Po kilku miesiącach z Benem na jego własnym boisku do kosza zaczęłam wariować. Znów przypomniał mi się Luke i wszystkie miłe wspomnienia z nim związane. Dzień, kiedy go poznałam. Nasz przyjaźń, która z czasem przerodziła się w miłość. Wszystkie wygłupy jakie dla mnie zrobił. Nasze wszystkie zbliżenia. Całe 10 lat. Najpiękniejsze 10 lat w moim życiu. Zaczęłam wariować. Pobiegłam do jego domu, zamknęłam się w łazience i tak jak u Charliego, zaczęłam szukać czegoś czym mogłabym sobie podciągnąć żyły, aby się wykrwawić i spotkać znów Luka. Ben pobiegł za mną. Jego rodzice trochę się zdziwili, ponieważ nie wiedzieli o mojej chorobie.
-Ben! Co się stało?!-zatrzymała go jego matka.
-Nic. Naprawdę nic. Musze już iść. Przepraszam.
-Ale, kochanie!-krzyknęła, lecz chłopak nie zareagował.
-Jade. Co jest?-zapytał Ben, chcąc otworzyć drzwi.
-Nic! Idź sobie!
-Przecież wiedzę. Otwórz drzwi.
-Nie! Zadzwoń po Justina. Niech po mnie przyjedzie.-mimo mojej choroby byłam świadoma coo czynię. Jedna moja strona mówiła "zrób to" a druga "nie rób tego" I której tu słuchać. Justin zawsze mi pomagał w tej sytuacji. Miałam nadzieję, że i tym razem zdąży.
-Powiedz co się stało?
-Zadzwoń!-podałam mu telefon z wybranym numerem przez szparę pod drzewami.
-Dobrze, już dzwonię.
Chłopak podniósł telefon z podłogi i wybrał połączenie. Po kilku sygnałach Justin
-Hallo?
-Hej. Justin. Tu Ben. Jade chyba ma swoje ataki. Możesz przyjechać? Nie wiem co robić.
-Będę za 10 minut. Pilnuj jej, żeby nic sobie nie zrobiła. Zaraz będę.-rozłączył się.
Ben odłożył telefon na pobliski stoliczek i zapukał w drzwi łazienki.
-Jade, Jade. Jesteś tam?
Nic nie odpowiedziałam. Byłam bardzo roztrzęsiona. Ben cały czas pukał w drzwi i wolał mojej imię. Nie zwracałam na niego uwagi.
W pewnym momencie znalazłam małą szafkę pod umywalką. Podeszłam do niej na czworakach i otworzyłam ją. Znalazłam tam coś w rodzaju kosmetyczki. Otworzyłam ją i wyciągnęłam żyletkę. Nie wiedziałam, że tam będzie. To były tylko przypuszczenia. W tej samej kosmetyczce były waciki i woda utleniona. Wylałam trochę na wacik i przetarłam nadgarstek lewej ręki oraz żyletkę. Przyłożyłam ją do ręki i powiedziałam.
-Przepraszam.-i przejechałam żyletką po delikatnej skórze nadgarstka. Mój głos do leciał przez drzwi do Bena, który już nie wytrzymywał mojego milczenia. Wydarzył drzwi i podbiegł do mnie. Nie za bardzo wiedział co robić, ale jego rodzice byli przecież lekarzami. Zawołał ich. Przyszedł tylko ojciec. Widząc mnie leżąca na podłodze i krew, która leciała z mojego nadgarstka powiedział do przerażonego chłopaka.
-Trzeba to zatamować zanim się wykrwawi.-powiedział i zbiegł na dół po potrzebne rzeczy. W tym samym czasie do domu zadzwonił Justin. Rodzicielka Bena poszła otworzyć drzwi.
-Dzień dobry.-powiedział przerażony chłopak i nie czekając na odpowiedź spytał o drogę do łazienki.
-Na górę i w prawo.
-Dziękuję.
Chłopak pobiegł jak najszybciej na górę i wbiegł do łazienki. Widząc mnie leżącą bez ducha upadł na kolana przed moim ciałem.
-Nie wybaczę sobie tego!-powiedział. W jego oczach zbierały się łzy.-Miałem się nią opiekować. To wszystko moja wina.
-Spokojnie. Jestem lekarzem. Jeszcze ją uratujemy.-powiedział pan Harrison, klepiąc chłopaka po plecach. W drugiej ręce trzymał teczkę z całym sprzętem i lekarstwami. Jus spojrzał na mężczyznę. Jego wzrok mówił "wierzę panu"
Mężczyzna uklęknął nad moim ciałem, wyciągnął z teczki bandaże, wodę utlenioną i jakieś leki. Najpierw bandażem lekko owinął ranę. Później nalał na gazik wodę utlenioną i przemył ranę przez bandaże. Przyłożył drugi gazik do rany i to wszystko porządnie owinął drugim bandażem. Ponieważ jeszcze słabo oddychałam podał mi jakieś leki. Ledwo co dałam radę je połknąć sama. Zaczęłam się krztusić. Ben i Jus byli przerażeni, a lekarz spokojnie patrzył na mnie.-Tato!-krzyknął Ben.-Ona się dusi! Weź coś zrób!
-Spokojnie. Tak ma być.
-Ale tato ...Wyplułam leki, które dostałam i otworzyłam oczy, biorąc głęboki oddech.
-Ty żyjesz!-ucieszył się Justin. Przyczągał się do mnie i złapał za rękę. Podniósł ją, przytulił do swojego serca.-Czujesz? Jade myślałem, że zawiodłem.
-Jus. To twoje serce. Bije tak szybko. Uspokuj się. Nawet jak już nie wytrzymam i to zrobię, to wiedz, że to nigdy nie będzie twoja wina.
-Przepraszam.Chwila ciszy przerodziła się w najgorsze chwile jakie w tym dniu mnie spotkały. Ojciec Bena naszykował dla mnie kolejną dawkę leków. Tym razem miałam je połknąć, a nie wypluć. Dostałam je w małym, przezroczystym kieliszku. Lekarz kazał mi wziąć to wszystko na raz i popić jakaś dziwną cieczą koloru zielonego.
-To ci pomoże odzyskać siły.-powiedział pan Harrison, podając mi kubeczek z cieczą.
-Ale ja nie chcę.
-Jade, proszę. Zrób to dla mnie, dla chłopaków, dla Bena. Proszę.
-Jade. Ja też proszę.
Lekarz podał mi kieliszek z lekami i z cieczą. Wzięłam te dwa kieliszki, przesunęłam je do twarzy. Ostry zapach płynu odetchnął mnie.
-Nie wypije tego!
-Jade. Zrób to dla Luka.
-On na pewno nie chciałby, abyś przez niego próbowała się zabić.
-Justin, nie namawiaj mnie do tego. A ty?-spojrzałam na Bena.- Nie znałeś go. Skąd możesz wiedzieć czego by chciał. Mogę popić to zwykłą wodą?-spytałam lekarza, oddając mu kieliszek z zieloną substancją.
-Nie. Niestety nie.-oddał mi płyn i kazał to wypić jak najszybciej, ponieważ już opadam z sił.
-No trudno. Raz się żyje.-powiedziałam, biorąc od ojca Bena kieliszek i płynem. Włożyłam tabletki do ust i przychyliłam kieliszek z napojem. Połknęłam leki i na początku chciało mi się wymiotować. Lekarz powiedział, że to normalny odruch. Po kilku minutach zachciało mi się spać. Justin zaniósł mnie do jakiegoś pokoju, położył na łóżku i pocałował w czoło, po czym wyszedł bez słowa.
-Musimy ją zostawić. Teraz pójdzie spać. Powinno mieć spokój.-powiedział pan Harrison do chłopaków, stojąc za drzwiami. Usłyszałam jeszcze jak się zgodzili i zasnęłam.Obudziłam się chyba po kilku godzinach. Powoli wyszłam z pokoju. Przy stole w kuchni siedzieli rodzice Bena.
-Gdzie Ben?-spytałam się ich.
-Na dworze. Gra w kosza z tym chłopakiem.
-Z Justinem?
-Chyba tak.
-Mogę do nich iść?
-Tak, ale nie graj.Wybiegłam na dwór. Rzeczywiście, chłopcy grali i bawili się świetnie. Nawet nie zauważyli jak usiadłam na trawie przy boisku. Po kilku kolejnych koszach, nieśmiało się odezwałam.
-Kto wygrywa?
Odrzucili piłkę i podbiegli do mnie. Oboje mocno mnie przytulili. Pytali jak się czuję i prosili, żebym już nigdy tego nie robiła. To uch boli, mimo że nie jestem z nimi tak bardzo związana emocjonalnie jak ze zmarłym rok temu Lukiem.
-Dobrze.-odpowiedziałam z uśmiechem.-Jeszcze trochę słabo się czuje, ale to przez to że spałam.
-Zagrasz z nami?-spytał Ben, wskazując na kosz.
-Niestety twój tata mi zabronił. Ale mogę patrzeć i kibicować.Grali sobie do późnego wieczoru. Mama Bena co jakiś czas przynosiła nam coś do jedzenia i picia. Przy okazji sprawdzała czy aby na pewno nie gram.
-Zrobiło się ciemno.-stwierdziłam fakt.-Widzicie coś jeszcze?
-Tak. Nie martw się o nas.Nie im że jest mi troszeczkę zimno. Po prostu wstałam z ziemi i poszłam do domu. Usiadłam przy kominku. Zaczęłam rozmawiać z rodzicami chłopaka, którzy w tym czasie oglądali telewizję. Po kilku minutach do domu wbiegli zdyszani i zgrzani chłopcy.
-Co się stało Jade?-odezwał się z ojcowską troską Justin.
-Nie. Nic. Tylko chciałabym się położyć, a na dworze zrobiło się troszkę zimno.
-Nie mogłaś powiedzieć wcześniej? Tylko tak uciekasz. Nie ładnie to tak.
-Przepraszam.
-To chodź. Wracamy do domu.
-Piłeś. Nie możesz prowadzić.
-To ty pojedziesz.
-Lepiej nie. Jest osłabiona.-odezwałam się lekarz, dorzucając drewna do kominka.
-Zostanie na noc.-zaproponowała jego żona.
Oboje przystaliśmy na tę propozycję. Chłopcy poszli wziąć szybki prysznic. Ben pożyczył Justinowi jakieś ubrania i wrócili do nas. Znaczy mnie i państwa Harrison. Włączyliśmy ciekawy film. Jedliśmy popcorn i popijajaliśmy coca-colą. Czułam się jak w kinie przez 56 calowy ekran telewizora i głośnikami zawieszonymi przy ekranie oraz za naszymi głowami.Gdy seans się zakończył pani Harrison pościeliła nam kanapę, a pan Harrison podał mi jeszcze jedną porcję tabletek. Tym razem bez syropu. Popiłam to zwykłą wodą. Położyłam się obok Justina. Chłopak objął mnie w talii i przesunął się bliżej. Przykryliśmy się kołdrą i poprosiliśmy o włączenie jakiegoś filmu. Nie wiem kiedy wszyscy wyszli z pokoju i zostaliśmy sami.
-Jade?-szepnął Jus.
-Tak?
-Chcesz?
-Ale co?
-No ... wiesz o co chodzi.
-Nie, nie wiem.-odwróciłam się twarzą w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
-Wiesz.
-Przestań się ze mną droczyć.
-To powiedz "tak"
-Nie!-wróciłam wzrokiem na ekran telewizora.
-Jade?
-Tak?
-Proszę. Jerry nie wytrzymuje.
-A więc o to chodzi.
-No przecież.
-Nie jesteśmy u siebie.
-To co.
-Obudzimy ich. Wiesz jak ja krzyczę.
-No proszę.
-Justin!
-Okay, okay. Tylko się uspokuj.
-Jestem spokojna!
-No właśnie widzę.
-Co widzisz?
-Jaka jesteś spokojna.
-Oh, bo zaraz się wkurzę.
-Kochanie.
-Co!?
-Koniec!-powiedział z lekkim podirytowaniem. Jeszcze raz mnie pocałował i dał już spokój. Zrozumiał, że wybrał siebie źle miejsce i czas.
CZYTASZ
Wszystko jest możliwe
FanfictionTo historia dziewczyny z problemami. Dzikewczyna mieszka na obrzeżach Londynu, gdzie wszyscy się znają. Ta dziewczyna ma przyjaciela, w którym się zakochuje. On obiecuje jej, że spełni wszystkie marzenie. Czy to się uda? Czy ta miłość przetrwa? Cz...