarasie. Podniósł lekko jego głowę.
- Przyniosę mu wody - rzekł Andrzej wstając z ławki. Wszedł do domu. Po chwili był z powrotem.
Chwycił szczeniaka, po czym zamoczył jego pyszczek w misce z wodą.
- No, pij - odezwał się. - Szymon, dotknij jego sierści... Jest tak nagrzany, że aż parzy... Trzeba go ochłodzić, ale stopniowo... Marcel, przynieś z domu jakiś pojemnik z letnią wodą - zwrócił się do chłopca.
Malec kiwnął głową, po czym wbiegł do domu.
- Młody przesadził. Jak ocucimy Misia, nakładę dzieciakowi trochę do głowy - rzekł Szymon spoglądając na Andrzeja.
- No, koniecznie.
Wtem z mieszkania wyszedł Marcel. Postawił obok Misia wiadro z wodą. Ukucnął przy swoim szczeniaku.
- Trzeba go ochłodzić - rzekł Andrzej polewając pieska letnią wodą. Po chwili Szymon ponownie wsunął pyszczek Misia do miski z wodą. Piesek zaczął chłeptać językiem wodę.
- Misiu, głuptasie! Ale mnie nastraszyłeś! - zawołał Marcel wpatrując się czworonoga. - Ale mnie nabrałeś... - dodał przytulając się do pieska.
- Nabrał? - rzekł Szymon wpatrując się w błyszczące oczy Marcela.
- No, nie, że nabrał... Ale się wystraszyłem, że coś mu się stało... Kocham cię, Misiu... Jesteś moim najlepszym przyjacielem... - rzekł chłopiec biorąc szczeniaka na ręce.
- Przyjaciół nie zamyka się w bagażniku, Marcel - rzekł Szymon podnosząc się z ukucku. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo nie chciałem, żeby za mną lazł - odparł chłopiec tuląc się do pieska.
- Marcel, nie wolno robić takich rzeczy. Niewiele brakowało, a nie odratowalibyśmy Misia.
- Jak nie?
- Marcel, to nie są żarty. Już nie pierwszy raz, jak zamykasz psa w samochodzie! Zgadza się?
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Odpowiedz.
- No, drugi raz...
- Jeśli zrobisz to jeszcze raz, oddamy Misia do schroniska. Jakieś dziecko na pewno go przygarnie i będzie się o niego troszczyć...
- Ja go nie oddam... - szepnął chłopiec wciąż tuląc do siebie Misia. - Nigdy więcej nie zamknę go w bagażniku ani nawet w samochodzie... Przysięgam...
Szymon zmarszczył brwi.
- Proszę do mycia! Raz, dwa!
Marcel spuścił nisko głowę, po czym bez słowa uchylił tarasowe drzwi.
- Chodź, Misiu - zawołał.
Piesek powoli poszedł za swoim panem.
- Będziesz dzisiaj spał ze mną... Tata, Misiu może ze mną spać?
- Może - odparł Szymon patrząc na chłopca. Wciąż nie docierało do niego to, że Marcel wpadł na pomysł, by zamknąć Misia w bagażniku.
- Nie do podrobienia ten wasz Marcel - rzekł Andrzej zaraz po tym, jak chłopiec i jego pies weszli do domu.
- No, często ma głupkowate pomysły...
- A jak w szkole sobie radzi? Lubi się uczyć? - spytał Andrzej po chwili.
- Jest naprawdę zdolny... Jak się za niego wziąłem to w dwa tygodnie zaliczył kilka prac klasowych z historii... Na koniec roku zamiast pały, dostał czwórkę.
- No, to faktycznie zdolny...
- Żeby tylko chciał się uczyć... Na wszystko ma czas, tylko nie na to, co powinien.
Andrzej uśmiechnął się.
- To tak, jak moja Ada... Uparła się, że chce zmienić szkołę. Denerwuje ją to, że Kamila uczy ją matematyki... Ale ile Kamila popracuje? Maksymalnie do połowy pierwszego semestru...
Szymon uśmiechnął się.
- Lusia jak tylko dowiedziała się o tym, że jest w ciąży, tak od razu dostała od lekarza zwolnienie z pracy... Powiedział jej, że ma się nie przemęczać... Ale tu jest taka historia, że Lusia ma tendencję do anemii... Jej organizm bardzo słabo przyswaja żelazo... Chociaż ostatnie wyniki badań miała dobre.
- Wiecie już, czy będziecie mieć chłopca czy dziewczynkę?
- Tego nie wiemy... Za wcześnie. Lusia jest dopiero w trzecim miesiącu ciąży... Ale wiemy, że będą bliźniaki...
- Żartujesz! To ci dopiero...
- No, będę dom powiększał... Wiesz, jest nas czworo a będzie sześcioro...
- I pewnie auto będziesz zmieniał na większe...
- No, koniecznie... Planuję sprzedać BMW. Dostanę za niego pewnie z dwadzieścia tysięcy... Trochę dołożę i kupię może Volkswagena Tauron. Nie wiem jeszcze.
Wtem uchyliły się tarasowe drzwi. Z domu wyszedł Marcel. Podszedł do Szymona. Przytulił się do niego.
- Gniewasz się na mnie? - spytał.
- Ja? Nie... Ale Misiu pewnie się na ciebie gniewa... - rzekł patrząc na chłopca z powagą. - Marcelek, ile ty masz lat, co? Pięć? Trzy?
- No, dziesięć - westchnął malec.
- Dziesięć? Niemożliwe... Który dziesięciolatek zamyka pieska w bagażniku?
- No ja jedynie... Tatuś, nie zrobię tego nigdy więcej, wiesz?
- No ja mam taką nadzieję... Jak Misiu się czuje?
- Dałem mu kiełbasy, no i zjadł... To chyba dobrze.
- No, to dobrze... Marcel, już jest późno. Powiedz Nikodemowi, że ma wyłączać PlayStation i iść spać. Za parę minut pójdę sprawdzić, czy jesteście w łóżkach.
- A co jak wejdziesz do nas do pokoju i się okaże, że na przykład Niko gra a ja skaczę na łóżku.
- No co, no? Zrobię taką mega groźną minę i w podskokach będziecie kładli się do łóżka spać - zaśmiał się Szymon.
Marcel uściskał ojca, po czym pobiegł do domu.
- Mega groźną minę? - rzekł Andrzej spoglądając na zegarek. - Coś czuję, że też będę musiał dzisiaj zrobić mega groźną minę...
- A co? Ady nie ma jeszcze w domu?
- No, nie ma właśnie... Ale to nic... Ja sobie tu na nią poczekam...
- A ja pójdę już... Zajrzę do chłopaków i pójdę spać, bo jutro muszę wcześnie wstać... Na razie, Andrzej.
- Na razie...