60 rozdział

1K 60 76
                                    

Astrid

Zleciałyśmy na sam dół. Kłótnia szła w najlepsze. Valka Haddock plus Czkawka VS Stoik, Angela i Oscar. A! I bym jeszcze zapomniała. Po stronie Czkawki stała Nocna Furia i Burzochlast. Ciekawe się zapowiada...

- No chyba Cię coś pojebało?! Mam tu wrócić, a matkę chcesz wygnać!?- Krzyknął Czkawka uspokajając Szczerbatka.

- Stoik, ja wiem, że uważałeś mnie za zmarłą, ale to cios poniżej pasa...- Odparła ,,zmarła" Valka.- Chodź, synku, bo z nimi nie warto dyskutować.- Jej samotna łza popłynęła po policzku. Pociągnęła wnerwionego do granic możliwości syna i wsiadła na swojego smoka. Czkawka też, tylko, że Ci biegli do Urwiska.

A Stoik stał rozdarty pomiędzy młotem a kowadłem...

Nie dziwię mu się. Gdybym jak miała męża, który ,,zmarł" i po dwudziestu jeden latach wrócił, gdzie miałabym już nową rodzinę i syna bądź córkę, też nie wiem, co bym zrobiła...

Pobiegłam do wodza. Na policzku miał czerwoną plamę. Czyli dostał z liścia.

- Wodzu, wszystko dobrze?- Zapytałam.

- Tak... tylko nie mam pojęcia, co zrobić Astrid. No bo... Co?

Pokręciłam przecząco głową. Zdołałam się domyślić, że plaskacza dostał od Valki.

- Nie wiem, wodzu. Na prawdę nie wiem...

- Z jednej strony cieszę się, bo Czkawka mógłby zasiąść na tronie Berk, ale wtedy... Valka...- Zaniemówił na myśl o niej.- Życie jest takie głupie...- Odwrócił się na pięcie i poszedł do kuźni, zapewne do Pyskacza. Nie miałam kontynuować rozmowy z mieszkańcami wyspy Cierni. Zagłębiona w myślach o Haddocku, do którego cały czas żywiłam uczucie, poszłam do domu by odpocząć po całym dniu. Zbliżał się wieczór.

W domu umyłam się porządnie cały czas rozmyślając o Haddocku. Rozplątałam włosy związane w ciasnego warkocza i z kubkiem w ręku, zaczęłam przeglądać księgę smoków.

W tym czasie u Czkawki

Czkawka

Znalazłem się w Kruczym Urwisku. Zsiadłem z Mordki i usiadłem na brzegu jeziorka. Rachel po chwili znalazła się obok mnie. Tylko ona, Jack i mama zostali tutaj ze mną. Cała reszta musiała lecieć. Viggo z Tris byli pilnie wezwani, Marianne również. To samo Ewa i Selena. One zaś musiały wyruszyć na Herring do swoich chłopaków.

- Czkawka, jak myślisz, jak szybko uwiniesz się z tą lotką?- Zapytała głaszcząc Błyskawicę za uchem.

- Nie wiem. Za godzinę, może dwie po zachodzie, pójdę do kuźni i na szybko zrobię protezę.- Odparłem zrezygnowany dlubiąc patykiem w piasku.- Ech... Ta cholerna lotka!... Wybuchem chwilowo. Przeklinałem się, za to co zrobiłem jedenaście lat temu. Po co ja wogóle go zestrzeliłem?! Ale z drugiej strony, gdybym nie zastrzelił, to wogóle byśmy się nie spotkali...

W każdym razie, byłem zły.

- Nie martw się o mnie, skarbie.- Szepnąłem, całując ją w czoło.- Jak skończę protezę, lecimy od razu do siebie...

Bez słowa odeszła odwzajemniając buziaka. Niedaleko położyła się, koło Białej Furii i przykryta jej śnieżno białym skrzydłem zasnęła. Mama tak samo chowając się w dwóch parach skrzydeł Burzochalsta. Ja nie miałem zamiaru spać. Nie o tej porze.

Kiedy zapadł zmierzch i księżyc pokazał się w całej okazałości, ruszyłem z Mordką do kuźni. Delikatnie stawialiśmy kroki uważając na poszczególne przedmioty leżące na podłodze. Zabrałem się do pracy. Większość potrzebnych materiałów znalazłem w zasięgu ręki. Dokułem w rozgrzanym przez Szczerbatka piecu metalowy pręt i po chwili metalową konstrukcję okuwałem materiałem.

- Wreszcie...- Odparłem czoło z potu i zacząłem przymierzać lotkę do prawdziwej lotki smoka.- Jest idealna...

- ...To dobrze, że tak. Zgadzamy się we wszystkim.- Za mną stał nijaki Sven. Jak ja go nienawidzę.

- Chcesz jeszcze raz dostać?- Zapytałem sarkastycznie kontynuując montowanie lotki. Dyskretnie przekazałem Mordce, by pilnował gostka. Nieprzyjaźnie zawarczał, ale nie rzucił się na niego, jak to ma w zwyczaju, kiedy ktoś mi grozi.

- Powtarzam Ci jeszcze raz. Odczep się od Berk, od nas wszyskich (Wyczujcie ukryty sarkazm~Dop. Autorki) Po co wogóle wracałeś? Poradzilibyśmy sobie bez Ciebie i innych. SZCZEGÓLNIE bez tej twojej głupiej, bezczelnej lafiryndy...- O nie... przesadziłeś gościu...

- Coś powiedział?!- Podniosłem głos i nie czekając na odpowiedź walnąłem mu w szczękę. Osunął się na ziemię. Nie zdążył nic zrobić, a nogą uderzyłem go w brzuch. Poczułem jego łamane kości. I dobrze.

Krew lała się litrami. Dosłownie... Szczerbatek nie włączał się, ale pilnował wyjścia.

Po trzydziestym uderzeniu uderzyłem gościa w policzek.

- Zrozumieliśmy się? Będziemy nazywać tak moją narzeczoną?- Zapytałem w pierwszej osobie liczby mnogiej.

Nie odpowiedział. Nie oczekiwałem odpowiedzi. Zamknął oczy i leżał. Miał płytki oddech, a jego twarz była coraz bledsza. Jeżeli ktoś mu nie pomoże to marnie skończy. I tak ma być.

- Giń, śmieciu. A takie ostanie słówko, to nie miałem zamiaru tu mieszkać, więc na próżno wysilałeś się tu przychodzić...- Złapałem za uchwyty i wsiadłem na Mordkę. Musimy czym prędzej wypróbować nową lotkę i polecieć jak najdalej od Berk...

A on leżał...

Wykrwawiał się...

Umierał...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam! A właściwie dobry wieczór... XDD

Dzisiaj tak późno rozdział, bo nie zdążyłam napisać (Ja piszę poważnie). Mam nadzieję, że się podoba.😊😁

A tak wogóle to dzisiaj 02.04.19 roku jest 14 rocznica śmierci Karola Wojtyły-Jana Pawła II. Minęło okrągłe 14 lat od jego śmierci. Nasz Papież zmarł o 21:37.

Pamiętajmy o nim, za to co zrobił dla Polski i świata. Zostawmy znicza dla zasłużonego Polaka. To był wielki człowiek...

(*)

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz