37 rozdział

1.2K 65 21
                                    

Rachel

Haddock odleciał i zniknął w mroku nocy. Wsiadłam na Błyskawicę i wszystkie w z dziewczynami w piątkę, próbowaliśmy go znaleźć, ale bezskutecznie. Szczerbatek ku prośbie swojego Pana umiał się zasmakować i nikomu nie ujawnić... no bo pomyślmy. Przecież to Nocna Furia. Lepiej chowa się w nocy...

Walka rozpętała się na dobre i nie potrafiłam rozróżnić wrogów od sojuszników. Smoki oszalałe latały i naskakiwały wikingów. Ludzie zaś bronili się, ale z plazmą Nocnych Furii nie mieli żadnych szans...

Czkawka

Szczerbatek zniknął na chwilę, tak jak go prosiłem. Szukaliśmy naszego głównego celu. Wodza Czarnych. Mordka był jakiś szczęśliwy. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że wokół nas jest kilka Nocnych Furii.

- Nie teraz, Mordko. One nie są po naszej stronie... - Furia zabulgotała cicho i skupiła się jak tylko mogła. Wkońcu upatrzyłem swój cel. Posturny mężczyzna z wieloma bliznami. Źrenic nie sposób rozróżnić od koloru oczu. Czarne włosy przylizane do tyłu...

Nieznajomy siedział na nie znanym mi smoku. Jego ubarwienie zlewało się z nocą i jedynie żółte jak gwiazdy oczy, które równie mocno wybijały się na niebie obserwowały uważnie obraz przed sobą. Gad co chwilę ku rozkazom człowieka, pluł czarną mazią w ludzi. Wikingowie na miejscu krzyczeli i padali na ziemię z ciężkimi poparzeniami.

- Szczerbatek, plazma. - Szepnąłem. Strzelił najsilniej jak mógł w obcego. Tamten jednak w porę zauważył pocisk i zrobił unik.

- Johnson! Davis! Na nich! - Usłyszałem głos za sobą. Na mną już leciały dwie Nocne Furie z jeźdźcami. Smoki jednak nie były do końca oswojone. Miały kagańce na łbach. Wódz przyglądał mi się z zaciekawieniem. Nie miał zamiaru mnie gonić.

Ścigaliśmy się na śmierć i życie. Na całe szczęście my byliśmy szybsi i staliśmy po zwycięskiej stronie. Wykrakałem...

Pode mną wyleciał jeden z goniących mnie. Szczerbatek z bólem w sercu, który czułem jak swój, strzelił w inną Nocną Furię plazmą, lokautując ją chwilowo. Zaczęliśmy dalej uciekać jednocześnie walcząc.

- ... Leć po szefa! On się z nim rozprawi! - Usłyszałem głos jednego z nich. O jednego mniej. Ścigał mnie teraz opalony mężczyzna o zielono niebieskich oczach i brązowych włosach ułożonych do tyłu (Wzorowałam się swoim kolegą z klasy. Taki gostek. Filip się nazywa...😂~Dop. Autorki). Jednak i on po chwili zniknął mi z pola widzenia. Nic mylnego. Sprawnym ruchem sznurów zrzucił mnie z Szczerbatka. Smok mimo tego, że umie sam latać zaczął mnie gonić. Prawie co upadłem na ziemię. Na całe szczęście, nie był to twardy grunt, a miękkie ciało Błyskawicy. Poklepałem ją i usiadłem w siodle.

- A gdzie Rachel, kochana? - Smoczyca jedynie zamruczała, wskazując łbem na ziemię. Mianowicie były tam wszyskie dziewczyny, czyli Rachel, Ewa, Tris, Marianne, Selena i Jessica. Chłopaki byli po drugiej stronie wyspy. Wrogowie zbliżali się do dziewczyn i mimo tego, że potrafiły walczyć, to zamurowało je w spotkaniu ze śmiercią...

- Szczerbatek, wiesz co robić! - Zielonooki pikiwał w dół, strzelając we wrogów. Zamaskowani padli martwi na ziemi. Dziewczęta z szokiem zaczęły rozglądać się za swoim wybawcom. W powietrzu zasalutowałem im (Że tak jakby od czoła. Nie wiem jak to nazwać. Ktoś mądrzejszy ode mnie wie?~Dop. Autorki) i zleciałem na dół. Zaskakując z Białej Furii przytuliłem Powell.

- Jesteś cała...

- ...Dzięki Tobie. Nie leć już tam. Oni polują na wszysko, co w powietrzu.

- No dobrze... Będę Cię bronił. - Westchnąłem jej do ucha. Dopiero teraz zdałem sobie, że postąpiłem lekkomyślnie. Dobrze, że ona jest...

Złapałem za piekielnik i zacząłem walczyć z pierwszym kandydatem do walki. Powiem, że był niezły. Nie to co Łupieżcy. U nich to same gbury...

Pokonałem już dziesiątego zamaskowanego. Wszyscy wsiedliśmy na swoje smoki i polecieliśmy do lasu. Walka się kończyła, a my jako wspólnicy Herring, wygraliśmy.

Po jakiś dwudziestu minutach wrócili James, Tom, Artem i Jessica. Każde z nich miało jakąś nową bliznę lub zadrapania.

- Dzisiaj jakoś szybko odlecieli... - Powiedział zastanawiająco James. - Zazwyczaj robią większe szkody...

- Może coś siadło im i nie dali rady dalej atakować? - Tym razem, był to Artem. Ku zdziwieniu wszystkich, ujął dłoń Seleny. Wiedziałem co to znaczy. Nic jednak nie powiedziałem, a jedynie objąłem w talii swój sens życia.

- Mamy nową parę?... - Złośliwy Tom lekko uderzył kolegę w ramię. - Ale jak zamierzacie być razem skoro oni nie długo lecą na swoją wyspę?

- Jeżeli ktoś jest dla Ciebie wszystkim to odległość nie znaczy nic. - Cicho powiedział, patrząc głęboko w zielone oczy szatynki. - Znajdziemy sposób...

~~~

I kolejny rozdział! Trochę wcześniej, bo w szkole miałam czas wolny i rozdział był napisany, więc... Taki sobie i nie zaciekawy, bo tylko 690 słów, no, ale... dajcie znać komu się podobało. 😘

Do kolejnego!

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz