Rozdział 76

1.1K 69 29
                                    

Droga do domu Bartonów minęła nam zadziwiająco szybko. Wysiadłyśmy na najbliższej stacji, po czym złapałyśmy taksówkę, która miała nas zawieźć pod odpowiedni adres.

- Clint wie, że przyjeżdżam? - spytałam kobiety, wpatrując się na mijający zza szybą krajobraz. Kątem oka widziałam, jak na mnie spojrzała.

- Nic mu nie wspominałam. A czemu pytasz?

- Chciałam wiedzieć. W sumie to będzie miał niespodziankę. - stwierdziłam, odwracając się do kobiety z uśmiechem. Ta go szybko odwzajemniła, po czym obie wróciłyśmy wzrokiem na szybę.

Taksówkarz w stosunkowo krótkim czasie dowiózł nas tam, gdzie powinien. Wysiadłyśmy prędko z auta i zaczęłyśmy wyciągać swoje walizki, z lekką pomocą mężczyzny. Podziękowałyśmy mu, po czym niespostrzeżenie zapłaciłam kierowcy należną kwotę, zanim zrobiła to Laura. Kiedy ten zaczął odjeżdżać, kobieta próbowała go zatrzymać, lecz w porę ją przed tym powstrzymałam.

- Nie mów, że... - zaczęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się niewinnie, potwierdzając tym samym, że miała rację. - Matko boska! Stella, naprawdę nie musiałaś płacić za taksówkę, sama bym to zrobiła.

- Wiem, ale muszę ci się jakoś odwdzięczyć za to, że w ogóle postanowiłaś mnie zabrać do swojego domu, pomimo tego, że nie znasz mnie zbyt długo. Chociaż tak mogłam się odwdzięczyć. Z resztą, płaciłam za pieniądze taty.

- Ugh... No dobrze. Ale to był ostatni raz, kiedy to zrobiłaś. - powiedziała, grożąc mi palcem. Pokiwałam na znak zgody, choć i tak wiedziałam, że mogłam postąpić inaczej.

Chwilę później złapałyśmy za rączki naszych walizek i ruszyłyśmy przed siebie, polną ścieżką, by dojść do domu. Mężczyzna nie mógł zawieźć nas dalej, z resztą to nawet nie było daleko, gdyż już z tej odległości było widać budynek.

~*~

Kiedy zbliżyłyśmy do domu, naszym oczom ukazał się nie tylko budynek, lecz także dwie sylwetki nieopodal. Jedna z nich była znacznie większa od drugiej i to właśnie tą wyższą sylwetkę rozpoznałam od razu. Mężczyzna w miarę szybko dostrzegł mnie i Laurę. Widziałam, jak na twarz kobiety wkradł się niekontrolowany uśmiech, sama nie mogłam się przed tym powstrzymać. Clint z początku nie wiedział, co się działo. Chłopak, który stał koło niego i, zapewne był jego synem, patrzył na swoją matkę z uśmiechem, jednak kiedy spojrzał na mnie, drgnął nieznacznie, a w jego oczach pojawił się pewien błysk. Nie zwracałam na to większej uwagi, bo to widok, jaki zauważyłam chwilę później zajął to miejsce.

Clint i Laura przytulali się do siebie. Mężczyzna nawet ucałował ją w głowę, co tylko zaczęło topić moje serce.

Gdy w końcu odsunęli się od siebie, Barton dostrzegł mnie, a jego usta ozdobił uśmiech. Rozłożył ręce, sugerując mi tym samym, bym się przytuliła. Podkręciłam tylko głową i z uśmiechem znalazłam się w jego ramionach.

- Clint...

- Stella... - powiedział mi na ucho, a ja mogłabym przysiąc, że uśmiechnął się przy tym. - Co ty tu robisz?

- Spytaj swojej żony. - odparłam, wskazując głową na kobietę, która obejmowała swojego syna ramieniem i coś do niego mówiła. - A tak a propos, czemu nie powiedziałeś, że masz żonę i dzieci? - spytałam pretensjonalnie, dźgając go między żebra. Ten tylko się zaśmiał, wywołując na mojej twarzy szerszy uśmiech.

- A miałem? - spytał, drocząc się ze mną.

- Noo, ja ci powiedziałam, że mam moce i w ogóle. Mało tego, pozwoliłam ci potrzymać kule, a ty co? Nawet nie powiedziałeś, że nasz rodzinę.

- Laura?! - powiedział głośno, zwracając się do kobiety. Ta szybko spojrzała w naszą stronę, nie wiedząc, o co chodziło Clintowi. Ja z resztą też nie wiedziałam, o co mu biega.

- Tak? Coś się stało?

- Zabierz ją stąd. - jęknął, wskazując na mnie palcem. Domyśliłam się, że robił to specjalnie, ale nie powstrzymywałam się, by go uderzyć w ramię. Laura jedynie się zaśmiała i podeszła do naszej dwójki, stając między nami.

- Co się stało? - spytała łagodnie, patrząc to na mnie, to na Clinta. - Czemu ją wyganiasz? Jest naszym gościem. - powiedziała do niego, patrząc w jego oczy swoimi brązowymi.

- Zaprosiłaś ją tu? I nawet nie spytałaś mnie o zdanie? - zapytał, łapiąc się za głowę. Cały czas udawał i miałam tego świadomość. Kobieta zmieszała się, nie wiedząc, co się właśnie działo. W końcu to ona mnie tu zaprosiła, a teraz "okazuje się", że nie wszyscy mnie tu chcieli.

- Co? Myślałam, że się ucieszysz, widząc znajome twarze.

- Bo się ucieszył, tyle że musiał odstawić tą całą szopkę. - wtrąciłam, uśmiechając się. Mężczyzna przytaknął mi, po czym zaczął się śmiać. Kobieta uderzyła go w pierś, po czym zaczęła na niego krzyczeć, że zrobił jej taki kawał i że bała się, że zrobiła coś źle, zapraszając mnie do siebie. Pokręciłam tylko głową z uśmiechem i odeszłam od nich, stając koło nieznanego mi jeszcze chłopaka. Syna tamtej dwójki.

- Cześć. Cooper jestem. - przedstawił się brunet, gdy tylko do niego podeszłam. Wystawił w moją stronę rękę, którą z chęcią uścisnęłam.

- Stella. Stark tak dokładnie.

- Miło mi poznać. - odparł, a ja przyjrzałam mu się ciut dokładniej. Był mniej więcej w moim wzroście, miał brązowe włosy i równie brązowe oczy. Mógł być niewiele młodszy ode mnie. - Bardzo czule przywitałaś się z moim tatą. Znacie się?

- Szczerze? Tak. Oni wszyscy są dla mnie, jak rodzina.

- Oni? - spytał zdziwiony, zapewne nie wiedząc, o kim mówiłam. - W sensie, Avengersi?

- Otóż to. Im nas więcej, tym większe bezpieczeństwo i zarazem większa rodzina.

- Czyli... Mam rozumieć, że ty też jesteś Avengerem? - zapytał, wskazując na mnie palcem. Kiedy pokiwałam głową, że miał rację, mina Coopera wyraziła wielkie podekscytowanie i pewnego rodzaju podziw oraz ekscytację. - Super. A masz jakieś supermoce? - zaczął pytać. Wiedziałam, że bez tego się nie obejdzie. Przerabiałam to już.

- Ma, ale pokaże wam je jutro. - wtrącił Clint, który wraz z Laurą niespostrzeżenie do nas podeszli. Mężczyzna obejmował swoją żonę ramieniem i uśmiechał się w naszym kierunku. Naprawdę do siebie pasowali.

- On ma rację. - potwierdziłam, wskazując  palcem na Hawkeye'a i uśmiechając się szeroko. Nie spodziewałam się jednak, że on złapie moją rękę i odwróci mnie w swoją stronę. Spojrzałam na niego niezrozumiale, bo tak szczerze nie wiedziałam, o co może mu chodzić.

- Jestem starszy. I należy mi się szacunek, małolato. - powiedział cicho, choć na tyle głośno, by można było to usłyszeć. Wpatrywał się we mnie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

- Czekaj... Teraz nazywasz mnie małolatą, a kiedyś oddałbyś wszystko, byle potrzymać ogień w swoich dłoniach. Czyż nie? - spytałam, przekrzywiając głowę w bok. Uśmiechnęłam się chytrze, nie spuszczając z niego wzroku.

- Trzymałeś ogień? - wtrącił się Cooper, z niedowierzaniem patrząc na swojego ojca.

- Zawsze wiesz, co powiedzieć, prawda? - odezwał się Clint, puszczając moją rękę. Nie przerwaliśmy jednak kontaktu wzrokowego, wciąż mierzyliśmy się spojrzeniami.

- Och, Clint, nie nauczyłeś się jeszcze, że ja mam odpowiedź na wszystko? Nie wygrasz ze mną.

Odwróciłam się z zamiarem pójścia do budynku, jednakże nie przeszłam dobrze kilku kroków, gdy poczułam, że ktoś łapie mnie w talii, zatrzymując. Szybko poczułam przy swoim uchu ciepły oddech, który drażnił moją skórę.

- I tak wiem, że mnie uwielbiasz. - wyszeptał mi do ucha, na co tylko się uśmiechnęłam.

- A ja wiem, że ty uwielbiasz mnie. - odparłam, doskonale wiedząc, że mężczyzna zaczął się uśmiechać.

Chwilę później wchodziliśmy już do domu Bartonów, gdzie doskonale można było usłyszeć kilka innych głosów.

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz