Część 4

1.8K 159 17
                                    


Wong pojawił się w ich tymczasowej kryjówce przed wieczorem, jak było ustalone. To co tam zastał nawet jego wprawiło w zdziwienie. Adira i James spali razem na podłodze. Oboje byli nadzy i przykryci kocem, a ich ubrania były porozrzucane po całym pokoju.

Przywiązany do krzesła łowca pozostawał nieprzytomny. Wampir zamknął drzwi za sobą. Kiedy to zrobił, oba wilkołaki wybudziły się ze snu. 

Adira przeciągnęła się opuszczając krainę Morfeusza i przetarła oczy.

- Dobrze się spało? - Wong przyklęknął przy nich.

- Twardo. Wolałabym we własnym łóżku. - odpowiedziała Adira. Usiadła, podciągając koc do piersi.

- Mieliście kanapę. - powiedział Wong, gdy James sennymi ruchami naciągał na siebie swoje jeansy. 

- Użyliśmy jej. I nie tylko. - oznajmił spokojnie brunet. 

Wong spojrzał na starą sofę dopiero teraz. I zorientował się, że jest w jeszcze gorszym stanie, niż była gdy opuszczał chatę. Ledwo stała w całości, a w wielu miejscach miała ślady jakby coś pięciopalcastego z długimi pazurami rozpruło ją w wielu miejscach. Nie tylko kanapa była w gorszym stanie niż przed jego wybyciem.  Stary stół był całkowicie roztrzaskany, ściany w wielu miejscach były wgniecione przez coś dużego, a zakurzona podłoga w kilku miejscach była niemal wytarta do czysta. Na domiar tego, James i Adira pachnieli potem i seksem. Ostrym seksem.

Wilkołaczyca zarumieniła się jak nastolatka przyłapana w łóżku z chłopakiem przez ojca, gdy Wong posłał jej wielce wymowne spojrzenie. 

James natomiast nic sobie nie robił z tego, że ich przyłapano.

- Na początku nie była zbyt użyteczna, ale później, jak doszła do siebie, troszkę się pobawiliśmy. - powiedział James, mając czelność puścić przy tym oczko Wong'owi. Przyniósł latynosce jej spodnie i koszulkę, żeby sama nie musiała chodzić nago i szukać ubrań. Natomiast on musiał szybko uciec poza jej zasięg, gdy machnęła na niego pazurami. - No co, kochanie? Taka prawda.

- Ja ci zaraz dam prawdę, poczekaj, tylko wstanę. - syknęła groźbę, na co tylko się uśmiechnął i uciekł na drugi koniec chaty.

- Niedługo się ściemni. Zaraz ruszamy. - powiedział Wong, odwracając się, gdy Adira zaczęła się ubierać.  James stał sobie oparty o ścianę nonszalancko i podziwiał widoczki. - Jak tylko wybudzę więźnia.

James spiął się. Właśnie tego się teraz obawiał. Konfrontacji ze starym przyjacielem.

- Możesz się zmienić. - poradziła Adira, widząc reakcję drugiego wilkołaka. - Mamy prywatny samolot, więc....

- Nie. Wiedziałem, że to może się kiedyś stać. - James pokręcił głową.

- A ty jesteś gotowa? - Wong przeniósł wzrok na Adirę. Nadal szukała drugiego buta, trzymając jeden w ręce. Pochyliła się, ślicznie wypinając się w ich stronę, gdy patrzyła czy pod kanapą nie ma jej zguby. James uśmiechnął się porozumiewawczo do Wong'a, wampir wywrócił oczyma.

- Tak, tak. - wilkołaczyca machnęła ręką za siebie. - Gdzie ten cholerny but? - przeciągnęła spojrzeniem po całej izbie. 

James i Wong rozejrzeli się również. W końcu drugi wilkołak go znalazł. But wisiał na starym żylandorze pot sufitem, w którym połyskiwała roztrzaskana żarówka.

- Jest. - powiedział James.

Adira pośledziła spojrzeniem na miejsce gdzie on patrzył. 

Ale to Wong się odezwał. 

- A on jak tam trafił?

Tym razem Adira i James zarumienili się, patrząc na siebie.

                                                                              *                         *                       *

Otworzył oczy.

Znajdował się w tym samym pokoju, w którym był ostatnio. 

Było tak ciemno, że ledwo cokolwiek widział.

- Jak się spało? - Wong stanął w nikłym polu widzenia łowcy. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z naszej gościny.

- Jak cholera. - warknął Daryl. - Kiedy wyjdę?

- Obawiam się, że nie prędko. - powiedział Wong tak smutnym tonem, jakby na prawdę był tym strapiony. - Musimy zabrać cię ze sobą.

- Dokąd? - spytał łowca, lecz wampir nie udzielił już na to pytanie odpowiedzi.

Ktoś podszedł od tyłu do łowcy i krótkim nożem przeciął trytki, którymi był przywiązany do krzesła. 

Natychmiast postanowił szukać szczęścia.

Szarpnął się do tyłu, z zamiarem ogłuszenia osoby za nim od uderzenia tyłem jego głowy w twarz kogoś za nim. Tak to sobie zaplanował.

Ale to on wylądował na twarzy.

Adira wykręciła mu rękę tak mocno, że jeszcze centymetr i została by złamana. Powaliła go na ziemię, kopnięciem w zgięcie jego kolan, ściskając mu ramię i własnym kolanem wgniatając mu plecy, a drugą ręką jego twarz w podłogę.

- Rusz się. Zrób mi tę przyjemność - wysyczała mu do ucha Adira.

- Naprawdę to zrobiłeś? Przecież wiedziałeś, że to musiał być któryś z wilkołaków. - odezwał się James, gdy łowca leżał już na podłodze wyjąc z bólu, lecz nie mogąc się wciąż ruszyć. Zaprzestał wszelkich prób wstania, gdy usłyszał głos starego przyjaciela.

James wyszedł z cienia w słabe światło wpadające przez zabite deskami, brudne okna. Stojąc w luźniej pozie patrzył na byłego partnera rozciągniętego pod lykanką.

- Ty żyjesz! - odezwał się w końcu Daryl, wybałuszając oczy na bruneta.

- Coś tak jakby. - James wzruszył ramionami. - Możesz go puścić? - zwrócił się do Adiry.

Latynoska nawet nie drgnęła, wciąż trzymając łowcę przygniecionego do podłogi.

- W porządku, Ramirez. Możesz go puścić. - powiedział Wong. 

Spojrzała na wampira takim wzrokiem, jakby się przesłyszała, albo to on zwariował, ale puściła łowcę.

Daryl podniósł się do klęczek, tuląc do piersi rękę. Bolała jak cholera. Ale jest przecież elitarnym łowcom potworów. Wytrzyma.

- Skoro żyjesz... Jesteś z nimi... - Daryl przesunął spojrzeniem od Adiry do Wong'a.

- Tak, dobrze myślisz. Zdradziłem was. - potwierdził James. - Pamiętasz? Mówiłem ci, że mam już dość potworów. Nie powiedziałem tylko których.

- Ale to oni są potworami! Nie my! - wrzasnął Daryl. Jego wściekłość przybierała na mocy, gdy patrzył na przyjaciela.

- Naprawdę tak sądzisz? - Brunet przyklęknął przed szatynem. - Każde gniazdo, które zniszczyliśmy istniało od dawna wśród ludzi. Kiedy zaczęły się masowe mordy? Kiedy my zaczęliśmy ich zabijać. Żyli wśród ludzi od wielu lat i może nie byli święci, lecz to my, nie oni mordowaliśmy bez litości wszystkich, który mieli z nimi cokolwiek wspólnego. Nawet ludzi, którzy tylko sprzątali ich siedziby.

- Namieszali ci w głowie. - prychnął Daryl. - To oni są potworami. Nie są ludźmi i nie zasługują na litość. Zabijaliśmy je z woli Boga!

James pokręcił głową wzdychając.

- Ruszamy. Nie ma sensu zostawać tu dłużej. - zakomenderował Wong. 

Adira postawiła człowieka na nogi, ściskając jego kark. Do żeber przyłożyła mu swoją drugą dłoń, która porosła pazurami.

- Rusz się Mesjaszu, albo następną wolę Boską będziesz wykonywać  już po drugiej stronie. I bez numerów. Naprawdę chcę cię wypatroszyć. - niemal wysyczała mężczyźnie do ucha i pchnęła go naprzód do wyjścia.

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz