Rozdział 6.

798 30 1
                                    

Anna 


Dzień ciągnął mi się w nieskończoność, nie mogłam pozbyć się myśli, że byli tutaj, w moim sklepie, ani tego, że jeszcze wrócą. Nie umiem skupić się na niczym innym poza odtwarzaniem jak wymawia moje imię i tego jak jego oczy przeszywają moją duszę. Indiana musi dostrzegać moje rozgarnięcie bo cały czas głupkowato się uśmiecha i rzuca jakieś docinki. Godzina zamknięcia nie mogła wybić szybciej, a moja ekscytacja jest równa zawałowi serca. Jednak, gdy kilka minut po zamknięciu drzwi sklepu się otwierają i wchodzi dwójka nie znanych mi facetów z dwiema skrzyniami, nie umiem ukryć zawodu. Jeden z nich przedstawia się jak Johnny Dog i zapewnia, że pracuje dla Thomasa i zna cały plan. Uprzejmie się z nim witam i prowadzę do na górę. Zostawiają swój towar w kącie mojego salonu, następnie ten mężczyzna przestrzega mnie przed dotykaniem tego i wychodzą. Nadal czuję zawód, że Thomas nie pojawił się osobiście, ale wiem też jaki jest zajęty i nie mogę oczekiwać, że dla mnie to się zmieni. Biorę kilka głębokich wdechów, obmywam twarz i zbieram się do wyjścia do taty. Nie mogę się na niczym skupić i nie jestem nawet pewna jak tam dotarłam, nie rozpoznałam kiedy droga się zmieniała. Tata ponownie siedzi w swoim fotelu i ponownie nie mówi za wiele. Nie słyszał jeszcze o moich kontaktach z Peaky Blinders, albo jeszcze tego nie skomentował. Słyszał za to o moim wypadku w nocy, gdy od niego wracałam i nie oszczędził mi przy tym swoich mądrości o braku męża i potencjału. Wykonuję wszystkie zadania w pośpiechu bo chce jak najszybciej wrócić do kwiaciarni, mam wrażenie, że nadal czuje tam jego obecność i tego właśnie mi trzeba. Tata zdaje się nie zauważać mojego roztargnienia, a mnie udaję się wyciągnąć z niego kilka informacji o pracy w Londynie. Następnie wymieniam mu wykonane obowiązki i w końcu wychodzę. Wieczór jest równie chłodny jak ostatnio, a w miarę zbliżania się do sklepu odczuwam niepokój, zwłaszcza widząc dwóch facetów po jej bokach. Szybko jednak się uspokajam, zdjęli swoje czapki i lekko się skłonili, wiem że to oni. Uśmiech sam wchodzi mi na twarz i również ich witam. Proponuję im herbatę w ten chłodny wieczór na co chętnie przystają i zaglądają ze mną do środa. Częstuje ich gorącym napojem oraz końcówką babeczek i widzę jacy są wdzięczni, cóż ja jestem bardziej wdzięczna. Następnie wracam na górę i w końcu spokojnie zasypiam, z jego oczami wlepionymi w moje serce.
*
-To już nasza trzecia klientka!-chwali Indiana, gdy drzwi zamykają się za kobietą.-A minęła dopiero trzecia godzina otwarcia!
Uśmiecham się na jej entuzjazm, sama też to zauważam. Minęły trochę ponad dwa tygodnie odkąd mamy ochronę, a kwiaciarnia funkcjonuje jak nowo narodzona. Żadnych pijaczków z rana na schodach, żadnych śladów moczu czy innych defekacji, a przede wszystkim żadnych szkód. Klientów też jest więcej, zastanawiam się czy to Shelby zrobili nam jakąś słowną reklamę czy to przypadek, ale nie śmiem narzekać. Szkoda mi tylko trochę tych mężczyzn, którzy dzień i noc stoją w pobliżu pilnując, ale zawsze mam dla nich herbatę i ciasto na poprawę humoru. Nie widziałam jednak Thomasa od ostatniego czasu, ten Johnny Dog był tu jeszcze kilka razy z kilkoma mniejszymi rzeczami, ale raczej nie mówił za wiele, a ja nie chciałam być wścibska i dopytywać.
-To był świetny pomysł- zachwala Indiana triumfalnie i mnie przytula.
-Tak, tak. Miałaś rację, jest chyba lepiej niż było kiedykolwiek jak zaczęłam pracę. - zgadzam się z nią.
-I nawet nie tracimy za to monet. A jak te przedmioty?
-Nie dotykam ich, nawet nie patrzę na nie. Nie przeszkadzają mi, są w kącie i nadal mam swoją przestrzeń zachowaną.
Indiana przytakuje i wracamy do obowiązków, po chwili jednak muszę wyznać jej coś o czym myślę od jakiegoś czasu.
-Chciałabym się jednak jakoś bardziej im odwdzięczyć, może zaniosę mu, to znaczy im ciasto?- rzucam w jej stronę.
-Powiedź, że za nim tęsknisz i chcesz go zobaczyć. -wytyka mi.
-Przestań. - karcę ją.
-Ale to dobry pomysł, jak jego bracia byli tu ostatnio zjedli prawie wszystko. A ten mały chłopak wręcz szaleje za tobą.
Finn był tu kilka razy z tymi innymi mężczyznami, to mały słodki chłopiec i uwielbia moją kuchnię. Teraz często biega tu z kolegami i podrzucam im jakieś słodkości, albo ciepły posiłek. Finn tez bardzo lubi się przytulać, chociaż tylko jak nikt nie patrzy, zawsze mówi mi, że jest Shelbym, a oni nie okazują uczuć. Od małego mam rozwinięty instynkt macierzyński i nic nie poradzę na chęć opieki i ciągłego ściskania go. Idę na górę i przygotowuję delikatne waniliowe ciasto z nadzieją, że Thomas skusi się tym razem na moją propozycje. Nie widziałam jeszcze aby kosztował jakiegoś mojego wypieku. Pokazuje Indianie co przygotowałam i chowam to do małej torby, a ona w odpowiedzi uśmiecha się znacząco. W drodze do sklepu zakładów czuję lekki niepokój, ale wiem, że to nic złego tylko miła forma wdzięczności. W środku panuje zamęt większy niż zwykle co napawa mnie niepokojem. Nie widzę nigdzie Thomasa za to przy tym samym małym biurku stoi Polly i John. Kobieta zauważa mnie pierwsza i szybko do mnie podchodzi.
-Dzień dobry, ja..- witam się, ale mi przerywa.
-O co chodzi?- jej głos jest bardzo napięty.
-Przyniosłam coś dla Thomasa, dla wszystkich. - wskazuje na torbę w moich rękach.
-Anna, słuchaj. Mamy tu mały kocioł, Tommy został aresztowany, a my nie mamy planu jak go wyciągnąć, więc przyjdź kiedy indziej. - mówiąc to wypycha mnie za drzwi.
-Co?!- moje oczy się rozszerzają i staje w nich nie chcąc wyjść.
-Nie ma go tutaj, jak już będzie wolny powiem mu, że byłaś i na pewno cię odwiedzi, a teraz idź do domu- karci mnie.
Jestem w takim szoku, że dopiero gdy ktoś mnie trąca zdaje sobie sprawę, że moje nogi kierują mnie w stronę pracy. W środku zastaję Indianę przy ladzie.
-I co? nie chciał?- jej zabawny tom świadczy, że nie ma na myśli ciasta.
-Aresztowany, aresztowali go. - chrypię.
-Co?- podbiega do mnie.
-Przy tobie? A ty?
-Nie, znaczy nie przy mnie. Nie wiem, Polly tak powiedziała. Musimy mu pomóc.-mówię gorączkowo i ją odsuwam.
-Spokojnie, wiemy, że to co robią nie jest zbawienne, ale na pewno są gotowi na taką sytuacje, nie pozwolą mu przecież zawisnąć. - mówi dziewczyna i wskazuje moją wargę.
Wtedy zadaję sobie sprawę, że może mu grozić kara, co jeśli go rozstrzelają, albo powieszą. Indiana cały czas coś, ale w mojej głowie już układa się plan.
-Muszę.. - zaczynam i odsuwam się od niej. - Muszę wyjść, zostań tu jeszcze chwilę i zamknij sklep, idź do domu, sprawdź co z bratem.
Owijam się szybko szalem i w pośpiechu wychodzę nawet się na nią nie oglądając. W drodze na komisariat powtarzam sobie plan stworzony w głowie, wiem jednak, że co powiem nie jest tak ważne jak moja postawa. Muszę być pewna i stanowcza, inaczej mnie rozgryzą, może nawet też zamkną, a ojciec mnie zabije. Wchodzę do środka, w dzieciństwie przebywałam tu kilkanaście razy i widzę, że za wiele się nie zmieniło. Przy jednym z biurek siedzi jakiś młody mężczyzna i to do niego postanawiam podejść.
-Dzień dobry. - chrząkam i się prostuje.
-W czym pomóc? - pyta, ale nie odrywa się od wypisywanego dokumentu.-Thomas Shelby. Podobno tu jest, chce by wyszedł. - mówię twardo i walczę z rumieńcem na policzkach.
-Rany - wzdycha ciężko ten chłopak.- A ty co? Kolejna ich, jeśli tu jest to ma powód.
-Ja też mam powód- mówię stanowczo- To mój narzeczony i za trzy dni bierzemy ślub. Anna Vox, pewnie zna Pan mojego ojca. - mówię każde słowo wyraźnie i głośno, a on szybko się podnosi. Staje przede mną wyprostowany, prawie jakby miał salutować. Cieszę się, że tak szybko zdobyłam jego uwagę i posłuch.
-Panno Vox, nie miałem pojęcia. Ale, że Kapitan Vox wydaję córkę za kogoś takiego. - kręci głową.
-To już nie Pana zmartwienie. Ale to Pan będzie musiał mu powiedzieć, że jego jedyna córeczka nie będzie miała męża bo go trzymacie jak zwierzę. O co właściwe chodzi? - zaplatam ramiona na piersi i patrzę wyczekująco.
On tylko wzdycha i szuka czegoś na biurku.-Niech będzie, i tak za wiele nie mówi, a innych dowodów nie ma. Proszę sobie stanąć tam dalej, a za jakieś piętnaście minut będzie go Pani miała ponownie.
Wskazuje jakiś kąt, a mnie brakuje powietrza. Nie wiem na co liczyłam, chyba, że się nie uda. Jeśli Thomas zaraz wyjdzie nie będę miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
-Nie trzeba, wie gdzie mnie znaleźć. - mówię i szybko wychodzę.
Nogi mam jak z waty, staję kawałek od posterunku i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Serce bije mi jak szalone i chyba nie wiem jak oddychać. Muszę szybko wracać do siebie i najlepiej nie wychodzić przez kilka lat.

Tommy 

W celi śmierdzi moczem i wilgocią, a małe drewniane krzesełko nieprzyjemnie wbija mi się w łopatki. Siedzę tu od rana przekomarzając się z jakimś świeżym żółtodziobem, który myśli, że jak widział mnie w okolicy jakiegoś mało znaczącego napadu od razu może mnie za to zamykać. Wiem, że nie mają nic sensownego i jest to z ich strony jakiś śmieszny pokaz sił, potrzymają mnie tu pewnie do końca dnia, a wieczorem będą mnie jeszcze przepraszać i życzyć wszystkiego dobrego. Odchylam się lekko na krześle szukając w miarę wygodnej pozycji. Zamykam oczy i oddycham ciężko, chętnie bym zapalił ale pozbawili mnie moich papierosów, dobrze, że nie miałem przy sobie broni. Myślę o Annie, ostatnio zdarza mi się to bardzo często. O jej małej figurze, długich włosach i dzikich oczach. Jest w niej tyle naiwności i skromności, aż dziwne, że jeszcze się zachowała w tym wstrętnym mieście. Powinna siedzieć na salonach w Londynie, w jedwabnej sukni, a jej skórę powinny zdobić rubiny i szafiry. Johnny Dog mówił, że gdy ją nachodzą zawsze patrzy z nadzieją na drzwi, a potem trochę gaśnie. Wiem też jak bardzo polubił ją Finn i jak sporo czasu u niej spędza. Cieszę się, że chłopak ma jakieś inne zajęcie poza unikaniem kłopotów. Mam wyrzuty sumienia, że jej nie odwiedzam, ale mój brudny świat nie jest teraz dla niej, jeszcze nie. Gdy większość biznesu będzie już legalna, kupię jej duży dom i będzie mogła odpoczywać i pachnieć luksusem. Po chwili drzwi celi się uchlają i wchodzi ten sam młody policjant co wcześniej, w rękach ma jakieś dokumenty.
-No, to by było na tyle Panie Shelby. - zaczyna, a ja się prostuję. Patrzę na niego wyczekująco, czy to jakiś podstęp.
-Narzeczona się martwi, a nam nie trzeba kłopotów. - gdy to zdanie pada z jego ust szybko wstaję, że niby kto do cholery.
-Słucham? - warczę w jego stronę, w co oni mnie znów wrabiają.
-Narzeczona, piękna, młoda. Dziwi mnie tylko, że stary Kapitan Vox wydaje ją akurat za Pana- mówi znacząco.
Jest mi jednak wszystko jedno. Anna, moja mała Anna przyszła do tego brzydkiego miejsca i walczyła o mnie. Pomysł z narzeczoną bardzo mi się podoba i sam do siebie się uśmiecham. Ale wiem, że teraz nie czas na zabawę. Mijam go i wychodzę z celi, na górze oddają mi moje rzeczy i mogę znów stanąć na świeżym powietrzu. Zaciągam się zapachem Birmingham, który nie różni się od celi i odpalam papieros. Przede mną staje samochód, z którego wychodzą Polly i Arthur. Kobieta staje przede mną zdziwiona.
-Już? A właśnie miałam odegrać scenę. - skarży się.
-Tak, już. Ale nie ma teraz na to czasu. Muszę się dowiedzieć kto doniósł, że widział mnie w okolicy tego portu i całej tej kradzieży. - wyrzucam spalonego papierosa i wsiadamy do auta by po chwili ruszyć.

-----------------------------------------------
 Cześć! Tak oto przedstawia się kolejny rozdział. Nie wiem czy nie jest za długi,ale dziele go na części byłoby bez sensu. Mamy też tutaj podział na dwa punkty widzenia. 
Czy Anna już coś czuje do Tommyego? Jej plan może to potwierdzić. Jak myślicie? 
Gwiazdkujcie, komentujcie. Miłego xo

I love you more.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz