Część 57

1.5K 103 34
                                    


Niebo nad Nowym Yorkiem było zasłane burzowymi chmurami, gdy samolot zniżał się do lądowania na pasie startowym.

Harry obserwował przez małe okrągłe okienko znajome rysy miasta. Szkło było zroszone kropelkami deszczu dając zapowiedź zbliżającej się ulewy, która spadnie na Nowy York. 

Spuścił wzrok na śpiącą przy nim kobietą, wtuloną w niego jak w poduszkę. Adira podkulała pod siebie nogi, by zmieścić się na fotelu. Wyglądała przepięknie podczas snu. Mógłby tak patrzeć na nią bez końca. 

Wong i Anabelle siedzieli po drugiej stronie wynajętego Jeta. 

Jego ojciec zaś był zamknięty w trumnie, która znajdowała się w luku bagażowy odrzutowca. Oficjalnie przewożą ciało na pogrzeb. Wong załatwił dokumenty. Coś musieli powiedzieć ludziom na lotnisku. 

Dla Harry'ego nie miało znaczenia, czy pomogą ojcu, czy jednak zostanie w trumnie już na dobre. Nie ważne. Liczy się tylko ona. Pogłaskał Adirę po twarzy, odgarniając nieposłuszne kosmyki włosów, które przysłaniały jej twarz. Teraz, gdy odzyskali się nawzajem, musi się upewnić, że już nic nie stanie im na drodze. Że ona będzie bezpieczna. I choć wiedział, że za nic nie dałaby się mu zamknąć pod kloszem, zaopiekuje się nią jak tylko potrafi. Albo ona nim. 

Zabawne, on, zwykły człowiek uważa, że może lepiej ochronić swoją dziewczynę wilkołaka niż całe stado, które i tak ma z nią nadszarpnięte mocno stosunki. Bez względu na to, co mówił Logan, ona teraz nie byłaby bezpieczna wśród nich. I na pewno nie szczęśliwa. 

Adira nie przyznała mu się do tego, ale on sam widział jak patrzą na nią członkowie sfory Logana. I widział jej smutek. 

Odrobinę mocniej zacisnął ramię, którym obejmował Adirę, wybudzając ukochaną ze snu.

Adira zmarszczyła zabawnie nosek i powoli otworzyła oczy. Uniosła je, patrząc ca twarz Harry'ego. 

- Lądujemy. - powiedział Harry.

Latynoska usiadła gwałtownie wyprostowana. 

- Przepraszam. Musiałam przysnąć. - mruknęła, tłumiąc ziewnięcie. 

- Nie masz za co przepraszać. - powiedział Harry. - I nie musisz czuwać przez cały czas. Możesz się czasem zrelaksować. Już nie jestem dzieckiem, babciu. 

Adira zmrużyła oczy groźnie i wymierzyła cios w brzuch Harry'emu.

Jęknął boleśnie, choć w oczach miał łezki śmiechu, nie bólu.

Poczuli uderzenie, gdy Jet płynnie opadł na pas startowy.

Samolot jeszcze chwilę kołował aż stanął niedaleko budynku Terminalu portu lotniczego imienia Kennedy'ego. 

Słońce jeszcze nie zaszło, ale nie miało to znaczenia. Jego promienie nie mogły przebić się przez gęste, burzowe chmury na niebie. 

Nie zdążyli opuścić samolotu, gdy pod odrzutowiec podjechał czarny SUV z zaciemnionymi szybami oraz drugi samochód, którym była półlimuzyna.

- Już wie, że tu jesteśmy. - mruknęła Adira, patrząc z niesmakiem na samochody. 

- Nie karzmy więc jej czekać dłużej niż to konieczne. - powiedział Wong, podchodząc jako pierwszy do SUV'a. Reszta poszła za jego przykładem.

Drzwi otworzyły się od strony pasażera i z samochodu wysiadł młodo wyglądający mężczyzna azjatyckiego pochodzenia z krótko ostrzyżonymi włosami, ubrany w dopasowany drogi garnitur. 

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz