Rozdział 10 : Adopcja

1.3K 113 54
                                    

Collin Seer oraz Robert McCray siedzieli przed starymi przyjaciółmi zastanawiając się nad ich słowami. To było dziwne, niebezpieczne, ale...

Pierwszy z nich był wysokim blondynem o zielonych, morskich oczach. Jego blada skóra lśniła od słońca, a gładkie rysy twarzy sprawiały, że serce wielu kobiet i nawet mężczyzn stawało z zachwytu. Był spokojnym dumnym arystokratą, który odziedziczył wielką moc po ojcu z rodu silnych wróżbitów, oraz urodę po matce z rodu Malfoy'ów.

McCray natomiast wyglądał na wysportowanego mężczyznę. Jego ciemne niegdyś włosy miały lekki nalot siwizny, ale mimo niskiego wzrostu, wydawał się emanować siłą i powagą. Był synem mugola oraz silnej czarownicy, jednak nie posiadała ona bliskich arystokrackich korzeni. Mimo to, mężczyzna był szanowany za swoją wiedzę oraz podejście do magii.

Seer westchnął po chwili i kiwnął głową.

- Ja się zgadzam - rzekł bez krzty niepewności. Potter'owie oraz Moore spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Nie, nie zrozumiałeś przyjacielu, chcieliśmy wiedzieć, czy miałbyś kogoś wokół siebie, kto byłby...- zaczął na prędko tłumaczyć Carther. - Nie wymagamy tego poświęcenia od was....

- Ale ja się zgłaszam - rzekł mężczyzna spokojnie. - Nie wierzę, że tak długo zajmuje wam debatowanie nad tym kto ma go przyjąć - warknął w stronę Henry'ego i Robin, a potem spojrzał wściekłym wzrokiem na Carther'a.

- Jego powiązania z Grinde....-zaczęła Robin, jednak Collin przerwał jej ruchem ręki.

- Każdy z nas naraził się temu czarnoksiężnikowi, to żadna wymówka. Po prostu boicie się odpowiedzialności za to, że ma korzenie u Potterów. Jest dla was jak skaza na honorze ten marnej rodzinki.

- Waż słowa Seer!- warknął Pan Potter i wstał z krzesła zaciskając pięści w złości.

- A nie? Mylę się? Boisz się, że jak chłopak wyzdrowieje to będzie próbował dobrać się do waszej fortuny - rzekł twardo. Irytowały go takie zagrywki. Spojrzał na Carther'a, który wyglądał na bardzo zawstydzonego, że sam nie zgłosił się na ochotnika. - A ty...robisz to co twoja ukochana siostrzyczka chce - warknął. - Miej trochę kręgosłupa! Wyleczyłeś dzieciaka i wszyscy pokazaliście się mu z miłej strony, ale najchętniej oddalibyście go komuś zza oceanu.

Seer poprawił swoją szatę i wstał.

- A co do ciebie, McCray - warknął w stronę przyjaciela, który zbyt wolno podjął decyzję. - Nigdy nie widziałem byś tak się wahał podczas walki. Nie boisz się poderżnąć gardła czarnoksiężnikom, ale boisz się pomóc dziecku? Wszyscy jesteście godni pożałowania - rzekł mężczyzna czując duszącą złość w sobie i zaczął powoli wychodzić.

- A ty gdzie idziesz? - warknął za nim Henry Potter.

Collin stanął w przejściu, odetchnął i wyciszył się. Był wrażliwą osobą i coś takiego jak krzywda dziecka, była dla niego najgorszym występkiem. Dorośli mogą się ranić, zdradzać i zabijać...ale łapy precz od jakiekolwiek dziecka, tak czuł i nie miał zamiaru zastanawiać się czy pomóc chłopcu, czy bać się Grindewalda. Ten czarnoksiężnik i tak prędzej czy później przypomni sobie o nim i będzie chciał go zabić, więc posiadanie blisko, tego chłopca nic nie zmieni.

- Wypełnić papiery adopcyjne w Ministerstwie - rzekł sucho do zebranych. - Jutro mój syn ma czekać na mnie, gotowy do wyjazdu do domu, Moore - warknął i wyszedł zostawiając oniemiałych czarodziei.

***

Ojciec Connor'a, Collin Seer wrócił późnym popołudniem do domu, co było niezwykle zaskakujące, bo zniknął wczesnym rankiem, a do tego był dopiero początek wakacji. Bycie samotnym w ich wielkiej posiadłości było męczące dla piętnastolatka...nużące i często nawet sprawiało, że bał się własnego cienia, ale... przecież spędzał wiele czasu z jego ojcem, więc nie do końca miał zamiar narzekać.

Nowy Czas. Nowy PorządekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz