3 rozdział

4.8K 191 84
                                    

Czkawka

Dwanaście godzin lotu wśród morskich fal. Bez przerwy. Bez odpoczynku. Skazani na własną obecność. Wydawało mi się, że minęło co najwyżej pięć godzin, jednak podróżujące po widnokręgu słońce uświadomiło mi, że się myliłem. Podziwialiśmy widoki, z zapartym tchem.

Wreszcie wolni.

Mogłem oddychać, nie bojąc się, że otrzymam karę za nic. Stoick Ważki nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.

Skierowałem Szczerbatka na wschód. Przekonałem się, że Nocne Furie nie lubią zimna. A wiadomo przecież, że czym bardziej na północ, to było zimniej.

Ziewnąłem. Smok też. Oboje byliśmy zmęczeni długim lotem. Postanowiłem wylądować na najbliższej wysepce. Była mała bo mała, ale wyglądem nie grzeszyła. Rozciągały się pola maków i niezapominajek, nieopodal był wodospad oraz las. Usiadłem na klifie, rozkoszując się rybami z Berk. Napiłem się wody i z rozłożonymi rękoma położyłem na trawie. Czułem się jak nowo narodziny. Wolny... Bezcenne uczucie.

Szczerbatek sam z siebie pobiegł do lasu, po patyki na ognisko. Niestety gałęzie były mokre w jego ślinie, i trzeba było jakiś czas odczekać. Ustawiłem je w stos i otoczyłem kamieniami. Strzelił plazmą i kupka zapaliła się jasnym płomieniem.

Zbliżała się noc. Na granatowym niebie rozrzucone było milion gwiazd, a wśród nich honorowe miejsce zajmował księżyc.

Wyciągnąłem ręce ku parzącym językom ognia, czując pod palcami przyjemne ciepło. Małe iskry wznosiły sie my górze, gasnąc na wysokości oczu. Szczerbatek łapał światełka, a gdy mu się znudziło, położył się za mną. Zasnąłem, myśląc o przyszłości.

***

Ognisko jarzyło się słabym ogniem. Z ogniska została kupka popiołu. Usłyszałem pomrukiwanie smoka. Otworzyłem oczy, daleko przed sobą widząc pięć czarnych punktów.

Były to dzikie smoki.

Chciałem wyjść przed Nocną Furię, jednak nie pozwalał mi wyjść. Kolejny dowód, że smoki to wierne stworzenia...

Przed nami stanęło pięć smoków — Koszmar Ponocnik i po dwa Śmiertniki i Zębirogi.

Chciałem wytresować je, lub przynajmniej omamić, by mieć czas na ucieczkę. Podniosłem dłoń. Usłyszałem klapnięcie szczęk i w porę zabrałem dłoń.

Miałem pomysł.

Wziąłem z torby rybę i rzuciłem najbliższemu Śmiertnikowi. Obwąchał jedzenie z zaciekawieniem. Podeszłem i dotknąłem smoka, ku oburzeniu Szczerbatka i innych dzikich gadów. Zamknął oczy. Inne smoki uspokoiły się. Zapewne ten Śmiertnik to był ich... przywódca.

Odsunąłem się i wsiadłem w siodło, upewniając się, że podczas lotu nic nie spadnie. Szybko j niepostrzeżenie wbiliśmy się w górę. Bo co by było, gdyby któremuś coś się pomyliło j zaczął do nas strzelać? Wolałem dmuchać na zimne.

***

Kolejne godziny minęły na lataniu od wyspy do wyspy. Żadna nie była wystarczająco dobra. Każda była za blisko Berk. Lecieliśmy na wschód.

Stoick

Minął dzień od tajemniczego zniknięcia Czkawki. Nie mogłem pogodzić się z jego... śmiercią. To nie mogła być prawda. I nie miałem następcy... No chyba że Sączysmark, ale to dziecko nie miało pojęcia co i jak. Poprosiłem Pyskacza odwlec àla pogrzeb Czkawki. Musiałem jeszcze raz przeczesać teren w poszukiwaniu szatyna. Zgodził się.

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz