Część 41

1.5K 122 26
                                    

Goblin prowadził go wzdłuż klifów jeszcze z dwadzieścia minut aż niespodziewanie skręcił, by jeszcze po kilku minutach zatrzymać się przed skałami uformowanymi na pozór w ludzką sylwetkę.

Goblin pogrzebał w swoim wózku, obracając się na ile mógł i wygrzebał z niego mały przedmiot, który przyłożył do ust, by za chwilę dmuchnąć w niego z całej siły.

Rozległ się długi gwizd na częstotliwości nie słyszalnej dla ludzkiego ucha. Wampiry nie mają takiego szczęścia. 

Marcus skrzywił się odruchowo zakrywając sobie uszy  rękoma. Opuścił je dopiero, gdy kamienny olbrzym ożył.

Najpierw spod zasp śniegu i zmrożonej ziemi uniosły się potężna, kamienne ramiona. Następnie wsparty na nich podźwignął się kamienny kolos, skierował swą zdeformowaną twarz jakby wyrytą przez kogoś kto nie do końca wiedział jak powinna wyglądać twarz, albo przez jakiegoś artystę tworzącego na wzór Pabla Picassa. Olbrzym patrzył prosto na nich.

Marcus miał ponad osiemset lat i wciąż coś go zaskakiwało, jakby był ledwie dzieckiem.

- Pośpiesz się. - zaskrzeczał gobliński przewodnik.

Goblin już pokonał próg szczeliny, która rozwarła się w klatce piersiowej kolosa i zjeżdżała na dół korytarzem, który nie miał prawa znajdować się tam, gdzie się znajdował. 

Nie miał jednak czasu, by zastanawiać się nad tym, jak to możliwe, że w kamiennym kolosie znajdował się korytarz. 

Wbiegł niemal do środka za goblinem. Obejrzał się, lecz wejście zniknęło.

Stał w długim korytarzu, który ciągnął się za nim jakby wcale nie wszedł tu przez otwór w torsie żyjącej istoty.

- Idziemy dalej? - zapytał goblin.

Marcus zacisnął dłonie. Ten mały stwór coraz bardziej go drażnił. 

Zaczerpnął jednak powietrza i podążył za nim korytarzem., powtarzając sobie w myślach swój cel.

Korytarz, którym szli nie skręcał ani nie miał rozwidleń. Nie było tu żadnych drzwi, obrazów, posągów. Jedynie płaskorzeźby wyryte w ścianach w tak zawiły sposób, że Marcus nic nie mógł wyczytać z nich na pierwszy rzut oka, a nie miał czasu się przyglądać. Goblin poruszał się bardzo szybko jak na kogoś, kto nie miał nóg.

W oddali wampir zobaczył odległe światło świadczące o końcu tego korytarza. Gdy dotarli do jego końca stanęli u progu tak ogromnej komnaty, że pomieściła by nawet zamczysko Drakuli, a one było same w sobie ogromne. Marcus nigdy nie widział czegoś takiego.

- Taa... Robi wrażenie. - powiedział goblin, spoglądając na twarz wampira. - Cóż, na mnie już nie działa. Mieszkam tu tak długo, że można się przyzwyczaić. Sam jeden.

- Sam? - Marcus przestał się rozglądać, patrząc na przewodnika.

- Dawniej były nas tu setki. - zaskrzeczał goblin. - Pracowaliśmy dla Mrocznego. Ale gdy odszedł, a na nas spadła ta przeklęta klątwa, zostałem sam.

- Odszedł? - spytał Marcus. - Mroczny Kowal nie żyje? 

- Nie żyje? Nie. Na pewno nie. - goblin pokręcił głową. - Opuścił tylko Drontheim. Ostatnio, z tego co wiem, przebywał w Ameryce. Nawet zapisałem gdzie... Tylko nie pamiętam... Gdzieś to schowałem.... - zastanowił się goblin, przeglądając swoje rzeczy. - Ach, jest! - wyciągnął zwinięty w rulon pergamin. Wręczył go Marcusowi, mówiąc jednak. - Nie szukaj go jednak. Gdyby życzył sobie zostać odnalezionym, to by się odnalazł. 

Marcus nic nie odpowiedział, marszcząc brwi rozwinął pergamin i przeczytał jedyne trzy słowa zapisane koślawym pismem.

- Tri-Cites, Stany Zjednoczone. Tylko tyle. 

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz