18 rozdział

2.3K 116 31
                                    

Astrid

Na powiekach poczułam intensywne promienie słońca. Bardzo się zdziwiłam. Na wyspie Łupieżców dość rzadko świeciło słońce. Co o ja gadam. Słońce tam to rzadkie zjawisko. Otworzyłam zmęczone oczy i pierwsze co zobaczyłam to drewniane belki, ułożone równo na suficie. Czyli jestem u kogoś w domu? No bo raczej z więzieniu nie ma belek na suficie. A to na sto procent nie jest wyspa Łupieżców!

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Gdzie okiem sięgnąć stały fiolki i butelki z ziołami, więc domyśliłam się, że znajduję się w domu znachorki. Nie myliłam się co do tego. Przez uchylone drzwi przyszła sięgająca mi do połowy brzucha kobiecina i nalała mi na ciało gęstą maść. Nie sprzeciwiałam się, bo lek pomagał i to znakomicie. Zaczerwienienia znikały, a zadrapania goiły się. Lekko piekło, ale zacisnęłam zęby. Do pokoju weszła kobieta. Bardzo była do mnie podobna. Te same oczy. Te same włosy. Ta sama talia. Za nią stał wielki smok, o metalowych, a raczej metalicznych łuskach. Przypominały zbroję. Smok miał wydłużone ciało i krótkie, silne łapy. Jego zielone oczy prześwietlały mnie i kręcił dziurę w brzuchu, jakby chciał sprawdzić czy oby na pewno jestem człowiekiem, czy mam duszę i czy można mi wierzyć. Dziewczyna obok zrobiła podobnie. Założyła ręce na piersi, jak to zwykle ja w takich sytuacjach i usiadła obok łóżka.

- Jak się nazywasz? - zapytałam. Nie uzyskałam przez chwilę odpowiedzi. Wyglądała jakby się zastanawiała co powiedzieć, by nie powiedzieć za dużo.

- Nazywam się jak nazywam. Mało ważne - dobierała ostrożnie słowa. Wiedziałam, że ma ciężki charakter i rozmowa z nią będzie niezwykle ciężka. - To ja jestem tą od zadawania pytań. A ty, to kto?...

- Astrid Hofferson. A ten smok za nami nie zdobi nam krzywdy?... - zapytałam. Mimo tego, co działo się w przeszłości, bałam się smoków. To i tak było dzikie bestie.

- Google? Jeśli nic jej nie powiem, to tobie nic nie zrobi, więc uważaj...

Jeśli jej nie powie?... Czyli ten smok jest wytresowany, a ona jest jego jeźdźcem? Na to wygląda...

- A w ogóle, gdzie jestem? Ostatnie co pamiętam to gębę Dagura i Albrechta.

- Na wyspie Cierni. Masz szczęście, że akurat mieliśmy sprawę z nimi i tam się znaleźliśmy, bo inaczej nadalbyś tam siedziała i powoli ginęła w ciemnych czeluściach lochu...

- Mieliśmy? Czyli ktoś tu jeszcze jest? Nie tylko ty?

- No... akurat to nikogo nie ma. Mają inne zajęcia. To mi zostało zlecone sprawdzić, czy jeszcze w ogóle żyjesz... - odeszła i dosiadła smoka. - Masz tu zostać, jasne?

Pokiwałam tylko głową. Odleciała z świstem. Na niebie widziałam siedem smoków i siedem osób. Doleciała do nich kobieta. Był jeden Gronkiel, Koszmar Ponocnik, Śmiernik Zębacz, ten nowy gatunek, co należał do tamtej, Burzochlast, Wandersmok, Biała Furia oraz Nocna Furia... Trzech ostatnich bałam się najbardziej. Najrzadsze I najbardziej niebezpieczne smoki, o jakichkolwiek słyszałam.

Wyglądało na to, że jeźdźcy urządzili sobie, cis na wzór zawodów. Wygrał mężczyzna na Nocnej Furii. Wydawał mi się dziwnie znajomy... Niestety z tej odległości nie widziałem jego twarzy. Zszedli z smoków i poszli do któregoś z domów, lecz ściana zasłaniała mi dalszy widok.
Położyłam się z powrotem i myślałam nad zbliżającą się przyszłością. Co będzie? Czy tu zostanę? Co to za ludzie? I najważniejsze pytanie. Czy zaprzyjaźnię się ze smokami. Tamtego Śmiertnika Zębacza oswoiłam przypadkowo i pod wpływem stresu. Coś tak czuje, że niedługo dostanę odpowiedź na wszystkie te pytania.

Czkawka

Po udanych wyścigach, które jak zwykle wygrałem z wielkim trzaskiem, poszliśmy do domu. Byłem bardzo głodny i byłem gotowy zjeść wszystko. Otworzyłem drzwi i wgramoliłem się na swoje krzesło. Reszta również. Powell po mojej prawej stronie. Koło niej Tris. Natomiast po mojej lewej Selena. Owszem. Byłem otoczony płcią piękną. Tylko Jack siedział na przeciw. Po jego prawej, mojej lewej była Marianne i Ewa, a po lewej, mojej prawej Viggo. Od zawsze tak siadaliśmy i zawsze każdemu odpowiadało.

Jako, że Selena najlepiej gotowała przygotowała na szybko parę kanapek. Złapałem szybko jedną. Potem następną i jeszcze następną, a wszystko popiłem kubkiem wody.

- Czkawka, to co teraz robimy z tą Astrid? - zapytała Ewa. - Ja tam bym ją odesłała z powrotem na Berk, gdzie jej miejsce. Mówiłeś dobrze, stary. Jest ciekawa. O wiele za ciekawa i kiedyś wyjdzie jej to na złe.

No i poco zaczynamy temat przy stole? Jak ją nie lubię o tym rozmawiać...

- Przede wszystkim jak ona jest w pobliżu, to mówcie do mnie... hmm... Harry, okej? Nie może wiedzieć, że ja to ten Czkawka - syn wodza. Po drugie. Jak będzie w stanie normalnym do funkcjonowania, to napiszę anonima do Wandali, żeby przypłynęli po nią. Może być?

- I to jest plan.

Przez resztę dnia, rozmawialiśmy właśnie o tym. Potem każdy poszedł do siebie i szykował do długo wymarzonego snu. Zdjąłem koszulkę. Na plecach miałem mocno wypigmentowany tatuaż Nocnej Furii. Na barkach były różne wzory, a na rękach i bicepsach coś na wzór winorośli, jakby oplatajacych łańcuchów. Nadal były zaczerwienienia, ale tato Rachel mówił, że powinny zniknąć. Zszedłem do mordki. Dałem żarłokowi ryby i poszliśmy do mojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko, a smok wskoczył na mnie, zapominając, że może mnie zabić swoją wagą.

- Niezawygodnie?!... - próbowałem wyjść spod jego ciężaru, lecz on był o wiele cięższy. Na dodatek, by utrudnić mi zadanie trzymał się pazurami łóżka. Po mocowaniu się z nim, zaprzestałem prób wyjścia. Wylizał mnie i zasnął. Ja również też zapadłem w sen. Był on naznaczony pietnem koszmarów. Ech... A w tym koszmarze była Astrid...

~~~

I jak? Trochę nudno, ale powtórzę jak na początku książki. Akcja nabierze tępa. A i przy okazji dziękuję, za te wszyskie pytania pod wcześniejszym rozdziałem. Nawet nie wiecie jak mi miło kiedy pytacie się kiedy kolejny rozdział! Jeszcze raz dziękuję!!! ❤

Dynka

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz