Rozdział 47

1.6K 81 29
                                    

Z każdej strony zaczęli nas otaczać policjanci w helikopterach, wymierzając w nas bronią. Byli irytujący, ale starałam się ich jakoś ignorować, próbując zbić szybę w oknie. Próbowaliśmy uratować życie swoim znajomym, a oni nam w tym przeszkadzali.

Czy aż tak trudno było zrozumieć, że my próbujemy tylko pomóc?!

- Poddajcie się! Natychmiast wracajcie na ziemię!

Nie zrobiliśmy sobie nic z ich słów.

Ja waliłam w szybę, próbowałam ją jakoś stopić, cokolwiek, by tylko ją zbić. Peter natomiast wszedł trochę wyżej, najwyraźniej mając w głowie pewien plan. Nie wnikałam, co to było. Ważne, żeby zadziałało.

- Wracajcie na ziemię albo otworzymy ogień!

- Wyżej, wyżej, wyżej! - krzyczał ktoś inny.

Wokół pomnika zaczął zbierać się tłum gapiów. Jeden z funkcjonariuszy wymierzył w Petera z broni. Ten jednak nie zwrócił na to uwagi i, jak zauważyłam, wszedł na sam czubek pomnika, mamrocząc coś pod nosem.

- To wasza ostatnia szansa!

To rzeczywiście była nasza ostatnia szansa. Ale na coś innego, niż zejście.

Nagle dostrzegłam nastolatka, który z dużą prędkością, krzycząc "pęknij!", rozwalił szybę, wskakując do środka. W tym samym czasie szyba, którą ja próbowałam rozwalić, również pękła, a ja od razu wgramoliłam się do środka, nie zważając na szkło.

W moje oczy natychmiast rzucił się obraz chłopaka łapiącego w ostatnim momencie windę spadającą w dół z trzema osobami. Błyskawicznie poleciałam tuż za nim, dostrzegając w środku Liz, Neda i nauczyciela, pana Harringtona.

Winda pomału zaczęła jechać w górę, dzięki Parkerowi, który starał się ją jakoś utrzymać. Nie trwało to jednak długo, gdyż winda wraz ze mną, nim i pozostałymi zaczęła ponownie spadać w dół. Ta "podróż" nie trwała długo, bo zaraz się zatrzymaliśmy. Niestety, na nasze nieszczęście, spadliśmy wprost na ziemię, przez co winda znów zaczęła spadać.

To był już odruch. Parker wystrzelił swoją sieć w górę, która przyczepiła się do czegoś, ciągnąć go machinalnie w górę. Oparł się stopami o sufit windy, robiąc niemałe wgniecenie. Ja natomiast zrobiłam coś podobnego do niego, tylko bez sieci i bez użycia nóg. Użyłam rąk. Winda stanęła dzięki nam, na co mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Peter w pewnym momencie odchrząknął, a ja spojrzałam na niego. Domyśliłam się, że chciał zmienić nieco swój głos, by go nie rozpoznano. A, przyznajmy szczerze, tu były osoby, które znały jego głos dość dobrze.

- Hej, jak leci? - zapytał, spoglądając na całą czwórkę. Nikt jednak nie odpowiedział, a on prawdopodobnie też nie oczekiwał odpowiedzi. - Spokojnie, trzymamy was. - dodał, by nieco ich uspokoić.

- Tak! Tak! - zawołał uradowany Ned, zaczynając podskakiwać z ekscytacji. Było to głupie z jego strony, bo mogło to narobić jeszcze większych szkód, niż i tak już były.

- Chłopcze, proszę, nie skacz. Uspokój się. - upomniałam go natychmiast. Chłopak od razu przestał.

- Przepraszam. Już nie będę. - powiedział ze skruchą, uspokajając się.

Rozejrzałam się po reszcie i jedyne, co zauważyłam, to przerażenie. Mój wzrok zatrzymał się dłużej na Liz, która patrzyła na mnie przerażona, ale również zaciekawiona moją obecnością.

- Kim ty jesteś? - zapytała cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. Trzy pary brązowych tęczówek patrzyły na mnie wyczekująco.

- Snow. Miło mi. - odparłam z uśmiechem, choć był on dla nich niewidoczny przez maseczkę, którą miałam na twarzy.

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz