Anna
Prawie całą noc nie mogłam spać, wierciłam się na łóżku by w końcu wstać gdy jeszcze nawet nie świtało i postanowiłam coś upiec. Gdy wróciłam do domu długo nie mogłam uspokoić bijącego serca, zajęłam się nawet obowiązkami jak pranie czy sprzątanie, ale jedyne o czym mogłam myśleć to jego piękne oczy i głęboki głos. W nocy było to samo, czułam jakby był obok mnie, bijące z niego ciepło i ciężar jego ciała, był wyższy ode mnie co tylko bardziej rozbudzało moje wnętrze. Z zamyślenia wyrwał mnie głośny stukot mojego piekarnika, co znaczyło, że babeczki są gotowe, wyjęłam je i odstawiłam do ostygnięcia. Zastanawiałam się czy Pan Shelby przyjdzie dziś sam czy z braćmi. Wiedziałam też, że muszę opowiedzieć Indianie jak było.
*
-A byli wszyscy? - pyta Indiana zajadając babeczkę i słuchając mojej opowieści jakby to była najciekawsza historia jej życia.
-To znaczy? - odwracam się do niej po skończonym podlewaniu roślin.- Był Thomas i jego dwaj bracia, jakaś trochę starsza kobieta i paru innych mężczyzn. - wzruszam ramionami.
-Kobieta? Pewnie Polly Gray, ich ciotka. -mówi zerkając na mnie jak na wariatkę.
Jak teraz o tym myślę Indiana ma rację, wszyscy wiedzą, że ciotka jest z nimi w biznesie, a ja jej nie poznałam.
-Po prostu nigdy wcześniej jej nie widziałam i dlatego nie skojarzyłam, z resztą byłam tak nerwowa, że Król Jerzy mógłby przede mną stanąć, a ja bym pomyślała 'jaki miły staruszek'. - obie się śmiejemy, a po chwili słychać stukot w tylne drzwi.
-To oni?- dziewczyna szybko wstaje i wygładza swoją ciemną spódnicę.
-Spokojnie, to raczej ten chłopak co miał dostarczyć dziś żywe kwiaty. Zaczekaj sprawdzę. - mówię jej, a ona kiwa głową. Na progu tylnych drzwi faktycznie zastaję młodego chłopaka, który zostawia mi skrzynie z kwiatami. Płacę mu i odchodzi. Wnoszę skrzynie do środka i stawiam na małym stole na zapleczu, przeliczam czy zamówienie się zgadza, aż do moich uszu dobiega głos dzwoneczka sygnalizujący, że ktoś przyszedł. Jednak nie chce odrywać się od pracy, poza tym jest tam Indiana.
-Anna, pozwól proszę. - słyszę jej głos i wzdycham.
-Tak?- wyłaniam się, a moim oczom ukazują się Arthur i John. Chodzą po sklepie i go oglądają. Staję przed dziewczyną i mówię, by skończyła za mnie z tyłu. Gdy ona odchodzi John pierwszy zjawia się przy ladzie.
-Dzień dobry Anna. - uśmiecha się i skanuje moje ciało. Mam na sobie białą hiszpankę z odkrytymi ramionami i burgundową spódnicę. Mimo to czuję się naga.
-Dzień dobry, Panowie- odpowiadam, gdy Arthur pojawia się w zasięgu mojego wzroku. - Może coś do picia? Wody?
Czuje lekki zawód, że Thomas nie przyszedł, ale nie chcę by to zobaczyli.
-Nie pijamy pieprzonej wody - odpowiada ten starszy, a mnie znów jest głupio.
-Tak, niestety nie mam tu alkoholu, ale może babeczkę? Sama robiłam. - wyciągam talerzyk z małymi czekoladowymi babeczkami i stawiam przed nimi.
-Cholerne babeczki. - wzdycha John i bierze jedną, po chwili stęka - O tak!
Arthur również bierze jedną i jego oczy się rozszerzają. Chwalą mnie i wracają do zajadania, a mnie cieszy, że komuś innemu też smakują moje wypieki. Po chwili drzwi znów się otwierają, widzę jak wchodzi do środka i ściąga swoje nakrycie głowy. Thomas rozgląda się lekko po sklepie, jego oczy jednak szybko lądują na mnie i znów zasycha mi w gardle, są jeszcze piękniejsze niż wczoraj.
-Anna. - wita mnie skinieniem głowy. - Wpadliśmy omówić twoją propozycję.
Kiwam głową niezbyt zdolna odpowiedzieć. Thomas podchodzi do lady, ale zatrzymuje się przyglądając się swoim braciom. Zerka najpierw na nich, a potem na mnie.
-Babeczkę? - podsuwam mu talerzyk.
-Anna sama je piekła, są zajebiste- mówi John z pełną buzią.
-Sama? - pyta Thomas znów patrząc tylko na mnie.
-Tak, ja, piekę gdy się martwię - odpowiadam i już czuję, że mam rumieńce.
-Nie ma tu jednak alkoholu - wtrąca Arthur-Jest woda.
-I dobrze, woda jest zdrowa. - odpowiada mu brat i widzę jak się uśmiecha.
-Anno - tym razem zwraca Tommy się do mnie. - Możemy porozmawiać? Czy jest tu ktoś poza nami?
-Tak, na zapleczu jest moja pomoc, Indiana. Pracuje dla mnie - plątam się i wskazuje tył palcem. Thomas lekko zauważalnie kiwa głową i tam przechodzi, a my za nim. Indiana rzeczywiście jest na swoim miejscu, a jej oczy się rozszerzają. Mówi ciche 'dzień dobry' i znika ponownie na sklepie. Cała trójka rozgląda się i każdy z nich podchodzi do innych drzwi. Arthur łapie za klamkę i drzwi lekko się uchylają, zerka na mnie wyczekująco.
-Tam się można załatwić. - odpowiadam, a on zamyka drzwi i się odsuwa.
-Te?- wskazuje John i szarpie, ale się nie otwierają.
-To wyjście na podwórze, nie ma tam wiele, ale jest wjazd na drogę i dostawcy zostawiają mi tam różne rzeczy, mam klucz. - odpowiadam i chcę im pokazać, ale John również się odsuwa.
-Anno- Tommy odzywa się ostatni, ale brzmi na najbardziej zniecierpliwionego.
-Tam jest góra, moje jakby mieszkanie.- podchodzę do niego z kluczem i otwieram drzwi. Rzeczywiście ukazują nam się schody, a ja czuję ulgę jakbym sama nie była pewna czy i tym razem będą. Thomas wskazuje ręką abym weszła na górę i idą za mną. Obawiam się, że ich spojrzenia będą wlepione w mój tył, jednak Thomas idąc za mną wydaje się bardziej zainteresowany stopniami, co w jakimś sensie mnie rozczarowuje. Na samym szczycie czekają kolejne drzwi, już nie na klucz. Wchodzimy do środka. Naszym oczom ukazuje się moja mała przestrzeń, od razu każdy z nich idzie do innego pomieszczenia, a ja czuję ulgę, że sprzątnęłam. Stoję na środku salonu przy kanapie, po jej prawej stronie mam regał na książki oraz drzwi lekko uchylone do łazienki, gdzie obecnie jest John. Kawałek po lewej od kanapy jest mały stolik z dwoma krzesłami, potem mała kuchnia oddzielona ścianą i jest tam Thomas, a wzdłuż ściany kuchni jest też moja sypialnia. Arthur stoi w jej wejściu i mnie stresuje. Mam tam co prawda porządek bo poza łóżkiem i dwiema komodami na ubrania nic tam nie znajdzie, jednak myśl, że może dostrzec moją białą zwiewną koszulę do spania z długim rękawem mnie krępuje. Thomas pierwszy wraca na miejsce i siada na małej sofie, wyciąga papieros i patrzy na mnie wyczekująco. Nigdy nie miałam gości, na pewno nie w takiej ilości więc nawet nie myślałam czy można tu palić, ja raczej próbowałam tego w młodości, ale szybko mi przeszło. Jednak kiedy on to robi wydaje mi się to najatrakcyjniejsze na świecie więc mu pozwalam. Zajmuje miejsce na przeciw niego na krześle.
-Może kawy? Herbaty?
Nikt z nich nie odpowiada, John siada na krześle kawałek ode mnie, a Arthur staje u szczytu kanapy.
-Anno- zaczyna Thomas i skupia całą uwagę na mnie. - Pomysł jest taki, że skorzystamy z twojego nazwiska i tego, że nie ma tu policji oraz tego, że to mały uroczy biznes i przechowamy u ciebie kilka cennych rzeczy.
Kiwam głową niepewna czy mogę coś powiedzieć.
-Uspokój się-słyszę jego głos i wskazuje na moją wargę. - To tylko rozmowa.
-Przepraszam mam tak od jakiegoś czasu, gdy się zestresuję. - mój rumieniec ma pewnie teraz kolor buraka.
Obserwuje każdego z nich, jednak to te przeklęte błękitne oczy mnie wołają i mimo, że bardzo nie chcę znów o nich śnić nie mogę się oprzeć.
-Zanim jednak omówimy co dalej. -wypuszcza sporo dymu - Opowiedz nam kto tu przebywa.
-Ja- wskazuję na siebie jakby nie wiedzieli o kim mowa.- Mieszkam tu ja, korzystam głównie z kuchni i sypialni, ale mogę ją oddać, w kuchni też spędzam sporo czasu, ale mogę ustalić jakąś godzinę przebywania tam, no i też w łazience, ale można coś opracować. - mówię szybko i bez zastanowienia, kolejny ślad nerwów.
-Goście? - pyta Arthur. -Nie, tata mnie nie odwiedza, Indiana była tu może dwa razy, mieszka gdzie indziej, a innych znajomych nie mam- wzruszam ramionami.
-Mąż, chłopak? - pyta Thomas i wyczuwam w tym pytaniu coś osobistego.
-Sam Pan mówił na mnie Panna wczoraj, więc nie, żadnego chłopaka i żadnego męża. - wzdrygam się na samą myśl.
-Dobrze, a jakieś przygody? Musimy być pewni, że żaden pijany konował nie będzie się tu kręcił, jesteś ładna, a w łazience masz sporo bielizny - słyszę głos Johna, a potem trzask i jakieś pomruki.
Nim jestem w stanie to przerwać moja otwarta dłoń zderza się z jego policzkiem.
-Przepraszam. -cofam się szybko.- Ja, przepraszam Panie Shelby.- Patrzę na nich wszystkich i każdego z osobna.
Thomas mówi coś po romsku, a mnie strasznie boli ręka i policzki.
-Po prostu- znów zaczynam chcąc się ratować. - Nie robię takich rzeczy, jak mówię, że nie mam męża czy chłopaka to nie mam. Nie szukam nikogo na stałe, ani na chwile. A bieliznę mam bo czuję się w niej dobrze.
Przez chwile milczymy i każdy z nich zaczyna się śmiać, dobrze bo bałam się, że wyjmą broń.
-Wierzymy ci.-Thomas się uśmiecha i zapala kolejnego papierosa.- Ta dziewczyna na dole, ile wie?
-Ona, to ona mówiła mi o was, jej brat chyba wam w czymś pomaga. Watt.
-Młody Watt, dobry facet - mówi najstarszy z nich.
Thomas kiwa głową bardziej jakby do siebie i wstaje.
-Dobrze, Anno. Jeszcze dziś wieczorem ktoś z nas przywiezie kilka zamkniętych rzeczy i zostawimy je gdzieś w kącie. -mówi i wskazuje wyjście.
Najpierw się z nim zgadzam, ale potem mi się przypomina.
-Zaraz, ja wieczorem muszę wyjść, znaczy po zamknięciu sklepu. Pomagam tacie, odwiedzam go. - mówię niepewnie.
Thomas wzdycha i chwile się zastanawia.
-W takim razie będziemy chwilę po zamknięciu, zgoda? - pyta mnie. A ja się uśmiecham i potwierdzam.
Johny i Arthur schodzą jako pierwsi i zabierają jeszcze babeczki. Wychodzą na zewnątrz i rozmawiają z trójką jakiś mężczyzn.
-To moi ludzie-wskazuje na nich Tommy- Będziecie z nimi bezpieczne. Masz tu telefon?
-Tak- Indiana szybko wyciąga karteczkę i mu podaje dokładny numer.
-Dobrze- mówi jej, ale patrzy na mnie.
-Do zobaczenia, Panie Shelby- żegnam go i się rumienię.
On jednak nic nie mówi i wychodzi na zewnątrz. Indiana patrzy na mnie wyczekująco, a ja mam wrażenie, że zaraz zemdleję.----------------------------------------------------------
Witam w kolejnym rozdziale! Myślicie,że coś już iskrzy między naszymi bohaterami? Chętnie poznam wsze opinie i przemyślenia. Gwiazdkujcie, komentujcie..
Do następnego xo ♥
CZYTASZ
I love you more.
FanfictionAnna Vox, młoda, ambitna i samotna. Czy uda jej się znaleźć miłość o jakiej marzy? A może pogodziła się już ze swoim panieństwem? Thomas Shelby, ambitny, chłodny, uparty. Mógłby mieć żonę, ale czy z miłości do niej? Czy z miłości do firmy?