Część 29

1.2K 131 27
                                    


Taflę  jeziora zmącił niespodziewanie ruch czegoś dużego pod powierzchnią wody. Fala zalała kamienistą plażę jeziora, podchodząc niemalże pod sam namiot, w którym spało dwoje ludzi.

Wschodzące słońce rozświetliło płomienistym blaskiem wszystko wokół. Na drugim brzegu stado saren zbliżyło się powoli do tafli jeziora, by ukoić pragnienie. Coś jednak je przepłoszyło i czym prędzej uciekły z powrotem do lasu.

Harry wygramolił się z namiotu i wyprostował, zbolałe plecy od spania na cienkim materacu. Zaczerpnął  głęboko w płuca rześkiego powietrza, wilgotnego od rosy i unoszącej się nisko mgły.

- Cóż za piękny dzień. - powiedział do siebie Harry, wspierając ręce na biodrach. Podszedł do wygaszonego ogniska, by wzniecić ogień na nowo. Wyczyścił więc ognisko z wypalonego drewna i po przygotowaniu chrustu, rozpalił ognisko zapalniczką.

Nastawił wodę w czajniku zawieszonym nad ogniem, szykując kawę.

Zabrał się również za gotowanie parówek  na śniadanie.

Elizabeth wciąż spała, nie było potrzeby budzić jej przedwcześnie.

Wczoraj siedzieli do późnej nocy przy ognisku, pałaszując pieczone pianki i sącząc czerwone wino, a dalsza noc była równie upojna w doznania.

Słońce wzniosło się niemal w pełny zenit, gdy w końcu Lis się obudziła i dołączyła do Harry'ego z namiotu.

- Dzień dobry, kochanie. - powiedziała Lis, dosiadając się do Harry'ego.

- Dzień dobry. - Harry złożył pocałunek na ustach kobiety, wręczając jej do rąk własnych kubek z gorącą kawą.

- Mmm... - Lis niemalże zamruczała, oblizując wargi. - Pycha. - powiedziała, upijając łyczek z swojego kubka. - Kawa też dobra. Jakie mamy plany na dziś?

- Jeszcze nie wiem. Może będziemy improwizować. - zaproponował Harry. - Ale wpierw śniadanie. Same delikatesy. Parówki i jajecznica.

- Mniam. - mruknęła Lis.

Po śniadaniu spakowali obóz i ruszyli wzdłuż jeziora, przemierzając las spacerowym krokiem.

Zabawne. Kiedyś bał się tego lasu, ale teraz, gdy Lis była przy nim, a cały las skąpany w blasku słońca, samo wspomnienie, że uważał ten las za nawiedzony, jest po prostu śmieszne.

Minęło popołudnie, gdy postanowili zrobić przerwę.

Harry zdjął plecak  trekingowy i usiadł na ogromnym, starym pniu obalonego na ziemię, zapewne przez wichurę, dębu. 

- Padam z nóg. - Lis usiadła obok Harry'ego. Napiła się wody z małej butelki i głośno westchnęła, patrząc w niebo.

- Ja też. - Harry uśmiechnął się ciężko. Elizabeth podsunęła narzeczonemu swoją butelkę z wodą, którą przyjął z wdzięcznością.

- Czas na chwilkę relaksu. - oznajmiła Lis.

- Co masz na myśli? - spytał Harry. Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko i rozpięła suwak kurtki i zdjęła swój plecak. Kurtka zaraz wylądowała na kamieniach. Oraz spodnie, bluzka, buty i cała reszta, aż Lis została w samej bieliźnie. 

- Ee... Co robisz? - spytał Harry, rozglądając się, czy aby przypadkiem  nie ma w pobliżu jakiś ludzi.   

- Chcę popływać. - oznajmiła Lis, puszczając oko narzeczonemu. - Dołączysz?

- Woda musi być lodowata. Mamy listopad. - przypomniał Harry, ale ona nie słuchała. 

Śmiejąc jak wariatka, wbiegła do wody.

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz