Chapter 23

5.7K 230 8
                                    

Szybkim krokiem przemierzałam dystans dzielący mnie od kuchni. Próbowałam w miarę możliwości zgrabnie lawirować między stolikami, jednak inni kelnerzy kręcący się tam skutecznie mi to utrudniali. W końcu dotarłam do pomieszczenia, by po chwili znów znaleźć się na sali, gdzie musiałam roznieść zamówienia. Wykonawszy to zadanie, pozwoliłam odpocząć sobie za ladą. Wyciągnęłam mojego Samsunga z kieszeni fartucha i wykręciłam numer blondyna.

- Co jest? – usłyszałam w słuchawce. Musiałam bardziej wytężyć słuch, bo chłopak najprawdopodobniej miał przerwę, wnioskując po hałasach w tle.

- Harry zaprosił nas na Wigilię. Co ty na to?

Słyszałam jak brązowooki wciągnął głośno powietrze, co zawsze robił, gdy się zastanawiał.

- Czy ja wiem... Możesz iść, a ja nie chcę się narzucać – odpowiedział.

- Chyba nie słyszałeś. Zaprosił nas – zaznaczyłam. – Przecież nie zostawię cię samego, Jeff.

- Okej, powiedz mu, że będziemy – zgodził się, a po chwili rozbrzmiał dzwonek. – Muszę iść na zajęcia. Trzymaj się, do zobaczenia.

Schowałam komórkę z powrotem, a obok mnie zmaterializowała się Skylar.

- Wpadnie do nas Jeffrey wieczorem? – zadała pytanie, opierając się o blat obok mnie.

- Nie, on ma swoją Wigilię w warsztacie – odparłam, machając ręką.

- Może chcecie przyjść do nas jutro? – ciągnęła dalej.

- Dzięki, ale Harry nas zaprosił. – Uśmiechnęłam się na myśl o brunecie.

- Och, to bardzo ładnie z jego strony! – ucieszyła się. – Nie chcę, żebyście siedzieli sami w tym dniu. – Potarła moje ramię w pokrzepiającym geście.

- Dalibyśmy sobie radę.

- Och, wiem, wiem. – Przewróciła oczami. – Ale zawsze lepiej w większym gronie, a wiesz, że moja rodzina cię uwielbia.

Rodzinę Moore miałam okazję poznać w ostatnie Boże Narodzenie, kiedy to w pierwszy dzień świąt postanowili zrobić nalot na nasze mieszkanie. Ostatni raz spędziłam taki wspaniały dzień w rodzinnym gronie, gdy miałam siedemnaście lat. Co prawda byłam tylko z bratem, rodzicami i jedyną ciocią, która się nami interesowała. Niestety i ona opuściła nasz świat, bo chorowała na raka, jednak bardzo długo walczyła, by pozostać z nami.

- Hej, Larysa. – Blondynka pomachała ręką przed moją twarzą, na co zamrugałam szybko.

- Przepraszam, zamyśliłam się – przyznałam, poprawiając gumkę przy warkoczu.

- No, dziewczęta. – Simon zarzucił ramiona na nasze barki, przyciągając nas do swoich boków. – Dotrwać tylko do końca zmiany.

- O której zamykamy? – zainteresowałam się.

- O szóstej – odparł brunet, spoglądając na zegarek. – Potem sprzątamy lokal i punkt ósma zbiórka w kuchni.

- Zaraz klienci będą wychodzić, to możemy wcześniej zacząć ogarniać – uznała zielonooka, marszcząc brwi w zamyśleniu.

- To ruszać tyłki i do pracy! – zachęciłam moich towarzyszy uśmiechem i radosnym klaśnięciem w dłonie.

***

Ścierałam ladę, obserwując Jerry'ego, który radośnie podskakując podszedł do drzwi i teatralnym ruchem przekręcił tabliczkę w drzwiach tak, by na zewnątrz widniał napis „zamknięte". Zadowolony z siebie ruszył na moim kierunku. Schylił się, opierając łokcie na blacie i ułożył brodę na dłoniach, uśmiechając się do mnie szeroko.

- No co? – Zmarszczyłam czoło. Kiedy wpatrywał się we mnie już drugą minutę.

- No nic. – Wzruszył ramionami, wzdychając. Jednak zaraz jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, odsłaniając białe nieco krzywe zęby. – Skończyłaś?

- Ale co?

- Wycierasz ladę w tym samym miejscu od kilku minut. Myślę, że już jest czysta.

Dopiero wtedy spostrzegłam się, że moja ręka faktycznie bez przerwy pracowała, ściskając mocno ścierkę. Rozłożyłam biały materiał z niebieskim wzorkiem, by ją rozprostować, a następnie złożyć i na końcu odłożyć na jej miejsce.

- Skończyłam – potwierdziłam, kontrolując czas na zegarku wiszącym za mną. Wybiła ósma.

- No to ruchy! Wszystko już gotowe! – ekscytował się rudowłosy, który trzymając dłonie na moich ramionach, prowadził mnie do kuchni.

Kiedy tylko Grey wtajemniczył go w panującą tu tradycję, nie mógł się doczekać tego wieczoru. Dowiedziałam się, że w jego poprzedniej pracy – chłopak był barmanem – pracownicy nie integrowali się. Był, to był. Nikomu tam nie przeszkadzało odejście czy zatrudnienie nowej osoby. Jednak nocne kluby nigdy nie wydawały mi się przyjaznymi miejscami. Najwyraźniej nie myliłam się w swoich przypuszczeniach.

Kutcher, jak na dżentelmena przystało, otworzył i przytrzymał mi metalowe drzwi, przepuszczając mnie przodem. Wszyscy zgromadzeni ubrani byli w czerwone wełniane swetry z białym wizerunkiem renifera, które sprezentowała nam menadżerka, która właśnie szła w naszą stronę z uśmiechem.

- No, dzieciaki, ubierać się! – rzuciła, podając nam ubrania. Zawsze przechowywaliśmy je w naszej szafie na zapleczu.

Piwnooki z błyszczącymi oczami przejął od rudowłosej materiał od razu wciągając na swoje ciało. Niewiele czekając, poszłam w jego ślady. Zeskanowałam pomieszczenie czujnym wzrokiem, kątem oka wyłapując Skymona (wciąż używałam tego shippu) obściskującego się w kącie pod jemiołą, przyczepioną taśmą klejącą do szafki. Domyślałam się czyja to mogła być sprawka.

- Chodźcie do mnie, kochani! – zawołała nas Megan.

Każdy zajął swoje stałe miejsce przy metalowym blacie, wtedy przykrytym białym obrusem, gdzie ustawione były talerze z potrawami. Najpierw pomodliliśmy się, by potem złożyć sobie życzenia i wspólnie śpiewać kolędy. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszyły się dania, przygotowane przez naszych wspaniałych kucharzy.

Nie przejmowaliśmy się czymś takim jak prezenty, bo nam do szczęścia wystarczyła tylko nasza obecność. I to właśnie było piękne.

Zakochany w kelnerceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz