Część 39

1.6K 129 51
                                    

Mgła unosiła się nad  miasteczkiem, tak mlecznobiała i gęsta, że nie widać było niczego na dziesięć metrów. Skąpane było wszystko w zasięgu tej mlecznej chmury. 

Księżyc jasno świecił tej nocy niemal idealnie okrągły, starając się przebić przez mglistą zasłonę, która opadłą tej nocy równie niespodziewanie co śnieg latem. Panowała jednak zima, nikt więc nie przejął się mgłą. 

Środkiem ulicy szedł cień postaci w ogromnym kapeluszu. Postać mężczyzny nie śpieszyła się. Szedł wolnym krokiem, a im bliżej był, tym mgła zdawała się gęstnieć. W oddali rozległo się długie wycie. Zatrzymał się, kierując twarz w kierunku skąd dobiegał długi skowyt. 

Ktoś niewtajemniczony uznałby, że to wilki są. Ale nie on. On wiedział.

I on ma to gdzieś. 

Ruszył dalej ulicą aż nie ujrzał przed sobą witrynę baru. Było późno, albo bardzo wcześnie. Zależy, z której strony spojrzeć. Bar był jednak otwarty. 

Wszedł więc do środka. A gdy tylko przekroczył próg tego miejsca, cała mgła rozpłynęła się jakby nigdy jej nie było. 

Ludzie w barze spojrzeli w jego stronę, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, dzwoniąc cicho zawieszonym przy nich dzwoneczkiem. Zapadła cisza, którą zakłócało jedynie radio nastawione na miejscową rozgłośnie radiową.

Mężczyzna miał na sobie długi czarny płaszcz, spod którego nie sposób było zobaczyć, że pozostałe ubranie przybysza jest równie dziwne, co ten płaszcz i ogromny kapelusz, który przysłaniał cieniem bladą twarz mężczyzny. Oraz jego mroczne, błyszczące oczy. 

Przez chwilę się nie ruszał, czekając aż miejscowi przestaną się nim interesować. Co stało się dziwnie szybko, jakby nagle zapomnieli, że ktoś obcy wszedł do baru. 

Mężczyzna przeszedł przez bar i zajął miejsce w najdalszym kącie przy ostatnim stoliku i nie ruszał się tak przez wiele godzin, aż nagle ktoś podszedł do jego stolika. Dopiero wtedy obcy podniósł nieco głowę, patrząc na tego drugiego mężczyznę z długą, paskudną blizną na twarzy.

- Spóźniłeś się. - stwierdził obcy bezosobowym głosem. - Już miałem sobie iść. 

- Miałem coś na głowie. No i musiałem upewnić się, że nikt mnie nie widział. - powiedział Daryl, siadając naprzeciwko obcego mężczyzny. Spojrzał na twarz skrytą pod ogromnym kapeluszem. Była ona bledsza niż u jakiegokolwiek człowieka. Jednak nie aż tak blada jak u wampira. Był on nie człowiekiem, ale i nie wampirem. Był mieszańcem. A przede wszystkim, był prastarym pogromcą wampirów, znany jako D. Łowca Wampirów. 

- Zdradzisz mi, dlaczego musiałem tu przybyć? Czy będziesz dalej się gapił? - w słabym świetle baru błysnęły nieludzkie kły dhampira.  

- Wolałbym pomówić o tym w innym miejscu. - odpowiedział spokojnie Daryl. - Mogą mieć tutaj szpiegów. 

- Mnie się tu podoba. - powiedział D. Spojrzeniem śledził zbliżającą się do nich kelnerkę. 

Dziewczyna zatrzymała się przy ich stoliku, patrząc tylko na Daryla, tak jakby w ogóle nie dostrzegała D.  

- Coś podać? - spytała kelnerka. 

Daryl spojrzał na nią.

- Szklaneczkę brandy. 

Dziewczyna zapisała i odeszła. Gdy przyniosła zamówiony przez Daryla alkohol i odeszła, D kontynuował. 

- A teraz powiedz, dlaczego musiałem przyjechać do Collinsport w hrabstwie York w Maine. Nigdy nie chciałem przyjechać do Colinsport, w hrabstwie York w Maine. Nie znoszę wilgoci. 

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz