23 rozdział

2.1K 105 60
                                    

Na Berk

Stoik

Minął już niecały tydzień od ucieczki Hofferson. Na prawdę, ale to naprawdę zacząłem się o nią martwić. Czy nic sobie nie zrobiła? Czy oby na pewno jest bezpieczna? Czy nie zabiły ją smoki? Nie mam bladego pojęcia. Oby była cała i zdrowa...

Bawiłem się z Oscarem. Chłopiec szybko biegał po Kruczym Urwisku. Próbowałem go złapać, lecz na próżno. Był za szybki.

- Co się stało, tato? - zapytał zmartwiony o ojca.

- Zmęczyłem się, synku. Jestem już stary...

- To tatusiu chodźmy do domu. Tam czeka na nas mama...

- Masz rację. Chodźmy do mamusi...

Złapałem go za rączkę. Oscar roześmiany od ucha do ucha, nucił pod nosem starą jak świat piosenkę "Czy w marzeniach Czy też w tańcu". Sam zacząłem ją automatycznie nucić. Wiązałem z nią wiele wspomnień...

Rozżarzone do czerwoności węgielki leżały w kominku i huczały cichutko w tle.
Dzięki temu w pomieszczeniu było przyjemnie ciepło.
Na moim kolanie siedział zielonooki chłopczyk.
Oboje co jakiś czas zerkaliśmy w płomienie. Jednak chwilę później tą ciszę przerwał cichy głośnik:
- Tato?
- Tak, Czkawka? - zapytałem chłopca, poprawiając go sobie na kolanie.
- Czy jestem według Ciebie dobrym synem? Kochasz mnie?
Spojrzał się na mnie hipnotyzującymi tęczówkami. Zaśmiałem się na swój indywidualny sposób i odpowiedziałem, by nie miał wątpliwości:
- Tak, Czkawka. Jesteś dobrym synem.
- To dlaczego, jak pytam o smoki, to spławiasz moje pytania? Chociaż raz mi odpowiesz?
Ciężko westchnąłem. Już od dawna unikałem takich i innych pytań. Ale nie mogłem robisz tego przez całe życie. Kiedyś musiałbym by mu to powiedzieć. Nie mogę uciekać przed przeszłością.
- No dobrze... Pytaj o co chcesz, a odpowiem jak będę mógł na wszystkie pytania jakie zadasz.
- Czy musimy walczyć ze smokami? Musimy je zabijać? Przecież one też czują. Czy oby na pewno nie da się z nimi zaprzyjaźnić? Stworzyć więzi?
Nastała nurtująca cisza.
Myślałem jakby odpowiedzieć, by zrobić to na pewno dobrze.
- Może i się da, ale my, przynajmniej nasz lud nie wie jak. Jeszcze nikt nie ułaskawił smoka. Jeszcze nikt nie stworzył z nimi takich więzi przyjaźni. Jak bardzo chciałbym żyć z nimi w zgodzie, ale one nas atakują i zabierają zbędne dla naszego życia jedzienie. Gdyby istniał sposób, uwierz. Zaprzestałbym tej krwawej wojny.
On tylko się na mnie spojrzał. Przytulił swoją maskotkę w kształcie smoka, którą uszyła mu Valka i zaczął powoli zasypiać.
- Zaśpiewasz mi na dobranoc? - zapytał. Przytaknąłem i zacząłem nucić, a następnie śpiewać:
- "Żeglować mogę w sztormie też...
Nie czując w cale lęku...
I fali życia dam się nieść...
Gdy dasz swą rękę mi...
I słońca żar i wielki mróz...
Wędrówki mej nie przerwie...
Gdy serce mi obiecałaś już...
I koochać więcznie będziesz..."

Zanim zacząłem śpiewać drugą zwrotkę, mały już usnął. Położyłem go delikatnie do jego łóżeczka w jego pokoju i sam poszedłem spać. Jak ją go kocham...

Wspomnienia z wielkim impetem we mnie uderzyły. Nie mam pojęcia dlaczego akurat teraz. Zacząłem odczuwać wielki ból po stracie Czkawki. Dlaczego akurat teraz? Ech... Dlaczego tak bardzo go ignorowałem, że aż opluwałem błotem? Może dlatego, że tak bardzo, tam na prawdę bardzo przypominał ukochaną Valkę... Ale teraz postaram się o niej nie myśleć... Powinienem być dla Czkawki wyjątkowym ojcem, najlepszym nauczycielem, a byłem kimś obcym. Pragnąłbym go przeprosić i cofnąć czas.

Doszliśmy już do wioski. W domu czekają na nas Angela. Właśnie skończyła myć naczynia i odkładała ostatni talerz na suszarkę.

- Cześć Stoik! Cześć Oscar! - przywitała się buziakiem w policzek. - Jak minęła wam zabawa w Kruczym Urwisku?

- Było na prawdę fajnie! Tatuś gonił mnie, a ja szybciutko uciekałem, ale tata niestety zmęczył się, więc wróciliśmy - opowiedział błękitnooki pięciolatek.

- To super się bawiliście. Pewnie jesteście głodni. Umyjcie ręce i jedzcie, ponieważ dziś z twoje ulubione danie, Oscar...

- Pieczony kurczak! - zaśmiałem się z syna i poszedłem umyć ręce. Następnie usiadłem koło syna przy stole. Po chwili na samym środku wylądowała wielka, drewniana taca z mięsem.

Kiedy skończyłem jeść, podziękowałem za posiłek, zacząłem iść ma górę, by odpocząć, lecz niestety ktoś zaczął pukać. Trudno. Bycie wodzem zobowiązuje.

- Proszę! - zawołałem tubalnym głosem. Przez próg weszła Hedera i Sączysmark. Pomiędzy nimi stał jakieś obcy mi mężczyzna. Widziałem go Po raz pierwszy na Berk.

- Witaj wodzu. Przepraszamy, że przeszkadzamy w rodzinnym obiedzie, lecz w porcie spotkaliśmy tego owego mężczyznę. Podobnież ma wiadomość dla Ciebie - mówiła na jednym wdechu szatynka.

- No to, proszę. Słucham pana - skierowałem do nieznajomego.

- Czyżby ma pewno wódz Berk? - przytaknąłem. - Mam wiadomość, i nadawca oczekuje odpowiedzi.

Wziąłem od niego zwitek pergaminu i uważnie, bardzo powoli przeczytałem. Jakie było moje zdziwienie! Anonim, bo nikt się nie podpisał, wiedział gdzie jest Astrid! I że jeśli chce ją z powrotem, to mam płynąć na wyspę zwaną... Słodką Tajemnicą? Dziwna nazwa, ale przynajmniej oryginalna. Założę się, że jest poza archipelagiem, gdyż nie spotkałem się z całą nazwą. Ale najważniejsze jest, ze zguba się znalazła. Na szybko napisałem odpowiedź na odwrocie kartki i oddałem żegalrzowi.

Wezwałem wszystkich swoich ludzi do twierdzy, która pękała w szwach. Uspokoiłem tłum i zaczęłam przemowę:...

- Ludzie! Dopiero co, dosłownie przed chwilą dostałem list. Nie będę owijał w zbędną bawełnę. Otóż inny lud, który mieszka poza archipelagiem znalazł Astrd. Tak, naszą Astrd Hofferson.

Wszyscy krzyczeli radośnie. Większość wioski lubi Astrid.

Ponownie uciszyłem swój lud.

- Tak, tak, ja też się cieszę. Jeszcze dziś mam zamiar tam płynąć. Czy ktoś jest chętny?

Znad tłumu zobaczyłem pare rąk w górze. Mianowicie Smarka, Śledzika, bliźniaków, Svena, Hedery oraz naszego Pyskacza. Poprosiłem Sączyślina, żeby podczas mojej nieobecności zajął się Berk. Wyszedłem, a za mną młodzież.

Hedera

Nie mogę uwierzyć własnym uszom! Astrid już się znalazła i jest cała i zdrowa. A teraz płyniemy po nią. Och, dziękuję Thorze, że ulitowałeś się nade mną, zaeono jak i nad nią! To prawdziwy cud...

Wódz nakazał zabrać ze sobą tylko najważniejsze i niezbędne rzeczy. Ile miałam tchu w płucach, pobiegłam po swój dwugłowy topór i jakieś jedzenie na drogę. Kiedy wróciłam zostałam wszystkich i...

- Oscar? Ale po co on, wodzu płynie? - zapytałam.

- Astrid jest dla niego jak rodzina siostra. Jak chce, to niech płynie. - odparł Stoik Ważki. Nic nie odpowiadając wyszłam na pokład statku z małym na rękach. Stoik odcumował i już płynęliśmy według mały na północny - wschód.

~~~

I już drugi rozdział tego dnia! Trzeba jak najbardziej brać z weekendu i pisać ile wlezie i na ile wena pozwoli. Czy do tej pory podoba się opko? Mam nadzieję, że tak... do kolejnego ❤!

Dynka

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz