Rozdział 5

1.4K 77 76
                                    

*Następny dzień, rano, perspektywa Rose*

Leżę w łóżku, patrzę w sufit i nie mam ochoty wstać. Wczoraj Sara przyniosła mi obiad do pokoju, podobnie kolacje. Odrobinę zjadłam, żeby nie było. Jak pytałam o rodziców, to ich nie było, a później wyjechali na dwa tygodnie do Włoch. Miło naprawdę, nawet się nie przywitali ani pożegnali. Ledwo przeżyłam, a oni nie znaleźli cholernych pięciu minut, na przyjście do mojego pokoju. Co z nich za rodzice. Nagle usłyszałam, że drzwi się otwierają.

- Sara, możesz już zabrać tacę. Nie będę więcej jeść - mówię - i proszę, nie przeszkadzaj mi do obiadu.

- Nie mam na imię Sara. - Śmieje się Alice. - A poza tym, to niby w czym miałaby ci przeszkadzać, w leżeniu?

Za Alice do pokoju wszedł Alex i Erik. Wszyscy usiedli na moim łóżku. Było ono bardzo duże, więc bez problemu się wszyscy zmieściliśmy. Po chwili wyszłam z szoku, spowodowanego ich nagłym pojawieniem się.

- Cześć wam, co tu robicie? Mieliście wracać za tydzień, a ty Erik mieszkasz w Chicago.

- Patrzcie, nawet się nie cieszy, że nas widzi - odzywa się Alex.

- Oczywiście, że się cieszę, po prostu nie rozumiem - odpieram.

- Tęskniliśmy za tobą, więc jesteśmy i tak tydzień nas nie było - odzywa się Alice - mieliśmy już wczoraj wrócić, jak wychodziłaś ze szpitala, ale przez jakąś wichurę przełożyli nam lot. Po drodze zgarnęliśmy Erika, w końcu już dawno chciał przyjechać i jesteśmy.

Usłyszawszy to, zaczęły mi łzy lecieć z oczu, po chwili płakałam już na całego.

- Hej skarbie, co się stało, dlaczego płaczesz? - pyta Alex.
Przytuliłam się do niego, chwilę zajęło mi uspokojenie się.

- Chodzi o moich rodziców, wczoraj do szpitala wysłali po mnie kierowcę. Gdy wróciliśmy, nie było ich w domu, jak już się łaskawie zjawili, nawet do mnie nie przyszli. Dzisiaj rano dowiedziałam się, że wyjechali do Włoch, na dwa tygodnie na urlop. A wy rezygnujecie z wakacji, żeby ze mną być, chociaż nie jesteśmy rodziną.

- Oj, moje ty biedactwo - odzywa się Erik - chociaż znamy się krótko, przynajmniej w moim przypadku, to i tak cię kochamy, wiesz. Nie ważne są więzy krwi, dla nas jesteś jak siostra.

- Dokładnie tak - potwierdzają jednocześnie Alice z Alexem i wybuchają śmiechem.

- Też jesteście dla mnie jak rodzeństwo, szczególnie teraz. Uwielbiam was. - Przytuliłam ich wszystkich do siebie.

- To świetnie kochana - mówi Alice - teraz ruszaj swoją szanowną dupkę, ubieraj się i idziemy na dół, do sali kinowej obejrzeć jakiś film. Ja ci tu trochę pomogę, a wy chłopcy, idźcie załatwić popcorn i cole.

Gdy wyszli, Alice zwróciła się do mnie.

- Dobra, mamy chwile. A teraz powiedz mi, co jeszcze się dzieje. Tylko nie mów, że nic bo widzę.

- Niech ci będzie. Dobija mnie zachowanie Arona, Samanty i reszty. Chodziliśmy pół roku, myślałam, że go kocham, a on cały czas mnie z nią zdradzał. Za nią akurat nie przepadałam, ale resztę grupy bardzo lubiłam. A oni wszyscy mnie olali, ot tak jakbym nigdy nic nie znaczyła. Do tego przeczytałam komentarze pod artykułami o wypadku. Dlaczego ludzie są tacy okrutni?

- Nie przejmuj się nimi, kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę - stwierdza z uśmiechem - ludzie zawsze byli wredni, a co do naszej grupy, to przekonałam się już dawno, że są puści, samolubni i czekający tylko na okazję, żeby komuś dokopać. Tylko ty, Jessica, Lisa, Matthew i Alex trzymaliście mnie tam. Masz nas, razem pokażemy im, że jesteśmy silniejsi od nich i nic nas nie zniszczy. A teraz kończ się ubierać i idziemy, to znaczy ty jedziesz do chłopaków, bo mam wszystko zjedzą.

Ciężko było mi się skupić na filmie, może i był ciekawy, ale ciągle po głowie skakały mi fragmenty wypadku, czy komentarze ludzi. Zastanawiam się, dlaczego Aron ze mną chodził, jak nic do mnie nie czuł, nawet mu się nie podobałam. Czy ja naprawdę byłam taka naiwna, żeby nie widzieć tej sztuczności i udawania? Całkiem możliwe, zawsze myślałam, że jak ja będę miła, to inni też tacy będą. Eh, chyba trzeba w końcu dorosnąć.

Po filmie wyszliśmy do jadalni na drugie śniadanie. Stół był już nakryty dla czterech osób. Zaczęliśmy jeść, jakoś nie miałam nastroju do rozmowy. Po kilku minutach przyszła Sara.

- Ma panienka gościa, poprosić czy powiedzieć, żeby zaczekał?

Zrobiłam zdziwioną minę, nie wiem, kto mógłby mnie odwiedzać, w końcu przez tyle czasu nikogo nie było.

- Poproś go tutaj. - Jak to coś złego, to wolę, żeby moi przyjaciele przy tym byli.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, około pięćdziesięciu lat, lekko siwe włosy, w eleganckim i wyraźnie drogim garniturze.

- Witam, jestem mecenas Smith. Byłem pełnomocnikiem twojej siostry. Możemy porozmawiać na osobności? - pyta.

- Wolałabym, żeby pan mówił tutaj, to są moi przyjaciele, nie mam przed nimi tajemnic. Proszę usiąść.

- Jak uważasz - odpowiada Smith i siada naprzeciwko mnie - a więc jak byłaś w szpitalu, u mnie w kancelarii miało miejsce odczytanie testamentu twojej siostry, twój stan nie pozwolił w uczestnictwie w tym wydarzeniu, a później rodzice zabronili mi wizyt w szpitalu. Gdy dowiedziałem się o wypisie, postanowiłem przyjechać. Siostra zostawiła tobie cały swój majątek z zaznaczeniem, że będziesz mogła nim dysponować, gdy skończysz dwadzieścia jeden lat. Do tej pory, zarządzać nim będzie Rada Nadzorcza, tak samo jak w przypadku spadku po dziadkach. Co miesiąc, będzie na twoje konto wpływać pewna kwota pieniędzy, na indywidualne wydatki. Musisz tylko podpisać dokumenty.

- Jak to, rodzice nic nie dostali? Przecież to dziwne.

- Cóż, oni też byli bardzo zdziwieni, a nawet oburzeni. Nie chcę cytować tu ich wypowiedzi, podobne były podczas odczytywania testamentu twoich dziadków. Więc powinnaś wiedzieć, co się działo.

O tak, wiedziałam, bardzo dokładnie pamiętam tamten dzień.

★☆★☆★☆★☆★☆★☆★☆★

Chyba idzie mi trochę lepiej :)

Buziaki :* :* :*

Pamiętajcie, gwiazdki i komentarze motywują. :)

Będziesz Moja!!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz