Rozdział 24

2.8K 129 6
                                    

- Trzymasz się mocno? - spytał Kapitan, kiedy siedziałam za nim na jego motorze.

Razem z Pepper i tatą znaleźliśmy go po dziesięciu minutach, gdy właśnie szedł do garażu. Miałam ogromne szczęście, bo inaczej nie miałabym, jak dostać się do Queens, gdzie mieszkał Peter. Tak przynajmniej mogłam się jedynie trochę spóźnić, ale dotarłabym na miejsce dzisiaj, a nie następnego dnia.

- Trzymam. - przytaknęłam, mocniej obejmując ją w pasie. Był bardziej umięśniony, niż przypuszczałam.

- Kask masz?

- Mam. - powiedziałam ponownie. Irytowały mnie już te jego pytania. - Ale mógłbyś już bardziej nie przedłużać? Spieszy mi się.

- Widać, że Stark. - oznajmili jednocześnie Pepper i Steve, patrząc na siebie znacząco.

- Ej! - zawołaliśmy równocześnie z tatą, zerkając na nich z oburzeniem. To było niemiłe.

Blondyn w końcu odpalił motor, a ja znów objęłam go mocniej w pasie, nie chcąc spaść. Wolałam nie ryzykować. 

- Wieczorem znów będę w wieży, to wróć! - krzyknął jeszcze za nami Stark, lecz nie było go już za dobrze słychać.

Popędziliśmy do starej siedziby.

~*~

Droga powrotna minęła mi znacznie szybciej, niż ta w drugą stronę.

Kiedy dojechaliśmy do Stark Tower, czy też Avengers Tower była godzina siedemnasta. Od razu ruszyłam na odpowiednie piętro, a tam natychmiast do swojego pokoju. Szybko zaczęłam pakować wszystkie potrzebne mi rzeczy do plecaka. Kredki, flamastry, kolorowe długopisy, kartki kolorowe i białe, a nawet mój szkicownik, bo nigdy nie wiadomo, czy się nie przyda. Książek jednak nie pakowałam, bo przecież Peter je miał, a to byłby tylko dodatkowy ciężar do, i tak już ciężkiego, plecaka.

Wyrobiłam się ze wszystkim w piętnaście minut, wliczając w to również toaletę, z której musiałam skorzystać. Steve zaproponował, że mnie podwiezie i było mi to nawet na rękę. Tak więc z ciężkim bagażem na plecach i kaskiem na głowie, pędziliśmy przed siebie, by zdążyć na czas do Queens.

- Jeszcze raz, wielkie dzięki, Steve. Ratujesz mi życie. - powiedziałam do mężczyzny, kiedy zaparkował pod odpowiednim budynkiem. Poprawiłam ramiączko od plecaka i uśmiechnęłam się do blondyna, który patrzył na mnie z uśmiechem.

- Drobiazg. - odparł, patrząc na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami. - Dobra, nie zabieram ci więcej czasu. Idź, bo i tak jesteś już spóźniona.

Mężczyzna zawrócił, posłał mi ostatni uśmiech i ruszył przed siebie, zostawiając mnie tam samą.

- Do zobaczenia później. - zawołałam za nim jeszcze.

Kapitan zaraz zniknął mi z pola widzenia, a ja ruszyłam pod adres Petera. Podeszłam do odpowiednich drzwi i przymknęłam na moment oczy, przeczesując włosy ręką.

Raz kozie śmierć. Najwyżej się na mnie obrazi za spóźnienie.

Zapukałam dwa razy w drzwi, czekając, aż ktoś mi otworzy. Po drugiej stronie usłyszałam jakiś kobiecy głos i coraz głośniejsze kroki. Chwilę później otworzyła mi drzwi dość wysoka kobieta w okularach. Była szatynką, ładną, choć ciut starszą.

- Dobry. Czy to tu mieszka Peter Parker? - spytałam grzecznie, posyłając jej delikatny uśmiech, który ta natychmiast odwzajemniła, znacznie go poszerzając.

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz