Rozdział 1.

1.1K 32 4
                                    


Poniedziałek rano zaczął się jak każdy poprzedni dzień. Przy pierwszych promieniach słońca wpadających przez brudne i przysłonięte tylko cienką narzutą okno wstałam z łóżka i od razu je po sobie poprawiłam. To nie tak, że miałam jakąś manię na punkcie sprzątania, ale od małego uczono mnie podstawowego porządku i tego by najlepiej robić wszystko od razu i niczego nie zostawiać na później. Następnie szybkie śniadanie, przebranie się i wyjście do pracy. Plusem było, że moja mała kwatera wielkości jednego dużego pokoju podzielona mniejszymi ściankami na łazienkę, kuchnię, sypialnie i mały salon znajdowała się tuż nad kwiaciarnią. Innym plusem było również to, że była to moja kwiaciarnia. Oczywiście prowadzenie własnego biznesu w wieku 23 lat w brudnym Birmingham i to samotnie było nie lada wyzwaniem, ale ta kwiaciarnia była całym sensem mojego życia i byłam gotowa spłonąć żywcem, aby mieć pewność, że mój sklepik przetrwa.Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i zeszłam na dół, szczelnie zamykając drzwi do mojej prywatnej części. Kwiaciarnia "Dahlia" to dość mała przestrzeń z ladą na końcu sklepu, kasą i księgą rachunków. Na przodzie w witrynach po obu stronach głównych drzwi wystawionych było kilka propozycji bukietów i zdobień z kwiatów. Można było również kupić doniczki, nasiona, nawóz, wiele innych akcesoriów ogrodniczych. Kwiaty żywe czy sztuczne oraz zamówić własne kompozycje. Nie był to na pewno najlepiej działający sklep w mieście czy nawet w swojej dzielnicy, właściwie przynosił więcej strat niż zysków. Ludzie rzadko przychodzili kupić coś pojedynczo, zdarzały się zamówienia na śluby, do dekoracji kościołów czy na pogrzeby, dlatego działo się w nim na co dzień niewiele ,ale był mój, a bez walki na pewno się nie poddam. Za ladą znajdowało się przejście do zaplecza, tam było już trochę więcej miejsca. Dwie pary drzwi, za jednymi była mała latryna, jestem kobietą, wiem jakie to ważne móc się załatwić w spokoju, drugie drzwi troszkę dalej prowadziły po schodach na górę do mojego mieszkania. Właśnie te drzwi obecnie zamykałam na klucz, który schowałam bezpiecznie do kieszeni. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi zamykane na trzy zamki, prowadziły do podwórza, gdzie moi dostawcy zostawiali potrzebne mi artykuły. Podeszłam do nich wyjmując inne klucze i je otworzyłam. U moich stóp leżały trzy małe worki i kilka drewnianych skrzyń, na jednej z nich umocowana była koperta. Wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam po kopertę. Już bez jej otwierania wiedziałam co będzie w środku. Odniosłam ją narazie na ladę sklepu i wróciłam do pozostawionych na progu rzeczy. To był jeden z wielu minusów prowadzenia takiego biznesu samotnie, ciężar. W każdym tego słowa znaczeniu. Tym psychicznym jak zamartwianie się jak ciągnąć każdy kolejny dzień, zwłaszcza, że są chwile gdzie klientów nie ma tydzień czy dwa, oraz w znaczeniu fizycznym. Było tu mnóstwo pracy i ciężarów do dźwigania. Obejrzałam się po mojej żółtej długiej rozkloszowanej spódnicy, podciągnęłam rękawy beżowej koszuli i wzięłam się do pracy. Miałam wrażenie, że minęła wieczność nim postawiłam ostatnią skrzynię w środku. Było mi gorąco, byłam już brudna, a na dłoniach poprzednie ślady znów zrobiły się czerwone, a nowe zdążyły się pojawić. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, było kilka minut przed 9, kwiaciarnia otwarta była od 9 do 16 więc miałam jeszcze chwile. Obmyłam twarz oraz ręce i sięgnęłam po wcześniej znalezioną kopertę. Niechętnie rozdarłam papier, wyjęłam list i zaczęłam czytać. "Droga Panno Vox, Niestety, ale Pani zaległości są już na tyle spore, że musimy ograniczyć dostawy. Zostawiam dziś dla Pani trzy pół kilogramowe worki czarnej ziemi, kilka zwykłych dużych i małych doniczek oraz parę sztuk przyborów do ogrodów. Proszę pamiętać, że po spłaceniu obecnego długu wrócimy do prowadzenia dawnych interesów. P.S. Zawsze możemy się dogadać w kwestii spłaty, jest tyle sposobów na jakie kobieta może dziękować mężczyźnie. Pan Vincent" Wywróciłam oczami na jego żałosny dopisek, a mój żołądek zrobił fikołka. Oczywiście, że mężczyzna po 50 jak Pan Vincent uważa, że młoda dziewczyna jak ja pragnie właśnie tak spłacać swoje długi, jego niedoczekanie. Poszarpałam jego miłą propozycje i wrzuciłam gdzie jej miejsce, do kosza. Mentalnie zapisałam sobie notatkę by powiadomić jego żonę o jego sposobie myślenie. Choć pewnie nie jestem pierwsza. To jest Birmingham, tutaj żądzą mężczyźni i to co mają w spodniach. Przeszłam do głównej części sklepu, wzięłam ostatni wdech, pora zmierzyć się ze światem. Chwyciłam kolejne klucze i podeszłam do głównych drzwi, zerknęłam przez szybę na świat przede mną. Wszędzie błoto, po boku chodnik i kilka innych równie małych i niewiele znaczących sklepów jak mój. Od kluczyłam drzwi i przekręciłam tabliczkę na "Otwarte". Stałam jeszcze chwilę przy drzwiach obserwując otoczenie. Niebo było szare i mgliste, ale może zawsze tak tu było. Niedługo miała zacząć się wiosna, więc może przyniesie trochę słońca, bo narazie padał tylko deszcz. Ze sklepiku obok wyszedł Pan Maxwell z miotłą, był to straszy Pan po 60 z siwym wąsem i kaszkietem na głowie. Był bardzo szczupły i ewidentnie zmęczony życiem. Prowadził sklep z narzędziami z długą wielopokoleniową tradycją, ale jego dwóch synów zaciągnęło się i niestety zginęli na froncie. Jego żona odeszła od niego zaraz jak otrzymali wiadomość, ale podobno też się zabiła. Sklep był wszystkim co miał i mimo problemów nie chciał z niego rezygnować, może tylko to ratowało go przed obłędem. Pan Maxwell obrócił się w moją stronę jakby kierowany moim czujnym spojrzeniem, uśmiechnęłam się i lekko pomachałam, ale on tylko wskazał miotłą na moje drzwi, niechętnie pokiwał głową i wrócił do swojej pracy. Ściągnęłam brwi na jego dziwne zachowanie, ale z ciekawości wyjrzałam na zewnątrz. Aby można było wejść do środka trzeba było pokonać dwa stopnie i to był właśnie mój kolejny problem. Na obu schodkach leżało dwóch facetów, spali. Przecznicę dalej znajdowały się same puby i bary, podczas weekendu było tu wtedy tłoczno, a pijaczki takie jaki ci dwaj często wracając do swoich domów decydowali się odpoczywać na moich schodkach. Drzwi otwierały się do środka, więc póki nikt nie wchodził nie przeszkadzano im, a nikt nie wchodził bo się ich obawiano. Szybko wróciłam do środka, chwyciłam wiadro na brudną wodę, na szczęście w środku wciąż trochę było po ostatnim myciu podłóg. Wróciłam do drzwi i wylałam całą zawartość na nieproszonych gości. Obaj od razu się podnieśli, a smród jaki roztaczali na pewno zabił kilka moich świeżych róż ze środka. -Zwariowałaś?!- wydarł się jeden z nich.-Cóż, nie przypominam sobie aby był to hotel dla pijaków, chyba, że tak wiernie czekacie aż otworzę by kupić żonom kwiatki na przeprosiny za przepicie oszczędności.- zakpiłam. -Ty mała..- jeden z nich już miał się na mnie zamachnąć, ale ten drugi szybko ostrzegł go, że zbliża się patrol. Policja nie często chodziła po tej okolicy bo poza pojedynczymi zagubionymi facetami plątający się z barów nie działo się tu nic. Jeden z policjantów posłał mi pytające spojrzenie, ale szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i wróciłam do środka. Widziałam też, że ci mężczyźni sobie poszli. To nie tak, że mam coś do policji, albo, że jestem wredna. Staram się ze wszystkich sił być miła i ciepła, zawsze uśmiechnięta i życzliwa. Policja za to zna mnie aż za dobrze. Mój tata Derek Vox był kiedyś jednym z takich policjantów tutaj, teraz jednak jest głównym majorem w Londynie, ale bliżej ma do emerytury i częściej wypada mu papierkowa robota. Mieszka wciąż tutaj, w naszym rodzinnym domu, a do stolicy udaje się raz lub dwa w tygodniu. Nie lubię tego poczucia, że w jakiś sposób przypada mi przez to jakiś przywilej. Wierzę, że sama też mogę wiele osiągnąć bez chwalenia się ojcem i wywyższania się nazwiskiem. Na szczęście mój ojciec w tej kwestii był podobnego zdania i praktycznie wcale mi nie pomaga. Wyrzuciłam z głowy niechciane myśli i stanęłam za ladą, w kasie nie było zbyt wiele pieniędzy, za to w księdze rachunków było wiele wpisów na wiele sum. By zając czymś myśli rozpisałam kolejny tydzień w księdze i jeszcze raz przeliczyłam długi. Po jakieś chwili drzwi otworzył się, a do moich uszu dotarło kilka przekleństw. Uśmiechnęłam się pod nosem nie odrywając oczu od księgi. -Znowu pada, ja ubrudziłam całą podłogę, a jakiś facet chyba obsikał nam drzwi. - Indiana mówiła szybko na jednym wydechu, jakby tu biegła. Była moją pracownicą, ale właściwe bardziej przyjaciółką. Kiedy zaczynałam pracę Indiana dopiero wprowadzała się do miasta, z tego co wiem uciekła od złego ojczyma i szukała zajęcia. Rozumie moje problemy i pozwala mi czasem zapłacić jej mniej lub z opóźnieniem. Jej starszy brat jest innego zdania i początkowo często się awanturował o jej zarobki, ale z czasem znalazł sobie własne zajęcie i teraz jest mu raczej wszystko jedno jak żyje jego siostra. -Cóż możliwe, że był to jeden z tych z dwóch, którzy spali rano na schodach zanim wylałam na nich pomyje- wzruszyłam ramionami. -Jasne. - westchnęła ciężko. Zdjęła swój płaszcz, odwiesiła go i od razu chwyciła za szmatę i wiadro do podłogi. -Zaraz umyję drzwi. A ty możesz zmienić wystawę, ta ma już ponad dwa tygodnie. - powiedziałam jej. Pokiwała głową i wróciła do wycierania podłogi. -Pan Vincent znów zmniejszył dostawę, za to powiedział, że jak podwinę spódnicę to się dogadamy. - wywróciłam oczami na samo wspomnienie listu. -Wstrętny stary dziad. - Indiana zrobiła minę jakby miała zwymiotować, a ja jej przytaknęłam. Po umyciu podłogi ona zaczęła sprzątać wystawę i obmyślać nową, ja natomiast chwyciłam świeżą szmatę, wlałam sobie świeżej wody z odrobiną olejku i wyszłam na zewnątrz. Odór moczu był wręcz odrażający, ale takie właśnie było moje życie. Zacisnęłam zęby i zabrałam się za ścieranie nieprzyjemnego odoru witającego moich klientów. 

-------------------------------------------------------------

Cześć. Witam w pierwszym rozdziale, możemy bliżej poznać naszą główną bohaterkę. Mam nadzieję,że zostanie dobrze przyjęta. 
Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania ♥ 
Do następnego, xoxo

I love you more.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz