Część 34

1.5K 145 25
                                    

Nowy York 1916

Marcus nie powiedział dokąd się wybierają.

Równo tydzień po tym jak przywiózł ją do tego miejsca, przyszedł do niej i oznajmił, że idą na spacer.

To ją zaskoczyło, bo przez cały ten tydzień w ogóle się nią nie interesował. Tylko trzymał na łańcuchu jak psa, przykutą do ściany. Ledwo mogła wejść do wanny w łazience. A teraz nagle zażyczył sobie by poszła z nim na spacer.

Ubrał ją w jedną z tych sukienek najnowszej mody prosto z Anglii i zabronił się odzywać pod karą odcięcia języka. A ona za bardzo się bała, by choćby myśleć o nie posłuszeństwie.

Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział jej, że potwory istnieją a ona zostanie niewolnicą jednego z nich, uznała by taką osobę za szaloną i pewnie poprosiła by ojca, by pojechał do miasta i powiadomił szeryfa o szaleńcu.

Dziś jednak zna prawdę. I mimo wielu przepłakanych nocy, nic nie może na to poradzić.

Marcus wyprowadził ją przed siedzibę chmary. Przed wejściem czekał już samochód z szoferem podstawiony przez służących. Spojrzała na ów pojazd podejrzliwie. Na spacer nie wybiera się samochodami. Nie mogła jednak długo myśleć o tym. Była noc, sypał śnieg, a ona miała na sobie tylko sukienkę. Nie miała nawet butów, była bosa a jej Pan miał to wyraźnie gdzieś.

Gdy służący otworzył drzwi samochodu, pierwsza wskoczyła do środka, a Marcus zaraz za nią.

Cały czas milczał, nawet gdy kierowca już ruszył.

Najwidoczniej oczekiwał tego samego od niej. I dobrze.

Nie miała mu nic do powiedzenia oprócz tego, czego później zapewne by żałowała, stojąc nad własnym grobem.

Czasem zastanawiała się, czy aby to nie było lepsze wyjście, najlepszy rodzaj ucieczki przed życiem w niewoli, ale bała się umrzeć. Wychowana została na wzorową chrześcijankę. Samobójstwo byłoby poważnym grzechem, nie mogła sobie pozwolić na taki grzech. Żyła więc wciąż. Mogła jedynie siedzieć i płakać.

Jechali kilka godzin aż nie opuścili miasta a potem jeszcze przez długi czas aż zatrzymali się przed samotnie postawioną drewnianą chatą nad rzeką Delware.

Okolica nie była w ogóle oświetlona, więc mimo szarości na horyzoncie było strasznie ciemno.

W oknie jednak paliło się światło, a gdy samochód się zatrzymał, drzwi się otworzyły i stanęła w nich ciemna sylwetka mężczyzny.

Marcus pierwszy wysiadł i pstryknął palcami na Adirę, karząc jej w ten sposób iść za nim.

Nie miała wyjścia, podążyła za wampirem, brodząc w śniegu na boso. Jak żyje, nigdy nie widziała tyle śniegu, a chodzenie po nim bosymi stopami nie jest niczym przyjemnym ani magicznym, jak w bajkach opowiadanych przez jej mamę w każde Święta.

Gdy się zbliżyli, Adira mogła lepiej przyjrzeć się mężczyźnie.

Wyglądał paskudnie, zarośnięty, brudny, w znoszonych ubraniach, cuchnący ludzkimi wydzielinami, tanim alkoholem i dymem z cygar. Cowboy jak się patrzy.

- Jesteś przedwcześnie, dopiero dotarłem. - mężczyzna zwrócił się do Marcusa, patrząc na niego bez sympatii, a następnie spojrzał na drżącą z zimna dziewczynę stojącą za wampirem. - To ona? Kiedy mówiłeś, że to będzie kobieta, nie zawierzałem twoim słowom. Jej szansa przeżycia jest niewielka.

Wierność ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz