Rozdział 2 | Trzy wrony i stado kotów

175 17 9
                                    

— Serio muszę tu być?

Kuroo gwałtownie odwrócił się w stronę swojego przyjaciela i posłał mu spojrzenie, które mówiło, że tak, zdecydowanie musi tu dzisiaj być i nie ma nawet innej opcji.

Kenma westchnął z rezygnacją.

— Już nie rób z siebie takiej antyspołecznej osoby — upomniał go Kuroo, mimo wszystko uśmiechając się z rozczuleniem. — Wiesz, że to ostatni tydzień Yaku w Japonii i wszyscy jesteśmy zaproszeni, żeby móc go pożegnać. Nie mów mi, że to nic dla ciebie nie znaczy.

— Tak, wiem i rozumiem to wszystko. Przecież tak naprawdę bym nie zignorował czegoś takiego. Nawet jeśli to uciążliwe. — Kenma przewrócił oczami. — Ale mogę chociaż wyjść wcześniej?

— Gdyby Hinata był zaproszony, to pewnie chciałbyś zostać do końca — zauważył Kuroo, nie kryjąc rozbawienia. Kozume był czasem taki zabawny, że nie sposób było go trochę nie podenerwować.

— Pozwól, że tego nie skomentuje, Kuro — powiedział Kenma dużo ostrzej niż dotychczas.

— Tak, tak. A teraz chodźmy już, bo i tak jesteśmy pewnie ostatni.

— Nie moja wina, że ktoś spędził godzinę na układaniu włosów z dość marnym efektem.

— Kenma! Przecież wiesz, że to nie moja wina, że one nigdy nie współpracują.

— Mhm.

Wreszcie Kuroo i Kenma pokonali drogę od furtki do drzwi wejściowych domku jednorodzinnego, w którym mieszkał Yaku. Ich przyjaciel urządzał dziś niewielkie przyjęcie dla najbliższych przyjaciół, ponieważ za tydzień leciał do innego kraju, gdzie miał zacząć grać dla profesjonalnej drużyny siatkarskiej w zagranicznej lidze. Z tej okazji rodzice Morisuke i jego dwaj młodsi bracia opuścili dom, żeby dać ich pierworodnemu trochę swobody.

W sumie to było bardzo imponujące, że Yaku został zwerbowany tuż po liceum przez zagraniczną drużynę i już tej jesieni miał zacząć dla nich grać. Kuroo nie był jednak z tego powodu zaskoczony. Umiejętności Yaku jako libero zawsze były na najwyższym poziomie i głupotą byłoby tego nie docenić. W końcu ich rywale (np. Bokuto Kotaro) zawsze mieli się na baczności, kiedy to Morisuke ochraniał ich plecy.

Kuroo prawą dłonią nacisnął dzwonek do drzwi, a lewą powstrzymał Kenmę przed sięgnięciem do kieszeni szortów po Nintendo. Co za niereformowany typ.

Musieli odczekać prawie minutę, aż w końcu Yaku otworzył przed nimi drzwi.

— Wreszcie jesteście! — powiedział niski blondyn zamiast przywitania. — Już myślałem, że się zgubiliście.

— W rodzinnym mieście? — zauważył Kuroo, wchodząc do środka razem z Kenmą.

— Po tobie wszystkiego można się spodziewać. — Yaku lekceważąco wzruszył ramionami.

— A mam ci przypomnieć, jak...

Kuroo nie zdążył dokończyć zdania, kiedy niespodziewanie do przedsionka wpadła jeszcze jedna osoba. Był to chłopak znacznie przewyższający nawet Kuroo – niejaki Lev Haiba czyli swego czasu niemałe utrapienie dla całej Nekomy. I zwłaszcza dla niego, ponieważ był kapitanem i to na niego spadała odpowiedzialność za tego pół-japończyka, pół-rosjanina.

— Kuroo-san! Kenma-san! — krzyknął Lev na ich widok. Jak zwykle o wiele decybeli za głośno.

— Zamknij się, Lev — powiedział Kuroo niemal odruchowo.

Haiba go jednak nie słuchał. Od razu doskoczył do Kenmy i zaczął mu o czymś żywiołowo i bardzo chaotycznie opowiadać. Kuroo przewrócił oczami i poszedł za Yaku w głąb mieszkania. W sumie jeśli nie on i Hinata, to jedynie Lev będzie w stanie utrzymać Kenmę na tej imprezie. Może jeszcze ewentualnie Yamamoto, ale on równie dobrze może też wykurzyć stąd Kozume szybciej, niż Kuroo będzie w stanie interweniować. Cóż, później będzie się tym martwić.

Nierozważny i romantyczny || KuroSugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz