Rozdział 41.

410 17 0
                                    

Anna

Minęły prawie dwa tygodnie. Unikałam Tommyego jak tylko mogłam. Pracowałam od rana do późna. Gdy on wstawał rano czekałam aż wyjdzie, później jadłam śniadanie i wychodziłam. Wracałam do domu wieczorem, a on jeszcze później, unikanie siebie przychodziło nam łatwo w praktyce, bo w teorii tęskniłam za nim jak szalona. Ale chciałam mu udowodnić, że sama sobie poradzę.  Sprawy transportu alkoholu załatwiałam z Johnym, a jeśli potrzebowałam jakieś porady w sprawach kwiaciarni pytałam Polly. Sierociniec radził sobie całkiem nieźle, poza panującą tam wysypką. Braki w lekarzach przysparzały siostrom i mnie sporo problemów. Przyzwyczaiłam się też do mojego pokoju, czułam się jak panna znów. Moje ciało mnie zdradzało i za nim tęskniło, równie mocno jak serce. Chociaż o ile z pożądaniem mogłam radzić sobie własną dłonią, tak uciszyć serce było trudniej. Jednak przekonywałam się, że on tego nie odczuje. Sam też był zajęty pracą, Fran mówiła, że często nie wraca na noc więc jego ciałem też na pewno miał się kto zajmować. Nie byłam mu do niczego potrzebna. Wracałam ze śniadania do pokoju by się przebrać do pracy, gdy nagle poczułam wymioty podchodzące do gardła. Szybkim krokiem wbiegłam do swojej łazienki i uklękłam nad muszlą. Nienawidzę wymiotować, jest to dla mnie najgorsze uczucie. Ostatnio zdarza mi się to coraz częściej, sporo wymiotuje, mało jem i ciągle chodzę rozdrażniona. Tłumacze sobie to stresem całą tą sytuacją, ale nie wiem jak długo tak wytrzymam. Zaabsorbowana daną czynnością, która według mnie trwała wieczność nie zarejestrowałam, że ktoś za mną stanął.
-Co się dzieje Annie? - klęknął obok i odgarnął moje włosy, a drugą ręką gładził plecy.
-Nic. - odsunęłam się od muszli i wytarłam twarz ręcznikiem. - Zjadłam kilka owoców i musiały być nieświeże.
Tommy wstał, spuścił za mnie wodę i pomógł się podnieść. Przeszliśmy do pokoju. Przysiadłam na łóżku, a on podał mi wody.
-Chyba ostatnio często ci się to zdarza. Zamówię lekarza.
-Nie trzeba. Jak nie przejdzie sama się zgłoszę. - upiłam łyk. -Mówiłeś, że wychodzisz.
-Tak. Ale chciałem zapytać jak sytuacja w sierocińcu. Mógłbym spróbować zaprosić kilku lekarzy z Londynu.
-Byłoby fantastycznie, bo nie chcę aby problem się rozprzestrzenił. - odstawiłam szklankę i podeszłam do szafy aby wyjąć czyste ubranie.
-Mogę cię zawieść jeśli chcesz, do pracy. - stanął niepewnie w kącie. - Jeśli nie czujesz się najlepiej.
-Dobrze, dziękuje. - weszłam znów do łazienki. - Tylko się przebiorę.
Rozebrałam się i szybko narzuciłam sukienkę z szerokim dołem i ramiączkami. Miała zamek z przodu, który zawiesił się w okolicach mojego brzucha i nie chciał puścić. Jak to do cholery możliwe, że prawie nic nie jem, rzygam, a zamek się nie dopina. Zostawiłam spory dekolt, bo moje piersi ostatnio większe i lekko obolałe nie pozwalały zapiąć się dalej. Wściekła zabrałam marynarkę by się zakryć i wyszłam z domu. Tommy stał oparty o samochód i palił. Oddech mi przyspieszył i musiałam zacisnąć uda. Co się ze mną działo do cholery?!
-Możemy jechać. - zajęłam miejsce z przodu. Mąż dołączył po chwili, przyjrzał mi się, a jego wzrok utknął w moim biuście.
-W porządku? - odchrząknął i ruszył przed siebie.
-Bolą mnie. - przyznałam poirytowana. - Poza tym nie mogę się dopiąć.
Kiwnął głową, ale nic nie dodał.
-Kiedy wróci Isaiah? - zapytałam po chwili.
-Chyba dziś. Stęskniłaś się za nim? - miał dobry humor, droczył się.
-Trochę. - wywróciłam oczami. - Miło, że pozwoliłeś mu jechać do rodziny.
-Nie jestem przekonany czy jechał do rodziny czy po prostu chciał wolne by zabawić się z panienkami.
Zaśmiałam się. Właściwie to było bardzo prawdopodobne.
-Przyjechać po ciebie? - zapytał Tommy, gdy zbliżaliśmy się do sierocińca.
-Mógłbyś. Ale nie wiem ile tu będę. Może zadzwonię?
-Dobrze. Jak będziesz chciała wracać zadzwoń do biura. Jeśli Isaiah już będzie wyślę jego. - nachylił się chyba by mnie pocałować, ale się cofnął.
Przytaknęłam i szybko opuściłam samochód. Czułam jak robi mi się gorąco, miałam już dość swojego ciała. Czy to jakaś cholera czy co?!Poranek był całkiem udany, siostra przełożona Grace mówiła, że tak naprawdę w poważniejszym stanie była już tylko trójka dzieci. Mogliśmy wrócić do prób nad przedstawieniem dla naszych sponsorów. Zbliżało się południe, a ja musiała co najmniej siedem razy biegać do toalety z wymiotami i co chwile przerywać występy.
-Pani Anno. - siostra Grace weszła do małej łazienki akurat jak myłam twarz.
-Przepraszam, coś zjadłam.. - byłam speszona.
-Proszę jechać do domu. Jest tu Pani od kilku godzin. Poczuje się Pani lepiej po wypiciu herbaty i może drzemce. - położyła mi dłoń na ramieniu.
-Ale jest jeszcze tyle do zrobienia..
-Robi Pani więcej niż ktokolwiek inny. Nic się nie stanie jak wyjdzie Pani wcześniej. - zapewniła.
Przytaknęłam jej. Z każdą minutą czułam się coraz gorzej. Przeszłam do biura by zadzwonić, ale oczywiście w Shelby Company Limited nikt nie odebrał. Za co on płacił tej przeklętej Lizzie, za grzanie tyłka w fotelu? A może za dawanie.. ? Odrzuciłam tą myśl. Romans z Lizzie byłby jak nóż w moje i tak zbolałe serce. Wzięłam samochód należący do ośrodka. Był mały i stary, służący głównie w nagłych przypadkach, ale nie miałam ochoty czekać aż mój niby mąż oddzwoni. Zanim jednak do domu pojechałam do kwiaciarni odebrać rachunki za poprzedni tydzień. Ufałam Indianie i wiem, że nie wpisałaby jakiś wymyślnych kwot i rzeczy, ale lepiej mieć rękę na pulsie. Musiało być ze mną gorzej niż czułam bo moja najlepsza koleżanka aż zaklęła na mój widok. Moja już i tak blada cera była jak mąka, a jedyne co rzucało się w oczy to formujące sińce. Wcisnęła mi księgi do ręki i wypchnęła za drzwi nakazując leżeć w domu. Jednak zamiast do domu pojechałam do Polly. Znała się trochę na tym i liczyłam, że mi poradzi jakieś lekarstwo.
Drzwi otworzył mi Michael.
-Anna? Wejdź. - wpuścił mnie do holu. - Co słychać?
-Dziękuje, średnio. Jest Polly? - wskazałam na salon.
-Tak, chodź. - przeszliśmy do pokoju. Polly siedziała w fotelu przy stoliku, paliła papieros i tasowała karty.
-Anna! Siadaj. - wskazała na fotel przed sobą. - Michael polej nam whisky.
-Właściwie wolę gorzkiej herbaty. - opadłam na fotel.
-Co się dzieje? - dopytała kobieta jak jej syn wyszedł.
-Słabo się czuję. Co mówią karty? - wskazałam na talię na stole.
-Właściwie to sprawdzałam co powiedzą o naszej rodzinie i dla ciebie wskazały ''Dużą Zmianę". - wyciągnęła jakąś kartę w moją stronę.
-Ciekawe.. - zamyśliłam się nad wróżbą.
-Może to zmiana na lepsze w twoim małżeństwie? - uniosła brew.
-A co masz do mojego małżeństwa?
-Wiesz, że on ostanie dni spał w biurze. Jak go pytałam to mnie zbywał.
-Nie wiem. - potarłam skronie. - Nie chcę o nim myśleć.
-Anna? - poprawiła się w fotelu i mi przyjrzała. -Jak się czujesz?
-Jakbym miała wypluć żołądek. - zakryłam usta, a Michael podał nam herbatę. - Masz ten olej na bóle?
-Mam. Kiedy miałaś krwawienie? - podeszła do mnie.
-Nie pamiętam. Zawsze miałam nieregularny. - upiłam łyk ciepłego napoju. Michael usiadł obok nas i dodał do filiżanki swojej matki kilka kropel whisky. Zaśmiałam się. Zajęta obserwowaniem go nie zwróciłam uwagi, że Polly już stała obok mnie i mocno ścisnęła mnie za pierś. Podskoczyłam w szoku.
-Ej! - potarłam obolałe miejsce. - Bolało jak cholera!
-Anna.. - Polly spojrzała na mnie ze zdziwioną miną.
Wtedy to we mnie uderzyło, te objawy, moje samopoczucie. Brak okresu..
-Ja.. Polly?! - łzy napłynęły mi do oczu.
-Zanim cokolwiek ci potwierdzę niech najpierw zbada cię lekarz. Musimy mieć pewność, że twoje ciało jest gotowe. -potarła moje ramię.
-Co się dzieje? - wtrącił Michael.
-Zajmij się nią! - wskazała na mnie i wyszła.
-Nie mogę.. nie powinnam.. - mamrotałam do siebie. W głowie mi się kręciło, nagle poczułam się jak wtedy w tym zamkniętym pokoju, miałam wrażenie, że krew znów leje mi się po nogach. Polly wróciła po kilku minutach, a ja czułam jakby minęła wieczność.
-Przyjmie cię za dwie godziny. Chcesz się umyć? - złapała mnie za dłoń.
-Nie. Nie wiem.
-Pojadę z tobą.
-Nie możesz. - odparłam stanowczo. - Nie chcę.
-Anna, nie pojedziesz sama, nie powinnaś być sama.
-Jeśli on powie, że nie jestem w..  - zacięłam się. - Jeśli zaprzeczy, nie zniosę tego.
-Właśnie dlatego mama powinna tam być. - poparł Michael.
-Nie. Przejdę się do niego, dziękuje za troskę. - szybko wstałam i podeszłam do drzwi, a kobieta zaraz za mną.
-Zaczekaj, zadzwonię do Tommyego..
-Polly! - uniosłam się. - Nikt nie może wiedzieć, to jest moja chwila. Albo w jedną, albo w drugą stronę.
Kiwnęła głową, podała mi adres i pozwoliła wyjść. Widziałam coś na kształt nadziei w jej oczach.
Ja jednak się bałam, bałam że nawet jeśli nam się udało, jak długo to potrwa. Co jeśli znów stracę?
Minęła wieczność nim wróciłam do Arrow House . Było już ciemno. Parę razy dzwoniłam do Tommyego, ale nadal nikt nie odbierał. W korytarzu od razu powitała mnie Fran.
-Pani Shelby! - zawołała na mój widok.
-Fran, czy mój mąż jest w domu? - przerwałam jej.
-Ja w tej sprawie. Telefony dzwonią cały dzień! - kobieta wydawała się przerażona.
-Co się dzieje? Jakie telefony? - poczułam niepokój.
-Pan Shelby, w szpitalu! Ciężko pobity! - lamentowała.
Oparłam się o ścianę, miałam wrażenie, że się przewrócę.
-Fran, o czym ty do cholery mówisz?! - świat mi wirował przed oczami.
-Jego bracia, dzwonili chyba ze sto razy. Pytali o Panią. Całe popołudnie.. - wyjaśniła i podeszła do mnie.
-Co mu jest? Co mówili?! Fran! - nie chciałam na nią krzyczeć, ale bałam się.
-Tylko, że jest w szpitalu Świętej Marii i wspomnieli o jakimś pobiciu. - kobieta pomogła mi wstać. - Dobrze się Pani czuje?
-Jestem w ciąży Fran. Dziewiąty tydzień. - odruchowo złapałam się za brzuch. Tommy, musi wiedzieć.
-Och jakie szczęście! - uradował się. - Nikt jak Pani nie zasłużył na ten cud!
-Muszę jechać. - wyminęłam ją.
-Pani Shelby! Nie w tym stanie! - złapała mnie za ramię. - Wezwę tego Pani kierowcę.
-Tak. - kiwnęłam głową. - Zaczekam na zewnątrz.
Stanęłam na podjeździe przed domem. Było już ciemno, jednak nie miałam pojęcia jaka jest godzina. Wiał lekki przyjemny wiatr, a po mojej twarzy nadal płynęły łzy. Isaiah przyjechał dość szybko. Chciał wyjść i otworzyć mi drzwi, ale go uprzedziłam. Usiadłam na fotelu za nim i rzuciłam krótkie 'jedź. szybko.'
-Cześć Anna. Co jest? - obrócił się do mnie. - Twoja gosposia mówiła, że to pilne.
-Jedź!
-Dokąd? - zmarszczył brwi.
-To ty nic nie nie wiesz? Tommy jest w szpitalu Świętej Marii.
Ruszył po moich słowach, ale nadal miał zmartwioną minę.
-Przyjechałem rano do firmy i od razu zapytałem czy jechać po ciebie, ale Tommy zapewnił, że jesteś już w pracy, i że on cię odbierze. Wykonałem kilka małych zadań, a  potem dostałem wolne. Wypiłem drinka i wróciłem do domu. Aż zadzwoniła twoja gosposia. - wyjaśnił.
Kiwnęłam głową, cała się trzęsłam. Oczywiście, że się o niego bałam. Jak w ogóle mógł dać się pobić, gdzie byli jego bracia?! Jest między nami trudno, ale kocham go. To nadal mój mąż i ojciec mojego dziecka. Trzymałam ręce ciasno oplecione wokoło talii. Musi nam się udać, musimy być teraz szczęśliwi. Samochód w końcu zatrzymał się pod szpitalem i wyskoczyłam z niego jeszcze zanim chłopak zgasił silnik. Wbiegłam do środka i rzuciłam się na recepcjonistkę, wydawała się zdziwiona moimi nerwami, ale coraz trudniej było mi się opanować. Kobieta starała się mnie upominać, ale traciłam cierpliwość. Na szczęście Isaiah stanął za mną i zdobył informacje, że Tommy leżał na trzecim piętrze. Ruszyłam biegiem na schody i w dosłownie kilka sekund znalazłam się na wyznaczonym piętrze. Pod jakąś salą byli John, Arthur, Polly i Ada. To musiała być jego sala. Biegłam w ich stronę od razu krzycząc o informacje.
-Co z nim?! Gdzie jest?! - Arthur złapał mnie w pasie i zatrzymał.
-Spokojnie, nie krzycz. - posadził mnie siłą na krześle. Wszyscy stanęli nade mną.
-Co mu się stało? - wydusiłam po chwili.
-Pobicie, więcej nie wiemy. - zapewniła mnie Polly. Ada usiadła obok i złapała mnie za dłoń.
-Gdzie byliście do cholery?! - wycedziłam i spojrzałam gniewnie na jego braci.
-My?! - John również krzyczał. - A ty? Dzwoniliśmy na zmianę chyba przez cztery godziny, ani w domu ani w sierocińcu! To ciekawe czym byłaś zajęta.
-Co chcesz mi zarzucić? Że mojego męża katowali, a ja się kurwiłam?!
Wstałam na równe nogi i stanęłam przed nim, jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.
-Proszę Państwa! To jest szpital. - rozległ się jakiś głos obok nas. Odwróciłam wzrok w jego stronę. Lekarz. Szybko do niego podeszłam.
-Anna Shelby, żona. Co z nim? Muszę go zobaczyć. - chciałam go wyminąć, ale mnie zatrzymał.
-Pani Shelby nie można go teraz zobaczyć. Pan Shelby miał operację, a teraz odpoczywa.
-To Pan chyba nie zrozumiał. Jestem jego żoną. Chce go zobaczyć. - zirytowałam się. - Co dokładnie się stało?
-Nie znamy całej historii. Ktoś podrzucił Pana Shelbyego pod szpital i tak zostawił. Poznaliśmy, że to on i zawiadomiliśmy rodzinę. - miał poważny, znudzony głos.
-Jaki jest jego stan? - znów poczułam łzy.
-Ciężki choć stabilny. Poza stłuczeniami, siniakami byłoby w porządku. Jednak złamane dwa żebra prawie przebiły płuco, wstrząs mózgu i złamana ręka lewa. Ta noc będzie kluczowa.
Łzy po raz kolejny płynęły. Mógł zginąć, a nawet nie wiedział, że ma zostać ojcem.
-Pani Shelby? - dotarło do mnie po chwili. - Dobrze się Pani czuje?
Złapałam się za brzuch, czułam jak mi słabo.
-Ja.. - wyszeptałam. - Ja muszę go zobaczyć. Próbowałam się przepchać obok, ale ten głupi lekarz mnie trzymał.-Tommy!- wrzeszczałam w pusty korytarz. - Thomas! Jestem w ciąży! Nie możesz nas zostawić!
-Pani Shelby! - pchnął mnie w stronę rodziny. - Proszę się uspokoić. Niech Pani jedzie do domu i wróci rano.
Jego bracia i siostra coś mówili, chyba mi gratulowali, ale ja nie mogłam się skupić. Miałam dość, tego dnia, tego miejsca, wszystkiego. Na chwiejnych nogach podeszłam do Isaiaha stojącego w kącie.
-Zabierz mnie do domu, proszę. Kiwnął głową i przeszliśmy do auta. Może powinnam była zostać z jego rodziną, ale to mnie przerastało. Co miałam im mówić? Ja tak naprawdę nawet nie znałam połowy jego biznesów. Wiedzieli więcej ode mnie. John i Arthur pewnie przeszukają cały kraj by dopaść tych, którzy mu to zrobili. Ada i Polly przejmą firmę na ten czas by działała poprawnie, a ja? Ja mogłam wrócić do domu i czekać aż do mnie wróci.
-Przyjechać po ciebie jutro? - zapytał Isaiah, gdy staliśmy już pod domem.
-Tak. Bądź o 6. - pożegnałam go i weszłam do środka.
Streściłam mniej więcej zmartwionej Fran jak wygląda sytuacja. Była przejęta, ale też bardzo mnie wspierała. Dałam się jej namówić na ciepłą zupę i kąpiel. Tej nocy postanowiłam spać w naszej sypialni. Była chłodna, pusta i ciemna. Przygniatało mnie to uczucie bezradności. Nie zmrużyłam oka, wierciłam się i zmieniałam pozycje aż do świtu. Poduszka po jego stronie nadal nim pachniała i działało to uspokajająco na moje zmysły.
Gdy tylko niebo przestało by granatowe, a trochę jaśniejsze podniosłam się. Doprowadziłam się do porządku i zeszłam na dół. Nie miałam ochoty na śniadanie, wzięłam tylko słodką bułkę w rękę. Fran dała mi jeszcze jakieś owoce i ciastka dla Thomasa, wzięłam też papierosy. Pewnie lekarz będzie przeciwny, ale wiem jak to poprawi jego humor. Mój kierowca już czekał i od razu ruszyliśmy. Weszłam do szpitala z szybko bijącym sercem. Im bliżej byłam sali tym bardziej panikowałam. Jaki będzie jego stan? A jaka reakcja na ciąże?
---------------------------------------------------------------
Cześć kochani!
Mamy kolejny rozdział, po emocjach z poprzedniego nie zwalniamy tempa ;)
Czy teraz będzie lepiej czy gorzej? Chętnie poznam co myślicie.
Gwiazdkujcie, komentujcie, do następnego (sobota/niedziela) xo

I love you more.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz