Rozdział 4

5.4K 216 39
                                    

Mijały minuty, a ja wciąż czekałam przed siedzibą Avangersów, czekając na tatę, który spóźniał się już dwadzieścia minut. Może i przyszłam ciut szybciej niż to było ustalone, ale już dawno minęła ustalona godzina. Poprzeglądałam wszystkie socjal media, na których miałam konta, ale po tacie nie było nawet śladu. Stwierdziłam, że może robi coś ważnego i nie mógł przyjść szybciej, więc postanowiłam dalej poczekać jeszcze trochę. W końcu kiedyś musiał się zjawić.

Pół godziny... Godzina...

Wkurzyłam się, że nie przychodził. Zaczęłam więc krążyć wokół siedziby, rozglądając się wokoło. Na zewnątrz zaczęło robić się ciemno przez chmury zwiastujące deszcz. Spojrzałam w niebo, a pierwsza kropla deszczu spadła mi na twarz. Prędko rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś dachu, ale jak na złość nic w pobliżu nie było, gdzie mogłabym się schować.

Lubiłam deszcz, to fakt, ale nie mogłam siedzieć przez cały czas na zewnątrz, kiedy padało.

Nogi same poprowadziły mnie do drzwi od siedziby, która, na moje szczęście, nie znajdowała się wcale tak daleko. Miałam za złe tacie, że nie przyszedł, nie liczyłam już nawet na ten obiecany spacer. W tamtej chwili potrzebowałam jedynie jego przeprosin, jakiegoś wytłumaczenia, dlaczego nie przyszedł.

Kiedy wreszcie weszłam do budynku, byłam przesiąknięta do suchej nitki, na zewnątrz było już ciemno i nieco chłodno, a deszcz ani trochę nie przestał padać. Czułam rozżalenie, złość i smutek jednocześnie. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, sprawdzając, która jest godzina.

Dziewiętnasta siedemnaście

Super, tato. Czekam na ciebie już ponad trzy godziny, a ty nawet nie jesteś w stanie powiadomić mnie, że jednak nie przyjdziesz.

Rozejrzałam się po holu, o dziwo nikogo tutaj nie było, więc od razu skierowałam się do windy i, lekko drżącą od zimna dłonią, nacisnęłam odpowiedni guzik na panelu. Winda ruszyła w górę, a ja oparłam się plecami o ścianę i przymknęłam oczy.

Mógł chociaż napisać, że nie przyjdzie, bo coś mu wypadło. Zrozumiałabym. Ale on nawet nie raczył napisać głupiego esemesa.

Winda w końcu się zatrzymała, a ja mogłam nareszcie z niej wyjść, pójść do pokoju i położyć się do łóżka, oczywiście uprzednio przebierając się w suche ubrania. Nie zwracałam uwagi na nikogo, szłam przed siebie cała mokra. Pech jednak chciał o sobie przypomnieć i go w najmniej spodziewanym momencie, no bo jakby inaczej.

Z salonu dochodził gwar rozmów, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Zatrzymałam się w miejscu, odszukując wzrokiem pewnego mężczyznę.

I szybko co znalazłam.

Rozmowy ucichły, a wzrok wszystkich skupił się na mojej osobie.

- Tony, kto to jest? - spytała rudowłosa kobieta, spoglądając na Starka. On nawet nie raczył jej odpowiedzieć, bo wpatrywał się we mnie intensywnie.

Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie, nie zważając na pytające spojrzenia superbohaterów. W pomieszczeniu znów zrobił się gwar, a każdy zadawał sobie pytanie, kim byłam.

- Stella, poczekaj! - zawołał mężczyzna, ale ja nawet nie zwracałam uwagi na jego nawoływania. Szłam przed siebie, udając, że nie słyszałam. - Stella!

- Zostaw mnie w spokoju! - odkrzyknęłam, kontrolując drżenie głosu. Nie chciałam dać po sobie poznać, że bolało mnie to, iż mnie wystawił.

- Posłuchaj mnie. - poprosił, szarpiąc mnie za ramię, bym odwróciła się w jego stronę. Spojrzałam w jego brązowe tęczówki, tak bardzo podobne do moich. Czułam jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. - Przepraszam, że nie przyszedłem. Zagadałem się z nimi i...

- Teraz oprzytomniałeś? - spytałam z pretensją, przerywając mu. Zamilkł natychmiast. - Czekałam na ciebie, jak głupia, a ty nawet nie raczyłeś powiadomić mnie, że nie przyjdziesz. Trzeba było napisać, że nie możesz, cokolwiek! Ale nie. Lepiej żebym czekała niewiadomo ile, w deszczu, bez parasolki, bez niczego. Myślisz, że jestem zła? Nie, nie jestem. Jest mi przykro, że nic nie powiedziałeś. Mogłam tu wrócić, siedzieć w pokoju i rysować, a co robiłam? Siedziałam przed siedzibą, czekałam, a gdy zaczął padać deszcz, nie ruszyłam się z miejsca, tylko zaczęłam moknąć, nadal wierząc, że zaraz przyjdziesz lub napiszesz cokolwiek.

Między nami zapanowała cisza. Patrzyliśmy na siebie nawzajem. Nawet nie próbowałam odwrócić wzroku.

- Nie zamierzasz nic mi powiedzieć? - spytałam, gdy ta cisza zaczęła mnie już pomału irytować. Miliarder znów nie odpowiedział. - Czyli nie. - odpowiedziałam sama sobie, spuszczając wzrok. - Gdybyś czegoś chciał, to będę w swoim pokoju.

Prędko się odwróciłam i odeszłam czym prędzej od mężczyzny. Miałam chwilę zawahania, czy się nie odwrócić. Ostatecznie jednak tego nie zrobiłam. Szybko otworzyłam drzwi do pokoju i weszłam do środka, zamykając się na klucz. Oparłam się plecami o ścianę i osunęłam na ziemię, chowając głowę między kolanami.

Miałam już dość. Jeśli miałam tu mieszkać, z ojcem i innymi superbohaterami, to powinnam ich poznać, powinnam bardziej zaufać swojemu rodzicowi. Ale jedyne, co robiłam, to oddalałam się od Starka i nawet jeszcze nie poznałam reszty bohaterów.

Lepiej być nie mogło.

~*~

Kiedy wstałam następnego dnia, wciąż leżałam na podłodze, przy drzwiach, w nadal mokrych ubraniach, które wręcz kleiły się do mojego ciała. Przetarłam twarz rękoma i wstałam z ziemi, od razu podchodząc do szafy. Wyciągnęłam z niej świeże ubrania i udałam się prosto do łazienki.

Stanęłam przed lustrem, patrząc na średniego wzrostu brązowowłosą nastolatkę z podkrążonymi, czerwonymi od płaczu oczami, brązowymi tęczówkami i nadal mokrymi, posklejanymi włosami. Wyglądałam okropnie.

Szybko odeszłam od lustra, ściągnęłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam pod prysznic, puszczając od razu ciepłą wodę, która zaczęła moczyć moje nagie, zimne ciało. Porządnie się wymydliłam, następnie spłukując się i myjąc włosy. Po chwili stałam już odświeżona i ubrana w czarną dużą bluzę i tego samego koloru spodnie z dziurami na kolanach. Wysuszyłam tylko włosy i związałam je w niechlujnego koka.

Gotowa, wyszłam z pomieszczeniem, a w oczy rzuciła mi się niewielka kartka leżąca przy drzwiach od pokoju. Podniosłam ją od razu z ziemi, rozpoznając pismo ojca.


Kochanie, przyjdź proszę dzisiaj do mojego biura. Musimy poważnie porozmawiać.

T. S.

Wpatrywałam się przez chwilę w kartkę, nie ruszając się z miejsca. W końcu jednak postanowiłam zrobić coś z ów kartką. Nie wybrałam kosza, nie zwinęłam w kulkę, nie podarłam. Wyciągnęłam rękę, a z mojego palca wydostał się malutki ogień. Uśmiechnęłam się pod nosem, nastawiając papier nad ogień. Natychmiast zaczął się palić. Gdy został tylko skrawek, wyrzuciłam kartkę w górę, a ogień pochłonął ją całą, pozostawiając po sobie jedynie troszeczkę popiołu i zapach, że coś przed sekundą się jeszcze paliło.

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz