#27

641 40 0
                                    

SHAWN POV

Gdy tak staliśmy pośrodku jej domu, przytuleni do siebie dopiero dochodzi do mnie powaga sytuacji.

Ona się t n i e. Czas teraźniejszy. Nie przeszły.

Nadal to robi. Obiecała przecież, że skończyła z żyletkami...

Czemu mnie okłamała?

To wszystko moja wina.

Mogłem temu zapobiec. Kolejny raz ją zawiodłem. Znowu mnie przy niej nie było kiedy najbardziej tego potrzebowała. Skąd mogłem wiedzieć...?

Ale czy nie jest tak, że osoby, które kiedyś się cięły, przypadkiem do tego nie wracają? Może nie od razu, ale po kilku latach. To byłoby bardzo prawdopodobne.

Mogłem to przewidzieć. I ją powstrzymać.

Ale przecież nie będę obserwował jej na każdym kroku jak jakiś paparazzi. Nie mógłbym ją na okrągło śledzić.

Albo ją chronisz, albo nawalasz.

- Melody - wzdycham bezradnie prosto w jej włosy - wiesz doskonale, jak bardzo mi na tobie zależy. Przecież masz mnie. Nie wystarczam ci?

- To nie tak - protestuje, a w jej głosie słyszę łzy. - Nie dawałam sobie rady. Z tym co się stało, tym co się dzieje teraz... To za dużo. Zdecydowanie za dużo.

- Rozumiem. Naprawdę - zapewniam. - Mów mi wszystko. Zawsze możesz. Wiesz o tym, prawda?

- Tak - mamrocze - wiem.

Przełykam ślinę i delikatnie rozczesuję jej włosy palcami.

- Może usiądziemy?

- Okay...

Mel siada na krześle, a ja robię nam mocne kawy. Jej na pewno przyda się kopniak energii.

Stawiam przed nią kubek z parującym napojem. Uśmiecha się smutno. Na ten widok kraja mi się serce.

Sam do tego doprowadziłeś.

- Bez pośpiechu, skarbie. Poczekam.

Milczy jeszcze przez jakieś 10 minut, aż w końcu mówi:

- Nie wiem czy interesują cię historyjki z moimi kumplami w roli głównej, bo było ich masę, ale najgorsza rzecz jaką mi zrobili było to, że... - Milknie i bierze głęboki oddech. - To był piątek. No cóż, piątek jak każdy piątek, musieliśmy zabalować. Elvis zaproponował, że możemy zrobić imprezę w domku letniskowym jego rodziców, który był gdzieś tam niedaleko plaży. Wszyscy się napalili, wyglądało na to, że spędzimy miło weekend, ale tak nie było. David rzucił pomysł, żeby pojechać tam na motorach. Rozumiesz? Praktycznie nikt nie potrafił się na nich poruszać, tylko David, ale i tak ci debile postanowili się zgodzić. Każdy wziął swoją dziewczynę, czyli jak się domyślasz mnie zabrał Warren.

- Niestety.

- Ehh, tak. Głupia ja, oczywiście chętnie wsiadłam i chłopaki próbowali utrzymać równowagę na motorze, ale marnie im to szło. David pokazywał im jak się poruszać no i jakoś załapali. Jechaliśmy prostą drogą przez las, samochody raczej były rzadkością, ale jednak były - Mel zaciska usta. O nie. Nie nie nie.

- Chyba nie powiesz, że...

Wbija wzrok w swoją nietkniętą kawę i kiwa głową.

- Mówiłam mu, żeby jechał spokojnie, bo jedyne co robił, to popisywał się swoimi zerowymi umiejętnościami jazdy na motorze, ale kompletnie mnie zignorował i stwierdził, że nie umiem się bawić. A nie chciałam wyjść na sztywną, więc się zamknęłam. Wydawało się, że w sumie nie jest tak źle, aż nagle z bocznej drogi wyjechał samochód, a kierowca chyba nas nie zobaczył, bo nie przepuszczając nas, wyjechał nam naprzeciw. Wtedy Warren ostro zahamował, a nas wyrzuciło gdzieś w bok. Nie pamiętam za wiele, mam dziwną dziurę w tamtym wspomnieniu. Ale jednego momentu nie zapomnę - przymyka oczy i kręci głową, jakby nie dowierzała, że takie wydarzenie miało miejsce. - Obudziłam się gdzieś w krzakach, niedaleko mnie w drzewo wbity był motor. Warren ocknął się wcześniej, bo stał już na nogach i rozmawiał z kimś przez telefon. Strasznie pulsowała mi głowa, nie mogłam się ruszyć, nie wiedziałam czy byłam martwa, czy nie. Wołałam do niego, prosiłam, żeby pomógł mi wstać, ale popatrzył się na mnie i wsiadł do auta, które przyjechało.

Nie mogę w to uwierzyć. Ten człowiek to istny diabeł.

- Zostawił cię? - pytam z niedowierzaniem pomieszanym ze złością. Dziewczyna bierze łyk kawy i patrzy gdzieś w dal, gdzieś ponad moje ramię.

- Reszta też dziwnym trafem się ulotniła. Widziałam przebłyski sylwetek przede mną, no wiesz, inni byli w świetnym stanie, bo to nie oni mieli wypadek, tylko ja. Warren odjechał, pozostali stracili chęć do imprezowania i stwierdzili, że nic tu po nich. Oni także odeszli, a ja leżałam pośród liści cała we krwi i ziemi, czując się zdradzona i niechciana.

Jak mogła nazywać tych bezdusznych ludzi przyjaciółmi, jeśli odwrócili się od niej wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała? Jakim trzeba być okropnym skurwysynem, żeby zostawić na pastwę losu potrzebującą i, w dodatku, ranną osobę? Nie wyobrażam sobie tego. Czy oni mają takie coś jak sumienie?

- Melody...

- To nic. Przyzwyczaiłam się, że nie jestem nikomu potrzebna. Codzienność.

Jej słowa miały być obojętne, ale rani mnie to, że powiedziała, że codziennością jest, że czuje się nikomu niepotrzebna.

- A co ze mną? Nie czujesz się przy mnie potrzebna?

Brunetka obraca kubek w dłoniach.

- Sama nie wiem. - Nie odpowiadam, więc podnosi głowę, orientując się, że przesadziła. - Shawn...

- Okay. - Podnoszę się z krzesła. - Jasne.

- Mendes - odzywa się błagalnie - usiądź. - Wzdycham przeciągle. - Proszę. Tylko ty mi pozostałeś. Przepraszam. Przepraszam.

Opadam z powrotem na mebel i chwilę obserwuję jej spuszczoną głowę.

- Mel - staram się zwrócić jej uwagę. - Melody.

Nachylam się do niej, podpierając na zgiętych łokciach. Unosi głowę. No w końcu.

- Czy mi... ufasz?

Patrzy na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami i powoli kiwa głową.

- Wiesz jak bardzo mi na tobie zależy?

Ponowne kiwnięcie.

- Zdajesz sobie sprawę, że możesz mi powiedzieć dosłownie wszystko?

Zawahanie. Przytaknięcie.

- Okay. Umówmy się. Jeśli najdzie cię chęć pocięcia się, napiszesz albo zadzwonisz, tak?

- I co wtedy? - pyta tak cicho, że nie wiem, czy się nie przesłyszałem.

- Wtedy - powoli akcentuję każdy wyraz z osobna - zrobię wszystko, żeby cię od tego pomysłu odsunąć. Tak?

- To się nie uda, Shawn - kręci głową ze zrezygnowaną miną. - To nie jest myśl, która trwa, no nie wiem, dzień czy dwa. To jest taka spontaniczna chęć... Nie umiem tego opisać. - Zagryza dolną wargę. - To jest chwilowe uczucie. I jeśli zaraz tego nie zrobię... Nie wiem jak to powstrzymać. Nie umiem się...

- ... oprzeć? - podsuwam. Porusza się niespokojnie na krześle.

- Właśnie. Nawet nie zdążę do ciebie napisać, a już będę... Sam wiesz co.

- Musisz z tym walczyć, Mel - mówię dobitnie - bo prędzej czy później nie wytrzymasz i...

- Wiem, że muszę walczyć - wzdycha smętnie - ale pokusa jest praktycznie nieodparta.

- Rozumiem - dotykam niepewnie jej dłoni, która zaciśnięta jest na naczyniu. Brunetka wpatruje się w nasze ręce i kilkukrotnie mruga, powracając spojrzeniem do mnie. - Zrobię co w mojej mocy, żeby Ci pomóc. Zaufaj mi. To pierwszy krok do sukcesu. I lepszego życia.

Przenoszę dłoń na jej policzek i delikatnie głaszczę. Lekko drga pod wpływem mojego dotyku, ale kiwa głową i przez jej twarz przechodzi cień uśmiechu, który tak bardzo uwielbiam.

Zrobię wszystko, żeby widzieć go coraz częściej.

Particular tasteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz