61

36 6 1
                                    

Pewnie myśleliście, że skoczyłam. A tu proszę taka niespodzianka.

Stojąc na krawędzi, ktoś złapał mnie za rękę i próbował ściągnąć. To był Justin. Krzyczałam, żeby mnie zostawił, ale nic do niego nie docierało. Ściągnął mnie na dół i zawiózł do szpitala.
-To znowu pani.-zaśmiał się lekarz widząc nas w swoim gabinecie.
-No widzi pan.-uśmiechnęłam się z sarkazmem.
-O co chodzi tym razem?
-O to co zawsze. Zostawiła mi list i wyszła z domu. Całe szczęście, że znalazłem ją i udało mi się ją uratować.
-Niepotrzebnie. Mogłam skoczyć i byłby spokój. Nie musiałbyś się mną tak opiekować. Zostałaby ci tylko Sophie.
-Kochanie, nie mów tak! Panie doktorze czemu ona tak mówi. Przecież wszystko było w porządku.
-Bierze pani przepisane leki?-skierował pytanie do mnie i się bardzo dziwnie uśmiechnął.
-Tak. Jus codziennie mnie nimi faszeruje.
-To ja mogę zrobić tylko jedno. Przepisze jej mocniejsze leki i terapia u psychologa jest obowiązkowa.
-Znów psycholog?!
-Nie dajesz mam wyboru.

Zrobiło mi się słabo i się przewróciłam.

Nie nawiedziłam psychologów, psychiatrów i innych tego typu lekarzy. Na samą myśl robiło mi się niedobrze, a co dopiero jak będę musiała tam iść.

Chyba straciłam przytomność, bo poczułam w swoim ciele jakieś nicość. Jakbym zginęła. Nie czułam, ani nawet nie słyszałam swojego serca. Leżałam, leżałam, leżałam. Co jakiś czas czułam mocny ucisk na klatce piersiowej. Nie wiem czy ten ból był spowodowany reanimacją mnie czy czymś o czym nie mam pojęcia.

Po kilku minutach takiego bólu poczułam jak prąd przechodził po moim ciele. Rozchodził się wszędzie. Od klatki piersiowej przez ręce i nogi. Nagły ból serca przywrócił mi puls i życie. I znów się nie udało. Niestety wróciłam do żywych.
Otworzyłam oczy. Zobaczyłam rozmazany obraz Justina. Z czasem zauważyłam, że ma w oczach łzy. Miałam tylko nadzieje, że to nie przeze mnie.
Powoli wstałam i usiadłam. Lekarz upłynął nade mną, złapał mnie za ramiona i zadał tylko jedno pytanie, patrząc mi w oczy.
-Co brałaś!?
Zaczęłam się na ostatkach sił. Doktor nie odpuszczał. Ponowił pytanie, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Kazał mnie zabrać na inny odział.

Leżałam tak dwa dni. W tym czasie Sophie była z Justinem, a jak nie z nim to z moimi rodzicami.

Justin przywiózł mnie do domu i od razu bez słowa wyszedł. Powiedział tylko że mam się opiekować Sophie, on zaraz wróci. Wzięłam ją na ręce i położyłam w łóżeczku. Czekałam aż zaśnie, ale nic z tego. Panowie wzięłam ją na ręce i zaczęłam chodzić w kółko kołysając ją przy tym. Zasnęła.
Wrócił po dwudziestu minutach z reklamówką leków.
-Co to?-spytałam zdziwiona
-Lekarstwa dla ciebie.-powiedział i położył je na stole. Poszedł do kuchni. Zrobił mi coś do picia i na szykował odpowiednie leki. Po czym podał mi je z rozkazem.
-Weź to!
-Po co?
-Bierz i nie marudź! To ci pomoże.
-Ale ja nie chce!
-Bierz!
Wzięłam to od niego. Nie wiem czemu, ale jakoś nie potrafię mu odmówić. Zjadłam te leki i położyłam si spać. Byłam bardzo zmęczona.
Obudził mnie krzyk dziecka. Zerwałam się z łóżka na równe nogi i podbiegłam do łóżeczka Sophie. Dziecko płakało i było całe czerwone. Nie wiedziałam co robić. Wzięłam więc termometr i zmierzyłam jej temperaturę. Na ekraniku było 38°. Wzięłam dziecko na ręce i zawołałam Justina. Chłopak przebiegł dosłownie po kilku sekundach.
-Co się stało!?
-Sophie ma gorączkę.
-Znowu? Ubieraj się szybko i jedziemy do szpitala.
-Jedź sam. Mam tego dość!
-Nie będę cię zmuszać. Ubierz małą i jadę.-zbliżył się do mnie i pocałował Sophie w głowę, mówiąc przy tym -Tatuś zaraz po ciebie wróci.
Ubrałam dziewczynkę i dałam ją Justinowi. Pojechał z nią do szpitala. W tym czasie położyłam się sportem do łóżka i puściłam sobie muzykę. Bardzo głośną muzykę. Zamknęłam oczy i nie wiem ale chyba zasnęłam. Śnił mi się oczywiście nie kto inny tylko Luke. Naprawdę chce o nim zapomnieć, bo wszystkie moje próby są spowodowane jego śmiercią. On mi w wcale nie pomaga. Pojawia się w moich snach prawie zawsze. Za każdym razem, kiedy zrobię coś źle widzę jego twarz i słyszę jego głos, mówiący "Jade, nie rób tego. Kochanie pamiętaj że Cię kocham najbardziej na świecie."
To straszne. Luke chce żebym żyła, ale ja nie mogę już dłużej bez niego wytrzymać.

Po kilku godzinach obudził mnie dzwonek do drzwi. Zeszłam powoli na dół. Otworzyłam drzwi. W progu stał Scooter.
-Witam młodą mamę.-przywitał się całując mnie w policzek.-Teraz zakładaj coś na siebie i jedziesz ze mną.-powiedział.
-Ale o co chodzi?-spytałam jeszcze lekko zaspana.
-Jedziesz ze mną do psychologa.
-Justin cie przysłał?!
-Tak. Chodź.
Złapał mnie za rękę i zaciągnął do samochodu.

Przekraczając próg szpitala na oddziale psychologii zrobiło mi się nie dobrze. Całe szczęście Scooter cały czas trzymał mnie za rękę i dzięki temu się nie przewróciłam. Weszłam do gabinetu i jak zwykle zaczęłam z nią rozmawiać. Dokładniej to ona cały czas gadała a ja tylko słuchałam.
Po godzinie słuchania o tym jakie to samobójstwo jest złe i że próbując się zabić nie rozwiąże swoich problemów. Po co? Dlaczego? Przecież mam dziecko. Wyszłam z gabinetu i poprosiłam Scootera, żeby zaprowadził mnie do Sophie i Justina.
Po kilku minutach znaleźliśmy się na oddziale, w którym leżała Sophie.

-Co jej jest?-spytałam lekarza, stojącego przy jej łóżeczku.
-A pani kim jest?
-Jestem jej matką. Chyba mam prawo wiedzieć co się dzieje z moją córką.
-Przepraszam, ale są przepisy.
-Rozumiem. To co z nią?
-Już wszystko dobrze. Możemy ją dziś wypuścić. Proszę się nie martwić.

Trochę mi ułożyło słysząc że wszystko jest dobrze i już ją wypuszczą do domu. Poczekałam jeszcze na Justina przy jej łóżeczku, a Scooterowi powiedziałam że sobie poradz i żeby jechał do domu.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz