Część 49

1K 99 9
                                    


Wong zmierzał wąskim korytarzem do celi w lochach, zupełnie nie świadom walki, która toczyła się na powierzchni. 

Światło lampy rozświetlało ciemny korytarz i wiele drzwi od cel.

Wszystkie były puste. Po za jedną, umiejscowioną daleko w głębinie lochów.

Tam gdzie cele to nie tylko mury i pancerne drzwi ale i potężne zaklęcia mające na celu więzić potężniejsze istoty niż człowiek, którego tam zamknięto.

Nawet jeżeli ona zna parę sztuczek. Cela pochłaniała całą magię, nawet sam Merlin nie uciekłby z tego więzienia.

No, może on tak, ale nikt inny nie uwolni się z więzienia zbudowanego przez pierwszego z Collinsów, gdy przybył do Nowego Świata z Średniowiecznej Anglii,  Barnabasa Collinsa.

W końcu dotarł do odpowiedniej celi. Dawniej w tej samej celi rezydowała Adira, gdy za bardzo zalazła Marcusowi za skórę.

Wyciągnął z kieszeni marynarki maleńki kluczyk i wsunął go do zamka umiejscowionego centralnie w samym środku drzwi. Gdy go przekręcił od drzwi uderzyła ciężka moc, rozchodząc się niczym fala uderzeniowa po wybuchu potężnego ładunku wybuchowego. 

Przepłynęła przez niego niczym delikatna bryza. Wong mógłby jedynie przypuszczać co by się stało, gdyby ktoś nieupoważniony przez osobę, która rzuciła to zaklęcie, spróbował otworzyć tę celę.

Nie chciał by być w skórze kogoś takiego. Ciężkie drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia.

Wong stanął w progu, oświetlając celę światłem lampy.

Pomieszczenie było niewielkie. Zimne, surowe kamienne ściany wypełniały celę takim ziąbem, że oddech zamieniał się w obłoczek pary.

Nie było tu niczego, nie licząc skulonej na kamienistej posadzce wychudzonej, drobnej kobiety w poszarpanych strzępach materiałów, które kiedyś były szykownym strojem. Drżała z zimna i strachu.

Za każdym razem, gdy otwierały się te drzwi, była torturowana i poddawana okrutnym wymysłom Marcusa.

Nie był więc zaskoczony, że gdy otworzył drzwi, a światło rozświetliło celę, Elise wcisnęła się w najdalszy kąt celi, starając się być niezauważona. Nie miało to sensu, ponieważ nie było tutaj nikogo oprócz niej.

Wong wkroczył do celi, odstawiając lampę na kamienną posadzkę.

Podszedł do młodej wiedźmy i postawił ją na nogi pomimo oporu ze strony Elise.

- Ktoś chce się z tobą widzieć. - powiedział Wong, wywlekając Elise z celi. - Nie grzecznie z twojej strony kazać im na siebie czekać.

- Chrzań się, potworze. - chciała krzyknąć Elise, lecz miała tak ściśnięte gardło, że wycharczała jedynie te słowa ledwie słyszalnie. 

- Jak zwykle uprzejma. Idziemy. - Wong nieco mocniej ścisnął ramię kobiety, ciągnąc ja za sobą korytarzem w kierunku wyjścia.

Przez cały czas starała się stawiać opór i wyswobodzić ramię z uścisku wampira. Zupełnie daremnie.

Im bliżej wyjścia byli tym wyraźniej do uszu Wong'a docierały dziwne odgłosy.

Co się działo tam na górze? 

Były to bardzo niepokojące hałasy.

Czyżby Pradawnym zachciało się po rozrabiać.

Przyśpieszył kroku, teraz już na prawdę wlokąc za sobą Elise.

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz