Rozdział 102

725 50 4
                                    

- Co się stało z tą planetą? - spytał Quill. Zdradził nam swoje imię, a bardziej przezwisko już kilka minut wcześniej. Jednak mężczyzna nie oczekiwał odpowiedzi. Zaczął chodzić wokoło, trzymając jakieś żółte małe urządzenie w dłoni. - Oś odchylona o osiem stopni. Grawitacja i bieguny totalnie pokiełbaszone.

- Jedno działa na naszą korzyść. To my czekamy na niego. - odparł Stark oczywistym tonem. .

- Co ona robi? - spytałam cicho Petera, który trzymał kurczowo moją dłoń i patrzył na tą kosmitkę z czułkami, która skakała na czymś.

- To wszystko jest jak z kosmosu. - powiedział chłopak, rozglądając się wokoło. W jego oczach szalały ogniki. Dopiero teraz mogliśmy rozejrzeć się co nieco po tej planecie.

- Bo jesteśmy w kosmosie, tam tylko przypomnę.

Ale nie otrzymałam już odpowiedzi. Zamiast tego, odezwał się tata, odwracając się za siebie, gdzie akurat staliśmy z nastolatkiem.

- To nasz atut. - stwierdził, zatrzymując nieco dłużej na mnie wzrok. Domyślałam się, że chce mieć mnie cały czas na oku, w razie konieczności. Mimo wielu kłótni i przeszkód, które stawiał los na naszej drodze, kochałam go najmocniej, jak tylko potrafiłam i nigdy nie zamieniłabym go na kogoś innego. - Dobra, mam plan. Albo przynajmniej zalążek.

Ja, Peter, ten cały Quill, a także zielonoskóra dziewczyna oraz niebieskoskóry chłopak zebraliśmy się w kółku tuż przy mężczyźnie. Pozostała dwójka, tj. ci pozostali kosmici, stali kawałek dalej.

- Jest prosty. Zwabimy go tu, przygwoździmy, weźmiemy, co trzeba. Nie chcemy się z nim certolić.

Certolić? Co to znaczy?

- Potrzebna nam tylko rękawica. - dokończył w końcu, choć wciąż zastanawiało mnie, co to znaczy certolić. Pierwszy raz spotykałam się z takim słowem, ale nie wiedziałam, jak o to spytać. - Czy ty może ziewasz? - spytał głośno, wskazując na tego niebieskiego typa, który rzeczywiście zaczął ziewać. Uśmiechnęłam się na dosłownie chwilę. Z jednej strony było to dość zabawne, ale z drugiej... On po prostu zlekceważył tatę, który przecież przedstawiał nam strategię działania. - Akurat teraz jak przedstawiam strategię, hę? Słuchałeś mnie w ogóle?

- Tak, ale tylko do słów "dobra, mam plan".

- Aha. Pan glaca chce po swojemu. - stwierdził miliarder, odwracając się do drugiego mężczyzny, lecz wskazując ręką na jego kolegę. Miał chyba nadzieję, że ten jakoś ustawi go do pionu, ale zamiast tego...

- My w ogóle rzadko działamy po czyjemuś, co nie? - odparł mu Quill, jak gdyby nigdy nic.

- Potwierdzam! - powiedziała dziewczyna w zielonych włosach, nie odstępując swojego, prawdopodobnie, przyjaciela o krok.

- Aaa. A ta działalność to co konkretnie? - zapytał Pete, wtrącając się przy tym do rozmowy. W sumie, mnie również ciekawiło, co oni robili. Oni wiedzieli, kim byliśmy, ale my nie wiedzieliśmy, kim byli oni.

- Kroić biednych. - odparła od razu kosmitka, przestając skakać. Powiedziała to z takim przejęciem, że parsknęłam cicho śmiechem, nie mogąc się przed tym powstrzymać. - I dawać bogatym.

- Dokładnie tak. - przytaknął jej ten niebieski w jakieś wzorki. Jego głos był spokojny, miał jakby cały czas chrypkę.

Chciało mi się śmiać z ich słów, bo ewidentnie pokręcili słowa. A może jednak nie?

Milczeliśmy przez jakiś czas, przyglądając się sobie nawzajem. Gdzieś niedaleko nas lewitował Strange, którego akurat teraz zauważyłam. Parker spojrzał na mojego tatę, podczas gdy on westchnął.

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz