Rozdział 30.

630 24 1
                                    

Anna

Zasnęłam dopiero jakoś koło czwartej nad ranem, a gdy się obudziłam zegar na ścianie wskazywał ósmą rano. Było mi chłodno, brakowało mi obecności męża. Myślałam o tym co mi powiedział. Oczywiście rozumiałam jego obawy, ale on też powinien zrozumieć mnie. Teraz mam 24 lata i tak mogłabym czekać nawet i do 30, ale im dłużej tym trudniej będzie mi zajść w ciąże i urodzić. Poza tym chciałam mieć więcej dzieci niż jedno, a w tej sytuacji zaczynało to być niemożliwe. Westchnęłam przeciągle i w końcu wstałam z łóżka. Ubrałam się i przemyłam twarz. Zeszłam na dół gdzie już czekała na mnie Fran.
-Dzień dobry Pani Shelby! - uśmiecha się lekko. - Podać już śniadanie?
-Dzień dobry. Tak proszę. - przechodzimy do jadalni.- Czy mój mąż..?
-Pan Shelby jest w gabinecie. - uprzedza mnie.
-Och. Dziękuje. - kiwa głową i odchodzi.
Myślałam, że Thomas wyszedł wczesnym rankiem do fabryk. Siadam przy stole i zerkam na okna na wprost mnie. Przebija się lekkie słonce mimo, że zbliżamy się do końca roku. Wstaję i otwieram tarasowe drzwi, wieje wiatr, ale działa to na mnie kojąco. Fran wystawia tace na dużym stole i odchodzi. Nalewam sobie filiżankę herbaty, nakładam kilka bułeczek i ciastek na talerzyk i wracam na taras. Siadam na wiklinowe krzesełko i pozwalam by atmosfera na zewnątrz ukoiła moje nerwy. Nie wiem ile mija czasu, herbatę już wypiłam i wzięłam kilka gryzów bułki.
-Nie powinnaś tu siedzieć. - czuje jego dłoń na swoim ramieniu. - Przeziębisz się.
Nic nie odpowiadam tylko biorę kolejny kęs z talerzyka. Thomas siada na krześle obok mnie i łapie za moją dłoń.
-Nie gniewaj się już na mnie. - całuje moje knykcie.
-Nie wiem co mam myśleć.. - zaczynam niepewnie.
 -Wiem jakie to dla ciebie ważne. Annie nic innego się dla mnie nie liczy jak Twoje szczęście. - znów całuje moją dłoń.
Nic nie odpowiadam, a on mnie puszcza. -Prawda jest taka, że to ja się boję. Zbliżają się Rosjanie, chcą przejąć tutejszą część rynku. Nie umiem ich rozgryźć. Annie to będzie inna walka niż z Irlandczykami, oni się niczym nie przejmą. Skrzywdzą cię lub zabiją od razu. A jeśli będziesz wtedy w ciąży. Jeśli coś się Tobie stanie, ja nigdy się z tego nie pozbieram. Nie będę umiał. Tommy kończy swoją wypowiedź i słyszę jak walczy z emocjami. Ja natomiast mam ochotę się rozpłakać. To chyba jedna z ważniejszych wypowiedzi jakie do mnie kiedyś powiedział. Teraz to ja łapie jego dłoń i całuje każdy palec.
-Dobrze. - szepczę. - Porzucimy narazie tą myśl. Ale proszę nie traktuj mnie tak więcej. Jesteśmy drużyną i chce być w twojej głowie i emocjach.
On tylko kiwa głową i na chwile się odwraca. Po chwili chrząka i przybiera wygodniejszą pozę.
-Jak ci się spało w nowym domu? Są takie wierzenia, że pierwszy sen zawsze się spełni.
-Chyba nic mi się nie śniło. I źle spałam, samotna. - odpowiadam. - A ty?
-Ja nie spałem prawie nic. Tęskniłem za tobą.
-Jasne. - prycham.
-Kochanie. Tęsknie za tobą w każdej minucie mojego życia. - zapewnia mnie. Mimowolnie się uśmiecham. Tommy wyciąga swoją papierośnice i chce zapalić.
-Nawet nie jadłeś śniadania! - karcę go, a on wywraca oczami.
-Nie jadam śniadań. - przykłada papieros do ust, ale szybko go zabieram i siadam mu na kolanach.
-Musisz jeść. - biorę swój talerzyk i jedno ciastko z kremem. Przykładam mu ciastko do ust, a on gryzie spory kawałek. Mruczy z uznaniem.
-Dobre? - uśmiecham się.
-Tak, ale czuć, że nie ty robiłaś. - zlizuje z kącika ust nadmiar kremu. -Ty też ugryź kawałek.
-Tak sobie myślę. - biorę spory gryz. - Może w weekend damy wolne kucharzowi i ja coś ugotuję. Zaprosimy mojego tatę i twoją rodzinę. Może też Indianę?
-Mhm. - Tommy zjada resztę ciastka i zlizuje nadmiar kremu z moich palców. - To dobry pomysł. Indiana będzie z mężem?
-Chyba tak. Nie lubisz go, co? - uśmiecham się.
-To kretyn i dobrze o tym wiesz. - wytyka mąż.
 -Tak. - wzdycham. - Ale ona się bez niego prawie nie rusza.
To był szybki ślub. Indiana poznała młodego kadeta policji i praktycznie od razu wzięli ślub. Ona wydaje się szczęśliwa, ale Tommy ma racje, on jest dość nierozgarnięty.
-W porządku możemy ich zaprosić. - odpala papieros.
-Dzięki. - całuje go w policzek. - Widzisz jak wiele możemy osiągnąć prowadząc normalne, nudne rozmowy.
-Nie wyszłaś za mnie by było ci nudno. - odpowiada.
 -Nie, wyszłam za ciebie bo cię kocham, najmocniej. - wtulam się w niego i głaszczę jego policzek.
-Ja też cię kocham. - całuje mój czubek głowy. Siedzimy tak kilka dobrych minut aż naszą sielankę przerywa pojawienie się Fran. -Przepraszam. - chrząka w progu.
Próbuje zejść z Tommyego lekko zawstydzona, ale on nadal mnie trzyma.
-O co chodzi Fran? - pyta nie zrywając na nią uwagi.
 -Ktoś dzwonił z firmy. Zapisałam numer i proszą aby Pan oddzwonił.
-Cholera. - podnoszę szybko głowę i na niego patrzę. - Twoja praca! Musisz iść!
-Wyrzucasz mnie?! - unosi rozbawiony brew.
 -Oczywiście, że nie! - klepię go w ramię. - Ale powinieneś już iść.
-Wiem. - wzdycha. - Muszę nad czymś pomyśleć. Wrócę na kolacje i to omówimy. Schodzę z niego aby mógł wstać. Stoimy na przeciw siebie.
-Co omówimy? I wrócisz na pewno?
-Wrócę. - całuje mnie szybko. - Bądź grzeczna.
Wywracam oczami i próbuje się unieść by go pocałować, ale trafiam na jego szczękę i zostawiam tam kilka mokrych całusów. Uśmiecha się, posyła mi ostatnie spojrzenie i odchodzi. Wracam na swoje poprzednie miejsce i jeszcze chwile rozkoszuje się chłodnym powietrzem. Zbieram swoje rzeczy i wchodzę do domu. Reszta dnia mija dość szybko, w porze lunchu wpada Polly i trochę razem plotkujemy. Później jadę do kwiaciarni. Interes tak naprawdę prowadzi się sam, mamy wielu klientów i kilku nowych pracowników. Odwiedzam ich od czasu do czasu by przejrzeć rachunki czy inną dokumentacje. Po powrocie pracuje w ogrodzie aż wybija pora kolacji. Przebieram się w coś wygodniejszego i schodzę do jadalni.
-Pan Shelby nadal nie wrócił, podawać już? - pyta gosposia.
-Nie. -wzdycham. - Zaczekam. Wchodzę do jadalni i zajmuje miejsce. Czas znów zaczyna się dłużyć, a ja jestem coraz bardziej głodna.
-Pani Shelby.. - zaczyna Fran, ale przerywa jej nagłe wejście mojego męża, we krwi.
-Tommy! - szybko się podnoszę i do niego podchodzę.
-Nie. - zatrzymuje mnie. - Zostań tam.
-Fran podaj ręczniki, gorącą wodę, bandaże, potem wyjdź i zamknij drzwi. Kobieta szybko wykonuje o co proszę, a ja w tym czasie pomagam mu usiąść na krześle.
-Powiedź ,że to nie twoja krew. - mówię błagalnie.
-Nie kochanie, nie moja. Musiałem się czymś zająć. - wzdycha.
-Co cię boli? - ściągam z niego koszule i oglądam jego pierś.
-Ręce. - wskazuje na swoje poranione knykcie.
-Tylko? Na pewno? - zaczynam obmywać jego rany. Kiwa głową. Dezynfekuje jego ręce, nakładam bandaż i zostawiam na nich pocałunek.
-Dziękuje. - szepcze. Siadam na jego udzie i kładę głowę na jego ramieniu. Gładzi moje włosy.
-Myślałam, że znów mnie wystawiłeś. - szepczę.
-Nie. Spieszyłem się do ciebie, ale okazało się, że ktoś wynosi informacje z firmy i musiałem go ukarać. - wzdycha.
Potakuje w jego szyję i zaciągam się zapachem. Nadal jest trochę brudny od krwi i potu. Na początku bardzo się wystraszyłam, ale teraz jak wiem ,że nic mu nie jest czuje do niego silny pociąg. Taki brudny i męski podoba mi się najbardziej. Zaczynam lekko kołysać się w przód i tył na jego nodze dając sobie odrobinę satysfakcji między nogami. Jego materiałowe spodnie dają idealny ostry kontrast stykając się z moimi mokrymi majtkami.
-Annie. - łapie mnie za biodra.
-Proszę. - szepczę mu do ucha i całuje jego szczękę. Moje dłonie odnajdują jego pasek i powoli rozpinam mu spodnie. Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Jego twarz jest poważna, ale mnie nie powstrzymuje. Gdy jego spodnie są trochę zdjęte jak i majtki unoszę się. Jego chłodne palce wchodzą pod moją sukienkę i odsuwa moją bieliznę. Siadam na nim okrakiem, a gdy już jest we mnie cicho jęczę. Przywiera do mnie ustami i całujemy się tak dłuższą chwilę. Cały czas się ruszam w górę i w dół, a gdy brakuje mi sił on mi pomaga. Oboje dyszmy i wiem, że jesteśmy coraz bliżej.
-Tommy, ja zaraz.. - zaczynam ale on gryzie mnie w szyje i jestem coraz bliżej. - Musisz wyjąć, mam przestać?
Jęczy i zerka na mnie. -Pieprzyć to. - warczy i kładzie mnie na stole przed nami. Jego ruchy są szybkie i gwałtowne. Oboje kończymy w tym samym momencie. Jesteśmy zmęczeni i trochę spoceni. Uśmiecham się i dłonią dotykam jego policzka, a on całuje mnie po dłoniach.
-Przepraszam. - chrypię. - Nie wiem co we mnie wstąpiło.
-Już dobrze. - wychodzi ze mnie i wyciera resztki swojego nasienia ze mnie i siebie.
-Gniewasz się? - staje przed nim na miękkich nogach i poprawiam swoją sukienkę.
-Jak mógłbym się gniewać. - całuje mnie w usta.
-Tommy..- łapię go za ramię.
-Niech Fran poda kolacje, obmyje się i musimy porozmawiać. - wychodzi z pokoju.
Wołam kobietę i przekazuje jej jego polecenie. Najpierw ściera cały stół i poprawia dekoracje na nim, potem wychodzi by przynieść tace. Czuje dziwny niepokój. O czym chce rozmawiać? Wraca po dłuższej chwili, a ja nadal tępo patrzę w ściany przede mną. Siada po moje prawej stronie i odprawia Fran, która zdążyła podać jedzenie.
-Wszystko w porządku? Coś cię boli? - pyta i nalewa mi wina, a sobie whisky. -
Naprawdę przepraszam. - wypalam cicho. - Wiem, ze chciałeś to robić pomału i się zabezpieczać, a ja.. ja się zachowałam jak jakaś.. - plącze się.
-Anna. - łapie moją dłoń leżącą na stole. - Kocham Cię i uwielbiam uprawiać z tobą seks. To raczej ja powonieniem cię przepraszać.
-Ty? - dziwię się.
 -To nasz pierwszy raz tutaj, a ja wziąłem cię na stole w jadalni, nawet cię nie rozebrałem.
-To akurat mi nie przeszkadza. Lubię tą twoją mocną stronę. - odparłam szeptem.
Mruczy z uznaniem i oboje wracamy do kolacji. Musze przyznać, że nasz kucharz gotuje wspaniale. Jedzenie jest pyszne, mięsa soczyste, a moją ulubioną częścią kolacji są desery. Siedzimy właśnie w salonie. Ja mam głowę podpartą o zagłówek, a nogi wyciągnięte na kolanach męża, który siedzi na drugim końcu kanapy. Przegląda jedną ręką jakieś dokumenty, a drugą lekko masuje mi stopy. Ja jestem zajęta jedzeniem czekoladowego puddingu.
-Mam taki pomysł. - zaczyna Tommy.
-Mhm. - wkładam do ust koleją łyżkę i wydaje pomruki rozkoszy.
 -Skup się. - zabiera mi deser z uśmiechem.
-Hej!
-Jak mnie wysłuchasz przyniosę ci nawet drugi z kuchni. - patrzy na mnie.
Kiwam głową i siadam wygodniej na kanapie.
 -Rozmawialiśmy już o kwestii dziecka, ale nie chcę żebyś była nieszczęśliwa. - obserwuje moją reakcje więc kiwam lekko głową. - Nie masz teraz za wiele pracy, ale nie chcę abyś zanudziła się w domu. Dlatego wpadłem na pomysł.
-To znaczy? - niecierpliwię się.
-Pomyślałem o otwarciu sierocińca. Znam twoje dobre serce i miłość do dzieci. Będziemy pomagać tym co całe dnie spędzają na ulicach i tym co w ogóle nie mają domu. Mogą się tam uczyć, coś zjeść i bezpiecznie bawić.
-To piękny pomysł. Ale co to ma ze mną wspólnego?
-Będzie nosić Twoje imię jako patrona. No i możesz pomagać.
-Naprawdę? - podskakuje w miejscu. - Zrobisz to dla mnie?
Kiwa głową i się do mnie przybliża. Ja również się nad nim nachylam i tak całujemy się kilka dłuższych chwil.
-Jutro pojedziesz ze mną do biura i omówimy szczegóły. - odpala papieros.
 Kiwam głową i wtulam się w jego bok. Brzmi jak początek szczęścia.
------------------------------------------------------------------
Cześć kochani! 
Ale nam się tutaj sielankowo i kolorowo zrobiło, chyba pora wprowadzić trochę zamieszania do tej bańki, czy lepiej dać im parę chwil radości więcej?
Chętnie poznam co myślicie..
Gwiazdkujcie, komentujcie.. Do następnego(czwartek) xo

I love you more.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz