Rozdział 4

198 12 18
                                    

Przede mną ukazał się dom. Weszłam szybko do środka i skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, po czym przebierając się w piżamę pobiegłam do sypialni. Od dłuższego czasu pragnęłam zanurzyć się pod ciepłą kołdrą i odpłynąć do krainy Morfeusza. Jednak przed snem zawsze lubiłam pogrążyć się w marzeniach czy planach na przyszłość. Nabrałam chęci zmienienia czegoś w moim życiu. Wstałam z łóżka i wzięłam z półki książkę pt. " Ziemia ". Zawsze ta planeta mnie ciekawiła. Była na niej najbardziej rozwinięta technologia w całej galaktyce. Tą myśl podsunęła mi ta ciągła nadopiekuńczość Eredina. Gdy wyjeżdżałam na misję to coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Może czas zapomnieć o tym co było i zacząć myśleć o tym co będzie. 

Za dużo w tej książce nie było napisane o Ziemi. Jakieś plemienia, wojny, spory i znowu wojny. Możliwe że spojrzałam na to ze złej strony. Trzeba spojrzeć na pozytywne aspekty. Lasy, góry, morza, zwierzęta, ludzie. Żadnej magii. Ż a d n e j  m a g i i - powtórzyłam w myślach. Parlament, rząd, prezydent. Wyglądało to na dobrze uporządkowane społeczeństwo. Lepiej myśleć w kolorowych barwach niż wiecznie żyć w smutku. Hipisi? A cóż to takiego.

Poświęciłam kilka dobrych godzin na studiowanie tej ciekawej planetki. Wygląda w tej książce dosyć osobliwie.

- Hmm zapowiada się ciekawie - pomyślałam w duchu.

Zaczęłam bardziej pogrążać się w książce, odkrywając coraz bardziej ciekawsze zwyczaje na Ziemi. Tak upłynęło mi parę godzin i nawet nie wiem kiedy odpłynęłam.

Otworzyłam powoli oczy. Przyswoiłam sobie wiadomość, że już prawie piąta nad ranem. Wstałam jak poparzona z łóżka i biegnąc do łazienki myślałam o tym co mogę sobie zabrać na drogę. Już na zawsze. Ubrałam się w szybkim tempie i przemyłam twarz lodowatą wodą co mi bardzo pomogło ożyć. Wzięłam torbę z szafy i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Spakowałam zdjęcia rodziców, kilka małych sztyletów i oczywiście pieniądze. Po co mi tam pieniądze skoro tam jest wszystko inne? Otóż mam pewien plan, ale muszę się streszczać. W pośpiechu wzięłam kartkę i pióro, po czym zostawiłam wiadomość:

Zaczynam żyć.

Nie szukaj mnie.

Wpadłam do łazienki i wzięłam najpotrzebniejsze kosmetyki, jak to dziewczyna. Założyłam sobie torbę na ramię, po czym skierowałam się do wyjścia. Zagwizdałam ile sił w płucach, po czym pod moje drzwi przycwałowała Capi. Podeszłam do niej i lekko pogładziłam ją po szyi.

- Ruszamy mała - wyszeptałam. Wskoczyłam na grzbiet,  po czym galopem pognaliśmy na wschód.

Po piętnastu minutach pojawiła się przed nami mała osada. Na ulicach było pusto, prócz jednego straganu do, którego właśnie zmierzałam.

- Witam Eris! Czym mogę służyć? - zapytał uśmiechnięty staruszek.

- Witaj Kazalu, potrzebuję Tomonidy - wyszeptałam.

Zrobił do mnie zdziwioną minę.

- To jest bardzo rzadki eliksir, nie wiem czy będę go posiadał - powiedział, po czym się obrócił i zaczął szperać do półkach.

- A co jakaś dalsza podróż na Ziemię? - powiedział nie wystawiając nosa zza lady.

- Tak.

- Masz szczęście panienko. Akurat tydzień temu przeprowadziłem wymianę z tajemniczym paniczem i posiadłem ten niezwykły eliksir - pokazał mi małą fiolkę z czerwoną zawartością.

- Ratuje mi pan życie - odetchnęłam z uśmiechem.

- Może on jest tak rzadko spotykany przez to, że nikt nie chce odwiedzać Ziemi, a może dlatego, że na tej planecie jest bariera chroniąca przed atakami szczególnie magią - zakłopotał się.

- Nie ważne. Ile płacę? - wyciągnęłam sakwę z dukatami.

- To prezent ode mnie - uśmiechnął się starzec, wręczając mi fiolkę.

- A to ode mnie - wręczyłam mu wszystkie dukaty, a następnie siodło Capi i wszystko co miała na sobie.

- A to czemu? - zapytał.

- Po co mi to skoro już tu mnie nigdy nie będzie? - uśmiechnęłam się.

- Ohoho odważna jesteś.

- Tylko ani słowa, że byłam u Ciebie i kupowałam ten eliksir, dobrze? - zapytałam poważnie, chowając nabytek do plecaka.

- Masz moje słowo i dziękuję Ci za te dary. Miłej podróży - pomachał mi.

Podeszłam do Capi.

- Od dziś jesteś wolna jak wiatr - przytuliłam się do klaczy i zdjęłam jej ekwipunek.

- Leć! - klepnęłam ją w zad, na co poderwała się do biegu w nieznane jej dotąd ścieżki.

Wyciągnęłam fiolkę, po czym duszkiem wypiłam zawartość. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie umiem określić czasu i miejsca gdzie się znalazłam. Ból w głowie pulsował niemiłosiernie. Dlaczego nic nie powiedział o skutkach ubocznych!? Klęłam w myślach. Nadal nic nie widziałam, była tylko głęboka ciemność i ból rozsadzający mi czaszkę.


Czarna Krew - Nowe Życie TOM II   ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz