Rozdział 5 : A czas leciał...

2K 138 57
                                    

- Nienawidzę tego miejsca - zabrzmiał głos. - Tu jest pusto...

Chłopak rozglądał się po pustej przestrzeni przed oczami. Była niczym biała kartka. Nie widać było podłoża, ani jej końca, a głos nawet nie odbijał się echem znikając jakby w pustce. Czy umarł? Był pewny, że nie. Czuł się żywy....bo czuł ból, pulsujący, irytujący ból w głowie, który promieniował na całe ciało.

Wyciągnął swoje blade dłonie przed twarz i poruszył palcami. Zdawało mu się z każdą sekundą pojawiają się kolejne blizny, nieznajome...dziwne...Przerażony tym odkryciem podciągnął koszulkę i zaczął oglądać swój brzuch, który również pokrywał się ranami, bliznami i siniakami, jednak ich zmiany trwały sekundy, a Złoty chłopiec czuł jak życie ucieka mu spod nóg.

- Gdzie ja jestem....? Jak się tu znalazłem? - wypowiedział cicho jakby chcąc zwrócić się do kogoś w białej pustce, ale tutaj nikogo nie było. Tylko on i biała, okrutna przestrzeń, głucha na jego wołanie o pomoc.

Czując przybierający smutek....czując bezradność... klęknął i schował głowę w dłoniach. Nie mógł...nie potrafił sobie przypomnieć jak się tutaj znalazł...co się wydarzyło? Co pamiętał ostatnie?

Gdy zaczął tak sobie zadawać pytania w końcu zaskoczony zdał sobie sprawę, że nie tylko nie zna na nie odpowiedzi, ale....nie zna odpowiedzi na jedno z najłatwiejszych pytań....

- Jak mam na imię?

Głucha pustka, trzymająca go w ryzach nadal nie odpowiedziała, niewzruszona delikatnymi łzami, które zaczęły spadać po policzkach chłopaka. Zaczął dłońmi badać swoją twarz.

- Jak wyglądam...?

Świat, w którym go trzymano śmiał się z jego nie doli. Chłopiec nie mógł nawet przypomnieć sobie swojego odbicia...imienia....osobowości. Miał czystą kartę w głowie...po tylu latach niewoli, męki w końcu został od tego odcięty, ale on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie miał pojęcia, że właśnie wszystko zaszło za daleko...że właśnie dzięki temu jednemu krokowi za daleko...gdy tylko pojawił się w pustce...został uwolniony, ale i skazany na ten niemiłosierny ból...bo nie miał już niczego co można mu było odebrać.

Nie miał pojęcia jak długo tak leżał, jednak kilka razy czuł szarpnięcie w piersi, a jego dłonie zdawały cię brodzić w czymś ciepłym...mokrym, a metaliczny smak pojawił się na jego języku.

Przetarł swoje oczy zmęczone ciągłą bielą i światłem, który przyprawiał go o coraz większy ból głowy. Tak bardzo chciał to zakończyć. Chciał być, gdziekolwiek indziej, ale czy istnieje coś innego? Czuł, że jest daleko od, ale nie wiedział czego. To było irytujące, ale przecież coś musiało istnieć...coś oprócz tej pustej przestrzeni...tej mordęgi.

Nagle w przed jego oczami pojawiły się ciemne plamki, a w głowie zaczęło mu wirować. Ból rozsadzał jego klatkę piersiową chcąc jakby ją otworzyć ukazując co ma w środku. Skóra piekła go, a on dojrzał jak jego skóra na rękach sama zaczyna się palić.

- Co się dzieje?! - zdążył wykrzyczeć, zanim zapiekły go oczy i ryknął z bólu, a biel zastąpiła ciemność.

***

Początek czerwca rok 1942

***

Henry Potter po długim dniu pracy z wolna szedł po korytarzach Ministerstwa. Był przemęczony, dzisiejsze dwie rozprawy Wizengamotu dłużyły mu się. Pierwsza sprawa była dość ekscytująca, w końcu osądzano jednego z psów Grindewalda, jednak była dość męcząca psychicznie co odbiło się na jego samopoczuciu. Mężczyzna zabił ponad szesnastu magów i dziesiątki mugoli. Skandal ten był niespotykany, ale sprawiedliwość w końcu dopadła go...a przynajmniej część sprawiedliwości. Według Pana Potter'a ten mężczyzna zasłużył na wiele więcej niż zaledwie kilka lat w Azkabanie oraz pocałunek dementora, jednak nie był w stanie nałożyć większej presji na karanie czarnoksiężników. Każdy miał już dość tej wojny...każdy obywatel świata magicznego i nie-magicznego, każde dziecko, roślina i zwierzę, duchy i magiczne stworzenia...to okropny czas...

Nowy Czas. Nowy PorządekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz