Epilog

111 10 1
                                    

Zbliżyłam się do niego. 

- Nie miałam tego na myśli - zakłopotałam się.

- Nie lubię łaski - otarł oczy ręką - Kurz mi wpadł.

Odszedł ode mnie. Nie chciałam za nim iść, ale jednak coś w sercu popychało mnie do tego. Wzięłam głęboki wdech i wróciłam do Wielkiej Sali. Koniec z potulną Eris. Wracam jako nowo narodzona z innego świata, z dłuższej wędrówki. Wiem. Brzmi to bezsensownie, ale tak realnie. Położyłam się na twardym łóżku i godzinami wpatrywałam się w sufit. Myślami błądziłam teraz na Ziemi. Czy wszystko jet dobrze, czy jeszcze nikt nie ucierpiał z mojej winy? Jak się dowiedzą, że Finstock nie żyje? Zmrużyłam oczy dosłownie na kilka chwil, a nastał już ranek. Pierwszy kur zapiał. Dziwię się, że jeszcze tu są jakieś zwierzęta. Przetarłam oczy i szybko się podniosłam. To nie kur, lecz Rowan.

- Co Ci się dzieję?! - krzyknęłam na jednym wydechu.

- A myślałaś, że usłyszysz tutaj w podziemiach koguta? - zaśmiał się.

- Co taki nagle się stałeś rozgadany? - wzięłam spod poduszki swoje rzeczy.

- Jeszcze mam kaca po wczorajszym - przybliżył się do mnie i poczułam nieprzyjemny zapach.

- Idź się lepiej umyj - odepchnęłam go.

- Coś ty taka niedostępna? - oparł się o drzwi - To chodź ze mną!

W tej chwili do mojego pokoju wszedł Ithan.

- Chodź. Wszyscy już czekają na Ciebie - powiedział z obojętnym wyrazem twarzy. 

- Jak to czekają? Mieliśmy wyruszyć o ósmej - zdziwiłam się i założyłam na plecy jakiś miecz Kenaya.

- Zmieniły się najwyraźniej plany - beknął Rowan.

Zdziwiona wyszłam za Ithanem. W Wielkiej Sali było pusto i najwyraźniej ciszej niż zwykle. 

- Czemu nic się nie odzywasz? - powiedziałam w stronę idącego przede mną Ithana.

Nic nie odpowiedział. To zaczynało być irytujące i dziwne. Drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły i ujrzeliśmy Kenaya i Dagura przywiązanych do wielkich pali. W ustach mieli kamienne kule, które zdobiły kolce. Na ich ciele były liczne rany. Świeże rany. Zauważyłam, że coś jest nie tak.

- Przepraszam Eris - jęknął Ithan, po czym ktoś od tyłu przebił go kamiennym mieczem. Chłopak splunął krwią na ziemie i stoczył się ze schodów, by wylądować ku nóg Kenaya. 

- Ithan! - krzyknęłam rozpaczliwie.

Nie było czasu na pierwszą pomoc. Odwróciłam głowę w bok i spostrzegłam dwóch trupich żołnierzy, którzy natychmiast ścisnęli mi ręce z tyłu jakimś dziwnym, nad wyraz ciężkim łańcuchem. Byłam w potrzasku. Tylko Rowan stał uśmiechnięty w rogu i lekko się kołysząc starał się nie spaść ze schodów.

- Ty bydlaku... - splunęłam mu w twarz.

- Kiedyś się zdzwonimy - uśmiechnął się niedbale.

- Witaj w moich skromnych progach - rzekł głos za moją głową.

- Gdzieś to już słyszałam - zirytowałam się i natychmiast się odwróciłam, ale nikogo nie było.

- Tyle czasu - znowu ten sam głos, a nikogo wokół mnie - Tyle poszukiwań.

Syczał mi tuż za uchem, ale nikogo nie było. Zauważyłam, że szeregi armii na szkieletach koni o pustych oczodołach coraz to bardziej zbliża się do Sali. To nie były zwykli jeźdźcy. To były zmutowane jednostki o ulepszonej sile i Bóg wie jeszcze czym. Niektóre z nich miały ogony, niektóre skrzydła, a najwięcej z nich było obleczone czarną mgłą. W rękach mieli różnego rodzaju bronie, których ja nawet nie znałam. Pewnie modyfikowali je kilka razy. 

Czarna Krew - Nowe Życie TOM II   ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz