Chapter thirty one

1.1K 60 12
                                    

POV Remek 

- Teraz masz ochotę mi to wytłumaczyć może? - spytała, podpierając się na łokciach i kładąc głowę na rękach. Na jej ustach zagościł lekki uśmiech, jednak widziałem, że jest zirytowana. 

Może ta kawa, którą właśnie przyniosła kelnerka, trochę ją uspokoi. 

Wzięła jej łyka, a ja swoją trochę od siebie odsunąłem, mając wrażenie, że zaraz zrobię coś, przez co się rozleje. 

Przez dłuższy czas zastanawiałem się nad jej pytaniem. Z jednej strony nie chciałem być złośliwy, ani wredny w stosunku do niej, ale nie zamierzam na razie rozmawiać z nią na ten temat. 

Racja, to co zrobiłem, było głupie, ale cholera, nie kontrolowałem tego.

Z drugiej strony zaczyna mnie to trochę denerwować. Wiem, że ona jest wyjątkowo uparta i nie da sobie z tym spokoju, a na dodatek, pewnie nie będzie chciała mi wybaczyć, dopóki nie wyjaśnię jej, o co chodzi. 

To jest aż zbyt pewne. 

 - Mówiłem ci już, że to nic takiego, nie mam z czego ci się tłumaczyć - odezwałem się po dłuższej ciszy, przenosząc wzrok z telefonu, którym z nerwów się bawiłem, na nią. Co jak co, ale bałem się, co wyjdzie z tej rozmowy. 

I znowu zapadła cisza między nami. 

- Słuchaj, ja.. chcę, żeby wszystko było po staremu, ja.. nie chcę nic więcej, przepraszam - wyznała, patrząc na mnie smutnym wzrokiem, ale nic nie odpowiedziałem. Gdy jednak dokładniej przeanalizowałem to, co do mnie właśnie powiedziała, puściły mi nerwy. 

- Przecież ci już mówiłem, że to nic takiego, czego ty nie rozumiesz?! - wybuchłem, podnosząc się z krzesła, na którym siedziałem i mierząc ją zdenerwowanym spojrzeniem. Po chwili zastanowienia, zdałem sobie sprawę z tego, że podniosłem na nią głos, a w rzeczywistości naprawdę nie chciałem tego robić. Spojrzałem na nią przepraszającym wzrokiem, jednak za późno, ponieważ ta wstała ze swojego krzesła, rzucając mi wściekłe spojrzenie i szybkim krokiem wyszła z kawiarni. 

Odprowadziłem ją wzrokiem, a gdy zdałem sobie sprawę z tego, że zaraz może zrobić coś głupiego, wybiegłem zaraz za nią. Starałem się ją zawołać, aby zwróciła na mnie uwagę i przestała biec, nie zważając na nic, ale nie byłem w stanie. Byłem tak zestresowany tym, iż właśnie wszystko spieprzyłem, że nie mogłem nic z siebie wydusić. Czułem w gardle wielką gulę. 

W pewnej chwili jednak, zorientowałem się, że zaczęła przepychać się przez ludzi, którzy stali przy przejściu. Momentalnie przyśpieszyłem, bojąc się, że zaraz coś się jej stanie i starałem się ją dogonić, jednak ludzie, którzy szli z naprzeciwka, spowalniali mnie. 

Potem wszystko działo się już szybko. 

Aż za szybko. 

Byłem tak zdenerwowany, że z niewyobrażalną siłą zacząłem odpychać od siebie osoby, które stały przed przejściem i tylko wgapiały się w nią. Nikt nie miał na tyle odwagi, aby ją szarpnąć z powrotem na chodnik, albo byli tak głupi, że nie ogarniali kompletnie co się dzieje. A ja zdążyłem jedynie ją zawołać i to praktycznie niesłyszalnie, ponieważ głos mi się załamał, bo w tej samej chwili auto nadjechało z lewej strony, uderzając w nią. 

Poczułem wtedy, jakby coś we mnie pękło. 

***

Gdy tylko przekroczyłem próg szpitala, spanikowany rozejrzałem się dookoła, dostrzegając Kerela, siedzącego w poczekalni razem z Michałem. 

- Coznią? - spytałem na jednym wdechu, nawet nie podejmując próby uspokojenia się, bo wiem, że i tak by mi to nie wyszło. Karol, który był równie zdenerwowany, co ja, podniósł się z krzesła, na którym siedział i podszedł bliżej mnie, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. Bałem się tego, co powie. Cholernie. 

- Słuchaj mnie teraz uważnie - zaczął, kładąc rękę na moim ramieniu i spoglądając mi w oczy. W tym momencie poczułem ścisk w żołądku i nawet nie próbowałem się skupić na tym, co właśnie mówił Karol, dopóki nie pomachał mi ręką przed twarzą. - Ma liczne obrażenia, jednak jakimś cudem, nie są zbyt poważne, ale.. - urwał, spuszczając na chwilę wzrok. Przez dłuższy czas staliśmy tak w ciszy, a ja powoli już nie wytrzymywałem. 

- Ale? Ale co?! - wydarłem się, próbując udawać, że wszystko jest w porządku, bo tak naprawdę to chciałem żyć w błogiej nieświadomości tego, co się z nią stało, ponieważ zżerał mnie strach. Bałem się, że znowu wszystko zniszczyłem. 

Po prostu, nie potrafiłbym tego pojąć. 

Że to znów moja wina. 

- Zapadła w śpiączkę. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi. To może potrwać kilka dni, miesięcy, a nawet lat.. Przykro mi. 

***

- Jadę odwieźć Michała, a ty powinieneś wrócić z nami - stwierdził Karol, wchodząc na salę, na której siedziałem obok Marceliny. Nic mu nie odpowiedziałem, nie miałem zamiaru wracać do domu. - Remek, jesteś zmęczony, dochodzi dwudziesta druga - dodał po chwili, podchodząc bliżej łóżka, przy którym leżała. - Jutro tu przyjdziesz.

- Mogę też zostać do jutra. Wyjdzie na to samo - prychnąłem, czekając aż tylko zostanę znowu sam na sali. Karol był jednak uparty i stał nade mną, dopóki się nie przełamałem. Z trudem wstałem z krzesełka, wychodząc na korytarz i niechętnie pomaszerowałem do jego auta.

Przez całą drogą nie odzywaliśmy się do siebie. Każdy był pogrążony we własnych myślach, ignorując wszystko inne. 

Nie potrafię przyjąć do świadomości faktu, że znowu ją straciłem. 

Ale tym razem mogę ją stracić nawet na zawsze. 

toxic //reZigiuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz