Rozdział 64.

209 9 0
                                    

Anna

Po powrocie do domu zajęłam się przygotowaniem na te wyścigi. Szczerze mówiąc po zachowaniu Tommyego nie miałam ochoty tam iść, ale obiecałam mu, że będę więc proszę bardzo jak na dobrą żonę przystało byłam gotowa. Założyłam jeszcze buty, aby dopełnić stroju i zeszłam na dół. Miałam na sobie szarą plisowaną spódnicę i jakaś koszulę Tommyego. Włosy zostawiłam rozpuszczone i tylko lekko się podmalowałam. Martha czekała z Charliem na dole schodów, pożegnałam się z nim, a on zaczął cicho popłakiwać. Mnie też jakoś było przykro, czułam się jakoś melancholijnie i najchętniej w ogóle bym tam nie jechała, nikt pewnie nawet by nie zauważył. Ale musiałam się dowiedzieć czy Sandy jest cały. 

Wyszłam z domu by wsiąść do samochodu Isaiaha, ale w tym samym czasie dostrzegłam na podjeździe męża. Gestykulował coś bardzo żywiołowo do Arthura. Isaiah wysiadł z samochodu i mnie zawołał co przykuło uwagę braci Shelby, zauważyłam też Johna siedzącego już w aucie. Wzrok Tommyego był wlepiony we mnie. Zignorowałam go i wsiadłam do podstawionego samochodu, udało mi się jeszcze usłyszeć śmiech Johna.
-On będzie wściekły.. - mruknął cicho chłopak.
-Na mnie czy na ciebie? -usadowiłam się na siedzeniu obok niego.
-Pewnie na mnie.. - westchnął zrezygnowany.
-Daj mi papieros. - wyciągnęłam dłoń.
-Anna.. - jęknął i odpalił samochód. 

Ruszyliśmy i gdy wyjeżdżaliśmy z posesji czułam na sobie jego wściekłe spojrzenie. Nie bardzo rozumiałam czym mam się przejmować skoro to jego nie było w domu praktycznie całą noc. Dotarliśmy na miejsce i już było sporo ludzi. Im bliżej rozpoczęcia tym bardziej serce podchodziło mi do gardła. Isaiah zostawił mnie przy wejściu i odjechał zaparkować samochód. Czekałam aż wróci, nagle poczułam za sobą czyjąś obecność, nie musiałam się obracać, znałam jego zapach na pamięć.

-Anna. -warknął przez zaciśnięte zęby, oj był zły.
-Mężu.. - przybrałam bardziej wyluzowaną pozę.
-Co to miało być? - złapał mnie za łokieć i siłą obrócił w swoją stronę.
-Puść mnie! - wyrwałam się z jego uścisku.
-Jesteś moją żoną! I tak masz się zachowywać! - podniósł głos. -Tommy. - obok nas pojawili się jego bracia.
-Uspokój się.-wtrącił Arthur
-Idź usiądź na nasze miejsca. - westchnął i odsunął się ode mnie.
-Nie chcę. - skrzyżowałam ramiona na piersi.
-Trzymajcie mnie! - Tommy wyrzucił ręce w powietrze.
-Przestań. - obok mnie pojawił się Isaiah i szeptał mi do ucha.
-Dlaczego? Tak dobrze się bawię. - zaśmiałam się i chłopak też.
-Isaiah, idź pilnować samochodu! - fuknął na niego.
-Co właściwie masz za problem? - spojrzałam na męża. - Chcesz się kłócić?
-Idź zajmij miejsce. - staliśmy do siebie twarzami, a on aż cały buzował złością.
Nie mam zielonego pojęcia co dokładnie wprawiło go w taką furię. Że przyjechałam tu z kierowcą, którego sam mi przydzielił? Był zazdrosny?
-Uważasz, że masz prawo się na mnie złościć? Ty? - zaśmiałam się. - Podczas, gdy całą noc posuwałeś jakąś szmatę?
-Annie, błagam. - westchnął.
-Nie dziś. -Nie dziś, nie jutro. Nie zadawaj pytań, bądź grzeczna. - zakpiłam. - A nasz syn? Co mam mówić, gdy o ciebie pyta?
-Chodź Mała. - John złapał mnie za dłoń. - Usiądziesz obok mnie. 

Poczułam się skołowana, stres przed rozpoczęciem wyścigu wrócił, nadal bałam się o mojego konia, a do tego to dziwne zachowanie mojego męża. Westchnęłam sama do siebie i usiadłam obok Johna. Nagle znikąd zachciało mi się płakać.
Ja i John siedzieliśmy rząd wyżej niż Tommy, Arthur i reszta Peaky. Impreza się rozpoczęła i akurat oni usiedli na swoich miejscach. John lekko klepnął mnie w kolano i złapał za dłoń. Byłam wdzięczna za jego wsparcie. Wyścigi trwały w najlepsze i przez chwile nawet udało mi się rozluźnić. 

Teraz trwała przerwa, John poszedł z braćmi na papierosa, a ja zostałam na swoim miejscu. Stres zbierał się we mnie coraz bardziej, przygryzałam wargę, aż poczułam krew. Usłyszałam śmiech Johna i poprawiłam się na siedzeniu, nie chciałam by dostrzegli mój niepokój.
 -Masz. - Tommy wystawił do mnie rękę z jakimś kubkiem. -Woda.
-Dzięki. - złapałam kubek i upiłam łyk.
Oddzielały nas krzesła jego rzędu, ale że był dość wysoki widziałam jego twarz.
Przyglądał mi się, wyglądał jakby chciał okazać skruchę.
-W porządku? - dopytał szeptem.
-Chciałabym już być po. - również odparłam szeptem.
-Co jest Maluchu? - John usiadł obok mnie z głupim uśmiechem, a Arthur stanął obok Tommyego, spoglądał to na mnie to na brata.
-Zaczyna się. - chrząknął Arthur i wszyscy usiedli na miejscach. 

I love you more.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz