Kilka godzin późniejHedera
Ciągle płynęliśmy we wskazanym przez mapę kierunku. Była dobra godzina po północy. Wódz zażądał, by na ten czas zatrzymać się na jednej z pobliskich wysp, by przeczekać panujący mrok. Wyspa była mała, taka jedna czwarta naszej cudownej Berk. Coraz głębiej zagłębialiśmy się w las. Tam, ze znalezionych liści, patyków i gruzu zbudowaliśmy szałas. Rozpaliliśmy z jedynych suchych padyli ognisko. Złapaliśmy kilka ryb i obecnie siedzieliśmy i rozmawialiśmy.
- Jestem ciekawa, jak jest na tamtej wyspie... - mruknęła pod nosem zaciekawiona Szpadka. Przytaknęłam. Może tam wpadnie mi w oko jakiś konkretny facet, bo na Berk nie ma żadnych nowości... - spojrzała się na Smarka i Śledzika.
- Co ty siostra chrzanisz? Nie narzekaj... Spójrz na takiego... Sączysmarka Jorgensona. Ma te swoje... cudowne mięśnie. Przydają mu się szczególnie wtedy, kiedy musi je wysilić, uciekając przed spadającymi kłodami. Wtedy szczególnie jest na co patrzeć - i zaczął się śmiać. - Trzeba to powtórzyć kiedyś! - dołączyła do niego siostra. Oboje się śmiali.
- Bardzo śmieszne, bliźniaki! Bardzo, ale to bardzo śmieszne. Pękam ze śmiechu... - odparł sakrastycznie Jorgenson.
- Nie mów, że to Cię nie śmieszy...
- No nie... - Smark wymachując rękoma przez przypadek uderzył mnie w ramię. Posłałam w jego kierunku mordercze spojrzenie. Zaczął coś mruczeć niezrozumiałego i odsunął się jak najdalej ode mnie, by przypadkiem nie dostać. Nie zwracałam za bardzo na niego uwagi. Pajac. Astrid miała całkowitą rację, co do niego.
Chwile później Stoik ustalił, kto dzisiejsza noc będzie stał na straży. Był to nikt inny, a... ja. Tak. Usiadłam pod namiotem ze swoim toporkiem. Wyjęłam z torby kamień szlifiecki, no i zaczęłam ostrzyć ostrze topora. Traktowałam ten topór troszkę, ale to troszeczkę jako człowieka! Ba! Czasem, kiedy nie miałam co robić i zżerała mnie nuda, rozmawiałam z bronią! Zwracałam się wtedy do ostrza "Mała", "Malutka", "Moja kochana"... Jeęzeli o mnie chodzi, to dziwnieje na starość...
- No i Mała widzisz... Nic się nie dzieje, nic nie atakuje, ukochany spokój... - znów przyłapałam się na rozmowie z toporem. Nagle zza krzaków usłyszałam narastający szelest. Wyostrzyłam wzrok i wpatrywałam się w las przed sobą. Te jakże tajemnicze głosy powtórzyły wie jeszcze kilka razy, lecz wkońcu ustały. Był tylko świst metalu. Tylko to. Natychamst uzbroiłam się w cierpliwość i opanowanie. Mentalnie byłam gotowa na atak z zewnątrz. Ale ostatecznie nikt nie wyskoczył z lasu.
- Dziwne, oj dziwne, na serio... - mruknęłam. - Pokaż się, ty nieznajomy! - jednak tylko cisza fatygowała się odpowiedzieć. - Och... Może to jakieś zwierzę, kto wie jakiś zagubiony kot, pies... - w co wątpiłam.
Już miałam wracać na swój stołek przed wejściem, kiedy za mną pojawił się Pyskacz Gbur i śmiertelnie mnie przestraszył.
- Aaaa! - zaczęłam drzeć się na całego. Mężczyzna jednak w porę mnie uciszył.
- Zamknij się, chcesz obudzić całą resztę? Hmm? Raczej nie. Zmykaj stąd, teraz ja stoję na obronie, a ty prześpij się do rana. I tak dobrze ci poszło. Siedziałaś tu cztery godziny. Od północy do teraz. Ja postoję kolejne cztery. No leć, lecz już, Hedera.
Wzięłam topór z ziemi i z zaawansowanym zawałem serca, poszłam spać. Ja na sto procent kiedyś, we wczesnym wieku zjada z tego świata! Na Thora Wszechmogącego! Miałam i nadal mam duszę na ramieniu! Za dużo emocji jak ma jeden dzień...
Nie mogłam zasnąć, lecz po liczeniu owiec, oddałam się w delikatne ramiona Morfeusza...
Następnego dnia
Na wyspie Łupieżców
Narrator
Mały pokój.
Bardzo mały.
Można byłoby powiedzieć, że można byłoby nabawić się klaustrofobii.
Było tu bardzo ciemno. Praktycznie jak w trumnie. Był też mały ciemny stolik z mocnego dębowego drewna. Tylko on był oświetlony światłem promieni słonecznych, co zdarzało się dość rzadko. Po wystroju, można byłoby sądzić, że to pokój przesłuchań.Stok był dotknięty zębem czasu. Był na nim kilogram kurzu i odłamki szkła. Pomiędzy zbitymi deskami widniał wbity nóż i sztylet.
W tej śmiertelnej ciszy można było spokojnie usłyszeć jak opada kurz na grunt.
Do sali weszło dwojga mężczyzn. Usiedli na przeciw siebie. Każdy z nich posyłał drugiemu spojrzenie mówiące same za siebie. Zbyt bardzo siebie nie lubili, nie żywili do siebie jakiś specjalnych uczuć. Można powiedzieć, że wręcz siebie nienawidzili. Jednak łączył ich ten sam cel. Pieniądze, smoki, słodka zemsta oraz chęć pozbycia się wspólnych wrogów. A mieli ich wielu, oj wielu, można byłoby rzec.
Bogaty, a zarazem bogatszy, wyższy i Bardzij opanowany emocjonalnie mężczyzna wyłożył na stół pergamin. Podsunął go pod nos rudemu o oliwkowych oczach.
- Co to ma niby być? Hmm? - zapytał kamiennym głosem, nie wyrażając żadnych emocji i uczuć. Wziął jednak ostrożnie kartkę, patrząc cały czas w oczy towarzyszowi i zaczął ją czytać.
- To jest otóż lista kupionych przeze mnie smoków wciągu ostatniego roku. Jest tego dużo, co nie? Ale chyba wiesz doskonale po co te smoki?... - rudobrody spojrzał znad tekstu na mężczyznę. Uśmiechnął się pod nosem i powiedział:
- Raczej, że wiem, po co... - dalej czytał, aż doszedł do ostatniego wymienionego smoka, a raczej smoków. - Nie wierzę... Skąd je masz?
- Powiem Ci tak, mój przyszły wspólniku. Ma się znajomości to tu, to tam w archipelagu i poza archipelagiem... Tymi znajomości zaoszczędsiłem połowę sumy, którą bym musiał wydać normalnie na rynku. Powinieneś się mój drogi uczuć - nieznajomy poklepał go po ramieniu, mimo odległości, jaką był stół.
- A twoje znajomości są na tyle dobra i szczerze, by zapytać się dokładnie skąd je ma? - zapytał z ogniem w oczach.
- Możliwie... Ale nie wiem... Ale w każdym razie informacja ma swoją cenę...
- Rozliczymy się po dostarczeniu mi informacji. Mógłbym wiedzieć na kiedy zapytasz się swoich ludzi i po znajomości to załatwisz? - zapytał z determinacją i chęcią pragnienia i żądania. Jak by chciał czegoś na ta chwilę, praktycznie ma teraz.
- Daj mi dwa dni - wziął listę ze smokami i schował ją, zwijając w ciasny rulonik. - Ale miej głęboko w pamięci to, że zysk jest wspólny...
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego. Nie musisz mi tego powtarzać kilkadziesiąt razy. Tak, tak zysk jest wspólny... ‐ odrzekł lodowatym głosem, nie patrząc na mężczyznę z naprzeciwka w oczy. - Ale szczerze mówiąc, zysk będzie całkiem niezły... Tamci równie dobrze mogą już się poddać i błagać o litość...
- Rzadko to mówię, na serio rzadko, ale tak. Masz rację. Nie muszą nawet rozpoczynać walki. Są na przegranej pozycji.
Podali sobie ręce w geście szacunku i każdy z nich odszedł we własne stronę. Mimo, że mieli być sojusznikami na papierze i na łodzi, to każdy z nim miał odmienne plany dotyczące drugiego. Po nich została tylko cisza. Jak na początku.
~~~
Ten rozdzialik taki mroczny i tajemniczy... Jak myślicie, cóż to za mężczyźni? I doakslsnie o czym rozmawiali?
Dynka
CZYTASZ
Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔
ActionCo byłoby gdyby Czkawka uciekł z Berk? Mieszkał z dala od rodzinnej wyspy? Pokochał kogoś innego niż blond wojowniczkę Astrid? Na te pytania znajdziecie odpowiedzi w tej książce.