24.Martwiłem się.

1.8K 148 1
                                    

Michael

Tępy ból w mojej czaszce narasta, a ja nie mogę się go pozbyć. Niczym tsunami zalewa każdą cząstkę mojego jestestwa.

Jęczę głośno.

Kiedy otwieram oczy, widzę, ze znajduje się w pomieszczeniu, które wyglądem przypomina szpital. Zaraz, zaraz....

Dlaczego jestem w szpitalu?

Próbuję usiąść, ale jestem przykuty chyba milionem kabelków.

Wzdycham,znów opadając na poduszki.

Rozglądają się po sali zauważam, ze znajduje się tutaj jeszcze szafka przy łóżku, taboret oraz fotel, na którym ktoś leży, poruszając się od czasu do czasu.

Po chwili, gdy promienie słońca zaczynają świecić przez lekko przysłonięte okna, zauważam, kto to jest.

Serce mi zamiera.

Ellie leży na fotelu, skulona w mały kokon. Ma na sobie ubrania, w których wyszła z mojego domu. Jej walizka stoi zaraz obok. Czyżby siedziała tu cały czas? A tak w ogóle, to ile ja już tutaj leżę?!

Wzdycham nadal przyglądając się brunetce. Ma podkrążone oczy. Jest pobladła i rozczochrana. Wygląda na bardzo zmęczoną.

Po chwili znów się porusza, a ja szybko zamykam oczy. Nie chcę jeszcze, by zobaczyła, że się zbudziłem. Muszę sobie najpierw to wszystko przemyśleć.

Słyszę dźwięki wstawania z fotela, a potem jej ciche kroki. Podświadomie wyczuwam, ze podchodzi do łóżka, i łapie mnie za rękę. Jej dłonie są małe, ciepłe, ale drżą. Nie chcę, by drżały. Wiem, ze oznacza to najprawdopodobniej strach lub gniew. Przynajmniej u niej. Słyszę jednak ciche siorbanie nosem, i wiem, ze płacze.

Czuję żal. Nie chce, by płakała. Szczególnie jeśli robi to z mojego powodu.

Po chwili wyczuwam, ze się nade mną pochyla. Jej usta muskają mój policzek, a ja rozpadam się na mikroskopijne kawałeczki. Nikt nigdy mnie tak nie całował. Czuje się zagubiony, i sam nie wiem, co mam myśleć. Ta kobieta zupełnie namieszała mi w głowie.

Tak bardzo skupiłem się na jej bliskości, ze nawet nie zauważyłem, jak się oddala. Dopiero, gdy usłyszałem ciche skrzypienie drzwi, dotarło do mnie, że zostałem sam.

Znowu jestem sam.

*

Jakiś czas później nadal jej nie ma, a ja zaczynam się denerwować. Może powinienem pokazać jej, że już ze mną lepiej? Że nic mi nie jest? Hm...

A może dobrze zrobiłem...?

Otwieram oczy, wpatrując się w okno, które przepuszcza naprawdę niewiele światła. Przypuszczam, ze to Ellie je zasłoniła.

Uśmiecham się.

Ellie to na prawdę wspaniała dziewczyna. Jest wrażliwa, czuła, nieśmiała, a jednocześnie cholernie seksowna. Istny ideał.

Ma jednak także mroczną stronę, która jest jej najgorszą cechą.

Pozostaje tylko jedno pytanie...

Czy w jej wypadku przeszłość może stać się także błogosławieństwem...?

Czy może jej pomóc patrzeć na świat rozsądnie, jednocześnie pozwalając jej cieszyć się z życia...

Czy ja patrzę na nią tak samo jak wcześniej...?

Nie wiem.

Nie wiem, ale muszę się tego dowiedzieć. Jeśli będę musiał, to będę o nią walczył.

Mam tylko nadzieję, że mi na to pozwoli.

Ellie

Kiedy wracam do sali Michaela, zauważam, ze stoi tam już lekarz i pielęgniarka, którzy zadają Michaelowi jakieś pytania. Zaraz, zaraz...

O matko!

On. Się. Obudził.

Tętno mi przyspiesza. Słyszę szybkie bicie serca, które odbija mi się echem w uszach. Zasycha mi w gardle.

Czuje nagłe przerażenie.

Co ja mam mu powiedzieć?

Przecież po tym wszystkim nie mogę mu powiedzieć, jak bardzo mi na nim zależy. Może mnie odrzucić, a ja bym tego nie zniosła.

Michael

Widzę ją, gdy wchodzi do sali. Jest zszokowana tym, ze już się wybudziłem. Chyba nie była jeszcze na to gotowa.

*

Kiedy lekarz i pielęgniarka wychodzą, Ellie powolnym krokiem podchodzi do mnie, i siada na taborecie.

Przyglądamy się sobie w milczeniu.

Jej oczy są pełne niepewności, co jeszcze bardziej zbija mnie z tropu.

Nikt nigdy tak na mnie nie działał.

- Hej - mówi, po dłuższej chwili - Jak się czujesz?

- Dobrze - odpowiadam, szukając w jej twarzy czegoś, co świadczyłoby o tym, ze jej zależy. I znajduję to. Gdy mnie słyszy, pozwala opaść ramionom, które jeszcze chwilę temu trzymała całkiem sztywno. Wyraźnie się rozluźnia. Jej twarz jest pełna ulgi, i pojawia się na niej niewielki uśmiech.

- Ellie... - zaczynam, ale mi przerwa.

- Michael...

- Ty pierwsza.

- Nie ty.

- Znowu będziesz się ze mną spierać? - pytam z nieskrywanym rozbawieniem. Jej oczy otwierają się szerzej, a potem wypełniają je łzy.

Jestem cholernym dupkiem.

Kuźwa!

- Nie, już nie - mamrocze, pochylając głowę tak, bym nie mógł zobaczyć jej łez- Powiesz mi, gdzie tak jechałeś, gdy miałeś ten wypadek?

Podnosi wzrok przy dwóch ostatnich słowach, które wyraźnie akcentuje. Jej wzrok ulega subtelnej zmianie. Z niepewnego, okrytego strachem, staje się zdecydowany, i pełen goryczy. Wiem, ze zawiera jakąś prośbę, ale nie rozumiem jaką. Może nie chce, bym mówił prawdę? Może woli kłamstwo?

- Szukałem cię - mówię, mimo wszystko decydując się na szczerość - Szukałem cię, bo nie mogłem pozwolić ci tak po prostu odejść.

- Mich...

- Nie, Ellie - przerywam jej. Ogarnia mnie pewność. Wiem, ze nie mogę sobie ją teraz odpuścić, bo inaczej będę żałował do końca życia. A to mogłoby mnie zabić. - Nie powinnaś wychodzić. Powinnaś mi to powiedzieć, nie pisać. Jeszcze ten list zrozumiem, ale to że...Martwiłem się - wyjękuję - Nie chce, byś po prostu odeszła.

Milczy wpatrując się we mnie sarnimi oczami. Po jej policzkach spływają łzy. Wyczuwam niemal namacalny ból, strach i niepewność, napływające od tej zranionej dziewczynki, która musiała zbyt szybko dorosnąć, i nie mogła nigdy być beztroska i naprawdę szczęśliwa.

Chcę, by czuła się szczęśliwa nawet jeśli miałoby oznaczać, ze mnie zniszczy. Bo teraz Ellie stała się moim spadochronem. Na razie lecimy ponad chmurami, i choć pojawiają się turbulencje, to jestem pewny, ze przetrwamy. Nadejdzie jednak czas, że będziemy musieli skoczyć. A ja modlę się tylko, by mnie uratowała, nie zniszczyła.

Godni Miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz