59

25 7 0
                                    

9 miesiąc. Czas leci nieubłaganie. Za kilka godzin mam mieć ostatnią wizytę przed porodem. Termin mam za niecały tydzień. Już nie mogę się doczekać, kiedy wezmę w swoje ręce Sophie, przytule ją do siebie i powiem jak bardzo ją kocham. A potem mi ją zabiorą i po kilku godzinach ponownie będę mogła ją przytulić. To będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Położyłam się przed telewizorem, żeby odpocząć. Justin biegał po całym domu i wrzucał do dużej torby różne rzeczy. To trochę moich ubrań, to coś do jedzenia, picia, jakąś książkę, leki. Spakował nawet moją całą kosmetyczkę. Tuż przed wyjazdem spytał się czy czegoś nie potrzebuje.
-Wziąłeś mój zeszyt?
-Już po niego idę.-pobiegł na górę. Zajęło mu to zaledwie kilka sekund.
-Idziemy?-spytał. Na jego twarzy pojawił się piękny uśmiech.
-Tak.-podałam mu rękę i wszyliśmy z domu.

Kilka minut później znaleźliśmy się w szpitalu, a ja na łóżku. Lekarz zrobił mi ostatnie badanie USG i postanowił, że mogę wrócić do domu. Oczywiście, że wróciłam. Poszłam wziąć prysznic i Położyłam się spać.

Obudził mnie Justin po kilku godzinach, mówiąc że muszę wziąć leki.
-Po co? I tak mi to już nie pomoże, a zaszkodzi Sophie.
-Do tej pory nic się nie działo.
-Ale ...
-Nie gadaj! Bierz.-podał mi buteleczkę z lekami. Wzięłam to od niego i popiłam wodą.-Będziesz musiała brać to do końca życia.
-Ale ja nie chce.
-Od kiedy dostałaś te leki i je regularnie zażywasz nic się z tobą nie dzieje. A teraz będziemy mieć Sophie. Dla niej musisz żyć.
-Wiem.
-A teraz odpoczywaj, kochanie.

Powiedział. Pocałował mnie w głowę i wyszedł. Spojrzałam na kołyskę i zaczęłam płakać. Te fioletowe wstążeczki, zawiązane na każdej belce. Nagle poczułam straszny ból w podbrzuszu. Zaczęłam krzyczeć. Dosłownie kilka sekund później Justin znalazł się obok mnie.
-Co się stało?-spytał.
-Chyba się zaczęło.
Chłopak spanikował. Biegła po pokoju jak oszalały.
-Tylko spokojnie. Nie panikuj. Tylko nie panikuj.
-A kto tu panikuje! Ała! Zrób coś!
-Oddychaj.
-Justin! To boli!
-Już jedziemy.
Przyniósł mi ubrania. Kazał się szybko ubrać i wychodzić.
-Oszalałeś! Dzwon po karetkę! Będzie szybciej!
-No tak. Racja.
-Szybko! Justin to boli!
Chłopak pospiesznie wziął telefon i wystukał odpowiedni numer.
-Halo. Tu Bieber. Moja dziewczyna chyba właśnie zaczyna rodzić. Proszę o szybki przyjazd.-zaczął krzyczeć do telefonu.
-Proszę podać adres.
-Trzecia ulica od Levels w lewo.
-Już wysyłam karetkę.

Rozłączył się i podbiegł do mnie. Siedziałam na łóżku i trzymałam się za brzuch. Bezustannie krzyczałam i płakałam z bólu. Nic nie było w stanie mnie uspokoić.
Kilka minut później przyjechała karetka i zabrała mnie do szpitala. Justin chciał jechać z nami, ale ratownicy mu nie pozwolili. Chłopak wziął swój samochód i popędził za nami.
W karetce podali mi jakieś leki przeciw bólowe, ale to nie pomogło.
Dojechaliśmy do szpitala. Lekarz od razu kazał iść ze mną na porodówkę. Tam zrobił jeszcze raz badanie i powiedział:
-Już czas.
-No to chyba oczywiste. Kurwa, zróbcie coś! To strasznie boli!
-Chce pani żeby pani chłopak był w czasie porodu na sali.
-Nie zadawajcie pytań tylko zróbcie coś żeby nie bolało!
-Zawołajcie pana Biebera.-powiedział lekarz do pielęgniarki.-A teraz niech pani zacznie przeć.
Kilka minut później do sali wbiegł Justin. Załapałam go za rękę i mocno ściskałam.

Po kilku godzinach było już po wszystkim. Kiedy usłyszałam jej płacz, poczułam w sercu ciepło. Jakby ktoś rozpalił mi ogień w sercu. Pielęgniarki dały mi ją na ręce. Przytuliłam taką małą i uroczą dziewczynkę. Moje małe cudne dziecko.
-Mogę ją potrzymać?-spytał Justin.-W końcu to moja córka.
-Tak. Uważaj na główkę.-podałam mu malutką.
-Wiecie już jak ją nazwiecie?-spytał lekarz.
-Już od dawna.
-Sophie.

Pielęgniarki zawiozły mnie na inną salę. Sophie też znalazła się w innej sali. Widziałam jeszcze jak Justin rozmawiał o czymś z lekarzem i zasnęłam. Byłam bardzo zmęczona.

Kilka dni później wpisali nas do domu.
Pokazałam Sophie mieszkanie i zniosłam do łóżeczka, a sama położyłam się u siebie. Justin przyszedł do nas chwilę później. Położył się obok mnie i powiedział z uśmiechem.
-Jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Mam przy sobie dwie cudowne dziewczyny, które bardzo kocham.-przytulił mnie i poszedł po Sophie. Wziął ją na ręce i przyniósł do mojego łóżka.
Położył ją między nami i pocałował nas w głowę.
-Ona wyrośnie na dobrego człowieka.-dodałam.

Kilka dni później Sophie zaczęła się dusić. Nie wiedziałam co się dzieje. Zawołałam Justina, a on kazał mi szybko wziąć ją na ręce i poklepać po plecach. Zrobiłam tak. Pomogło. Sophie się odbiło i było wszystko w porządku.

Justin opiekował się nią naprawdę bardzo dobrze. Wyręczał mnie w większości prac. Jeszcze nigdy tak nie robił.
Codziennie widziałam na jego twarzy uśmiech jakiego nie było do tej pory. Radość zagościła też na mojej twarzy i w moim sercu.

Mijały dni, tygodnie, a ja wciąż jeszcze nie byłam z nią u lekarza. W końcu Justin, pewnego dnia, zauważył, że coś z nią jest nie tak. Kazał mi się szybko ubrać i ubrać Sophie. Sam poszedł pod prysznic. Szczerze to nie miałam zamiaru nigdzie dziś jechać. Chciałam przespać cały dzień. Pogoda nawet nie zachęcała do aktywnego spędzenia czasu. Ponuro i deszczowo. Ale cóż. Zrobiłam jak prosił. Wzięłam Sophie na ręce i poszłyśmy do samochodu. Justin przyszedł kilka sekund po nas. Zapali silnik i pojechaliśmy.
-Gdzie jedziemy?-spytałam po pewnym czasie.
-Do szpitala.
-Do szpitala? Po co?
-Spójrz na Sophie. Jest cała blada i gorąca. Nie byliśmy u lekarza na wizyty kontrolne.
-No i co z tego.
-To Sophie, nasze dziecko. Ona ma już prawie trzy miesiące i powinna być już przynajmniej trzy razy u lekarza na kontrolach.

Dojechaliśmy do szpitala i od razu Justin zaczął udawać że z naszym dzieckiem jest strasznie. Wbiegł na salę z Sophie na rękach. Zaczął krzyczeć "POMOCY, DZIECKO MI UMIERA!" Co z tego, że była gorąca. Przed szpitalem kazał mi się jeszcze rozpłakać.

Plan wypalił. Wszyscy myśleli, że Sophie naprawdę umiera.
Zrobili jej serię badań i ją uratowali. Została w szpitalu przed kilka dni. Justin siedział przy niej dzień i noc. Ja wróciłam do domu. Nie miałam ochoty dużej tam siedzieć. Miałam już dość szpitali.

W domu położyłam się spać. Obudziłam się po kilku godzinach. Tak naprawdę to obudził mnie Justin wchodząc do mojego pokoju i zostawiając w nim moją torbę.

No cóż. Wstałam i zeszłym na dół. Zrobiłam sobie naleśniki z potrójną porcją czekolady.

Mijały kolejne miesiące, a ja zamknęłam się w pokoju i nie chciałam nic robić.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz