Rozdział 1

292 18 14
                                    

Galopowałam na mojej Capi po suchym, skrzypiącym śniegu. Wiatr w swoim tańcu ze śnieżynkami brutalnie miotał nimi we wszystkie strony. Zasłoniłam sobie twarz chustą, bym mogła swobodniej oddychać. Przejeżdżałam koło zamarzniętego jeziora. Tuż nad wodą pokrytą szklistym lodem unosiły się opary okrywające bielą pobliski obszar. Czytałam, że elfy Aen Elle wolą bardziej lato, niż zimę. Ale co ja tam wiem. Minął już dobry miesiąc odkąd opuściłam Krainę Cieni i wyruszyłam na misję. Tego miejsca już nie można powiązać z żadnym cieniem. Wszystko jest tam teraz inne. Króluje tam dzień jak i noc. Jak to się stało? Powiedzmy, że Eredin ma nadprzyrodzone moce, a moja dodatkowa interwencja to zaowocowała. Przeszła twierdza księcia poszła w niepamięć. Zza gałęzi wierzb płaczących, spływających ku wodzie niczym zielone kurtyny znajdują się pałace. Nigdy w życiu nie widziałam niczego podobnego. Pałace, choć wykonane z marmuru i alabastru, są ażurowe jak altany, wydawały się tak delikatne, ulotne i zwiewne, jakby to nie były budynki, ale zjawy budynków. Im było się bliżej, tym piękno tego miejsca silniej chwytało za serce, mocniej ściskało gardło, sprawiało, że łzy gromadziły się w kącikach oczu. Fontanny, mozaiki i terakoty, rzeźby i pomniki. Ażurowe konstrukcje, których przeznaczenia nikt nie pojmie. Na mostach i tarasach, w alejkach i perystylach, na balkonach i krużgankach można zobaczyć przechodzących się długowłosych elfów w obcisłych kubrakach i krótkich płaszczach, haftowanych w w fantazyjne liściaste motywy. Takich marmurów i malachitów, takich stiuków, posadzek, mozaik, luster i kandelabrów nikt inny wcześniej nie widział. 
 

Tir ná Lia - stolica państwa Aen Elle ( zwana Linfmor )

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tir ná Lia - stolica państwa Aen Elle ( zwana Linfmor )

Armia księcia jest coraz bardziej potężniejsza. Przekleństwo niektórych okolic, na Dziki Gon najczęściej można natrafić zimą. Jest to pędzący po niebie orszak dosiadających szkielety koni. Sama ich obecność wywołuje ataki szału oraz paniki, które powodują przyłączenie się do tego orszaku. Liczne zaginięcia ludzi, a potem ich nagłe i niespodziewane powroty, tłumaczono jako porwanie przez Dziki Gon. Porwani doświadczają dylatacji czasu. Gdy wracają do swych rodzinnych okolic zastają stare, zarośnięte groby swych dzieci. Króle Dzikiego Gonu jest Eredin, a jego oddział to Dearg Ruadhri (Czerwoni Jeźdźcy). Wcale nie są zwiastunem wojny, bo pojawiają się zimą, kiedy wojny zwykle prowadzi się wiosną. Zawsze podążają z Północy na Południe, nigdy na odwrót. Emitują fale elektromagnetyczne wywołujące amnezję, może ponowne poddanie się ich działaniom, odwróci to. Przybywają do prawdopodobnie w poszukiwaniu niewolników. Porywają ludzi zwykle między 10 a 20 rokiem życia. 

W sunącej po niebie wstędze zjawiają się niewyraźne, koszmarne sylwetki jeźdźców. Są coraz bliżej, widać ich coraz wyraźniej. Chwieją się bawole rogi i wystrzępione pióropusze na hełmach, spod hełmów bieleją trupie maski. Jeźdźcy siedzą na szkieletach koni, okrytych strzępami kropierzy. Wściekły wicher wyje wśród wierzb, klingi błyskawic bez ustanku tną czarne niebo. Wiatr zawodzi coraz głośniej. Nie, to nie wiatr. To upiorny śpiew.
Koszmarna kawalkada zakręca, mknie. Kopyta widmowych koni kotłują poświatę błędnych ogni­ków wiszących nad bagnami. Na czele kawalkady galopuje Król Gonu. Przerdzewiały szyszak kołysze się nad tru­pią maską, ziejącą dziurami oczodołów, w których płonie sinawy ogień. Powiewa wystrzępiony płaszcz. O pokryty rdzą napierśnik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina. Niegdyś były w nim drogie kamienie. Ale wy­padły podczas dzikiej gonitwy po niebie. I stały się gwiaz­dami. Król Gonu śmieje się, kłapią przegniłe zęby nad za­rdzewiałym kołnierzem zbroi. Sino goreją oczodoły trupiej maski. Przez czarne niebo cwałuje Dziki Gon - orszak płomiennookich upiorów na kościotrupach koni, szumiący strzępami płaszczy i sztandarów. Jak co kilka lat. Dziki Gon zebrał swe żniwo, ale od dziesięcioleci nie było ono tak straszliwe - w samym tylko Wingardzie doliczono się dwudziestu kilku osób zaginionych bez śladu ni wieści.

Legendy o ludziach, którzy tajemniczo znikali i wracali po latach, po to tylko, by popatrzeć na zarośnięte trawą groby bliskich. Może to były to fantazje, rzeczy wyssane z palca? Nic mylnego. Przez całe stulecia ludzie byli porywani, unoszeni przez jeźdźców, których wy nazywacie Dzikim Gonem. Porywani, wykorzystywani, a potem odrzucani jak skorupka wypitego jajka.  

Eredin wysłał mnie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Eredin wysłał mnie...poprawka - ja bardziej na nim to wymusiłam bym pojechała na tę misję. Polegała ona na zlikwidowaniu paru osób z Wingardu, które wiedziały za dużo. Nie mogłam być zauważona, ponieważ pewne źródła z szybkością by doniosły o tym " wypadku " królowi Valkerowi. 

Walnęłam mocno wodzami,  po czym wbiłam pięty w bok karego koni, by biegł szybciej. Wierzchowiec zastrzygł uszami i po chwili ruszył cwałem w kierunku dużego lasu, który powoli wyłaniał swoje korony w oddali. Było tu jakoś dziwnie cicho.

Czarna Krew - Nowe Życie TOM II   ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz