Rozdział 100

783 64 10
                                    

Kiedy pomagałam wstać czarodziejowi, miliarder przeszedł obok, kiwając tylko głową, a ja dopiero wtedy dostrzegłam, że nie miał już na siebie swojej zbroi. Nie zwróciłam na niego większej uwagi i poprawiłam bluzę, która lekko podwinęła mi się do góry.

- Musimy zawrócić ten statek. - oznajmił Strange, stojąc już o własnych siłach. W prawdzie, nie potrzebował pomocy, by stać, bo miał się całkiem dobrze.

- Taa. Teraz to chce do mamusi. Ekstra. - mruknął pod nosem tata, choć i tak wszyscy go słyszeliśmy. Doktor najwyraźniej zdawał się zignorować tą drobną uwagę.

- Przede wszystkim chcę chronić kryształ. - kontynuował dalej mężczyzna.

- A ja chcę żebyś mi podziękował. Już, dajesz. - odparł mu Stark. W pewnym stopniu przyznałam mu rację. To dzięki nam Strange wogóle jeszcze żył, gdyby nie patrząc.

- A oni znowu się kłócą. - mruknęłam do siebie, kręcąc głową. Przyłożyłam dłoń do czoła, ale zaraz wcisnęłam zawieszkę przy bransoletce. Strój Snow od razu zmienił się w moje wcześniejsze ubranie, które miałam na sobie na spacerze.

- Za co? Za wystrzelenie mnie w próżnię?

- Kto ci ocalił ten czarodziejski tyłek? - spytał ostro tata, odwracając się do mężczyzny gwałtownie. Obaj byli zbulwersowani i to dość mocno. Oskarżali się wzajemnie, a nie widzieli, jak podobni byli. Obydwaj niezwykle uparci. - Ja. - odpowiedział sam sobie, wskazując na siebie.

- Pojęcia nie mam, jak ty i twoje ego mieścicie się w jednym skafandrze. - powiedział Strange, podchodząc do miliardera jeszcze kilka kroków. Dziwiłam się, że tata jeszcze go nie uderzył. Ja pewnie już dawno bym to zrobiła na jego miejscu.

- Przyznaj, trzeba było zrobić tak, jak ci kazałem. Kazałem ci się wycofać, odmówiłeś.

- Wiem, że to może być szokujące, ale nie pracuję dla ciebie.

- I dlatego jesteśmy miliardy kilometrów od Ziemi, w latającej oponie, bez wsparcia. - odparł szorstko Stark.

- Ja jestem wsparciem. - wtrącił niespodziewanie Peter, zjawiając się tuż za mną i unosząc dłoń do góry. Przestraszyłam się, gdy znikąd pojawił się obok.

- Oni mnie zaraz o zawał przyprawią. - szepnęłam do siebie, łapiąc się za serce. Ponownie pokręciłam głową sama do siebie,  próbując uspokoić swoje, po raz kolejny dzisiejszego dnia, szybko bijące serce.

- Nie, wagarowiczem. - przerwał chłopakowi tata, gestykulując przy tym. Skrzyżowałam ręce na piersi, przyglądając im się. - Daj dorosłym pogadać.

- Przepraszam, bo trochę nie rozumiem tej waszej relacji. - wtrącił tym razem nieco skołowany Strange. Ta relacja między tatą, a Peterem była trudna do zrozumienia również dla mnie. Zachowywali się ostatnimi czasy, jak ojciec i syn, co doskonale zauważyłam, a niekiedy byli dla siebie też kimś innym, bardziej zięć i teść, co miało swoje pewne wytłumaczenie. - Kto to jest? Jakiś twój pociotek?

- Nie. - odparł mu niemal od razu chłopak, podchodząc do niego o krok. - Tak w ogóle, jestem Peter. - przedstawił się szybko, wyciągając dłoń do mężczyzny. Ten jedynie spojrzał na niego, lecz nie uścisnął wyciągniętej do siebie ręki nastolatka.

- Doktor Strange.

- Aa, tylko kryptonimy, jasne. Spiderman w takim razie.

Czarodziej jednak nie odezwał się już w tej sprawie, tylko skierował w stronę taty, który stał kilka metrów dalej z założonymi rękoma na piersi. 

- Ten statek sam koryguje kurs. Jesteśmy na autopilocie. - stwierdził miliarder. Nie wnikałam, skąd to wiedział, ani kiedy się dowiedział.

- A da się przejąć stery? - spytał Strange. Nie przysłuchiwałam się już ich dalszej rozmowy. Złapałam za nadgarstek Petera, który zaczął już iść w ich kierunku, lecz pod wpływem mojego dotyku, odwrócił się do mnie, zatrzymując się. 

Inna niż wszystkieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz