Rozdział 14 | Powrót do domu

101 15 0
                                    

Na szczęście poranek nie okazał się dla Kuroo aż tak tragiczny. Jedyną pozostałością po wczorajszym spożyciu alkoholu była suchość w ustach, a poza tym miał się całkiem nieźle. Prawdopodobnie dlatego, że wciąż miał tylko dziewiętnaście lat, więc jego młody organizm nie miał problemów z walką z zatruciem. Możliwe, że miało to też związek z tym, że spał do prawie południa, a potem jeszcze przez godzinę leżał w łóżku, przewracając się z boku na bok i przeglądając jakieś głupoty w internecie na swojej komórce.

Nie mógł jednak w ten sposób spędzić całego dnia, mimo iż ta wizja była bardzo kusząca. Była niedziela dwudziestego trzeciego grudnia, a jutro miał się zacząć dzień, który w kalendarzu zapisany jest na czerwono jako Wigilia. A w brew pozorom miał kilka rzeczy do zrobienia w te Święta.

Dlatego właśnie bardzo niechętnie zwlókł się z łóżka, a potem udał się do łazienki, zgarniając z szafy jakąś ciepłą bluzę, pierwsze lepsze jeansy oraz świeże bokserki. Ulżył swojemu pęcherzowi, wziął długi prysznic (chociaż przez większość czasu stał pod nim i bezmyślnie wpatrywał się w płytki, zastanawiając się, czy naprawdę musi to wszystko robić), umysł zęby i się ogolił. Teraz czuł się prawie jak nowonarodzony. Prawie.

Następnym etapem jego porannej rutyny (chociaż było już po trzynastej) był jakiś posiłek. Jego lodówka świeciła pustkami, ale akurat był to efekt zamierzony, po wiedział, że przez następne kilka dni go tu nie będzie, a nie chciał, żeby cokolwiek mu się zepsuło. Czekało tam na niego jedynie opakowanie gotowych polędwiczek z kurczaka, które mógł przysadzić w kilka minut, podgrzewając je na patelni. Kuroo był zdania, że to całkiem niezły posiłek jak na studenta.

Na jedzeniu oraz przekonywaniu samego siebie, że wcale nie będzie aż tak źle, zeszło mu aż do piętnastej. To wtedy ubrany w grubą kurtkę i z niewielkim bagażem podróżnym w ręce opuścił swoje mieszkanie, dwa razy upewniając się, że niczego nie zapomniał, a drzwi na pewno są zamknięte na klucz.

Mimo iż Kuroo wychował się w Tokio, to tak naprawdę mieszkał w tej jego spokojniejszej, bardziej „wiejskiej" części, o ile można tak było powiedzieć o największym mieście w Japonii. Na co dzień był z tego faktu zadowolony, bo tokijski zgiełk potrafił czasami człowieka przytłoczyć. Teraz jednak nie do końca było mu to w smak, kiedy musiał tułać się kilkadziesiąt minut ze swojego mieszkania do domu rodzinnego.

Był grudzień, więc szybko robiło się ciemno. Kiedy Kuroo stanął na ulicy przed swoim domem, jedynym oświetleniem były lampy uliczne i światło dobiegające z niektórzy okien sąsiadów. W jego domu nie było włączone, ale dobrze wiedział, że to wcale nie oznacza, że nikogo nie ma w środku.

Westchnął, a potem pchnął furtkę, wchodząc na podwórze. Jego rodzinie dość dobrze się powodziło, ale jego dom nie był jakiś ekstrawagancki. Prezentował się dość okazale na tle innych domów w okolicy, ale jednocześnie nie wybijał się niczym szczególnym. Po prostu dość spora piętrówka z czarnym dachem, białym gzymsem, szarymi wykończeniami na białym tynku oraz dużymi oknami. Z prawej znajdował się również garaż, przed którym stała granatowa Honda Civic VIII jego ojca. Całości dopełniała ciemna kostka, trawnik ukryty pod niewielką warstwą śniegu oraz kilka krzewów i jakiś małych drzewek ozdobnych, ogołoconych przez chłód zimy. Wszystko to ogrodzone było dość wysokim, betonowym płotem, który pomalowany był na biało, żeby pasowało do reszty rzecz jasna.

Kuroo nie lubił tu wracać. W liceum też nie był częstym gościem we własnym domu. Mimo wszystko mocniej chwycił za swoja torbę i pokonał kilka metrów, które dzieliły go od drzwi frontowych. Chwycił za klamkę, wiedząc, że drzwi nie będą zamknięte na klucz. Miał rację i już po chwili znalazł się w ciemnym i cichym wnętrzu domu.

Nierozważny i romantyczny || KuroSugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz