- Stary, pojebało cię?! Jak mogłeś ją wykorzystać w taki sposób?! Skoro cię zfriendzonowała, to chyba jasne, że NIE CHCIAŁA być z tobą w związku! - wydzierał się na mnie Michał, a ja coraz bardziej zaczynałem panikować. Marcelina siedziała z chłopakami zaraz za ścianą, w moim salonie i wystarczyło, że któryś z nas zbyt głośno coś powie, co robił już Michał, a wszystko mogłoby się wydać.
- Ciszej, jeśli to usłyszy, to będzie twoja wina - jęknąłem, patrząc na niego zrozpaczonym wzrokiem i starając się nie wybuchnąć płaczem, jak małe dziecko. Czułem się bezsilny. W każdej chwili Stuart z Szymonem mogli by powiedzieć jej coś, o czym nie powinna wiedzieć.
Michał oparł się rękoma o blat, ciężko wzdychając i zastanawiając się nad czymś. Bałem się, że zaraz zarządzi, że muszę jej powiedzieć prawdę, w wyniku czego stracę nie tylko ją, ale i wszystkich innych.
- Dobra. Przekonam ich, aby zachowywali się, jakby to była prawda - odezwał się nagle, a ja spojrzałem na niego, jak na idiotę. Przez dłuższą chwilę nie odzywałem się, nie potrafiąc uwierzyć, że on naprawdę to powiedział, w związku z czym, Michał pomachał mi ręką przed twarzą, czekając na moją reakcję. Mnie jednak zamurowało i nie potrafiłem nic z siebie wydusić, więc bez dłuższego namysłu, przytuliłem go, niezmiernie się ciesząc, po czym pobiegłem szybko do salonu, gdzie zastałem wszystkich w grobowej ciszy
- Wszystko w porządku? - spytałem niepewnie, siadając obok Marceliny na kanapie oraz mierząc wszystkich wzrokiem. Odpowiedzi jako takiej nie otrzymałem, a uwagę wszystkich zwrócił po chwili Michał, który zawołał Szymona wraz ze Stuartem do kuchni. Karol natomiast po wyjściu chłopaków z pomieszczenia, jak gdyby nigdy nic powędrował do łazienki.
Ta niezręczna cisza mnie dobija.
- O co się kłóciliście tam w szpitalu? - spytała nagle, zerkając na mnie niepewnie, jakby bała się mojej odpowiedzi. Są takie rzeczy, o których naprawdę nie powinna wiedzieć. Dla jej własnego bezpieczeństwa.
- Nie ważne - odparłem, kątem oka widząc jej skrzywiony wyraz twarzy. Zignorowałem ją i spojrzałem w stronę kuchni, z której w tym samym momencie wyszedł Michał oraz Szymon ze Stuartem. Na samą myśl o tym, że musiałem ich przyprowadzić do mojego domu robi mi się niedobrze. Co dopiero, świadomość tego, że naprawdę tu są, sprawia, że czuję się jak jakaś kobieta z okresem. Wszystko mnie denerwuje.
- Jesteście gotowi, żeby się pogodzić i żyć dalej, przyjaźniąc się ze sobą? - spytał Michał, stając przy stoliku, który oddzielał kanapę, gdzie siedziałem ja z Marce i drugą, zajętą przez chłopaków. Zerkał na naszą czwórkę z góry, czekając aż staniemy obok niego i podamy sobie ręce na zgodę. Szymon zrobił to z całkiem pogodną miną, Stuart trochę niechętnie, ale ja tylko spojrzałem na nich, jak na idiotów, nawet nie ruszając się z miejsca.
- No co? Ja nie mam zamiaru z nimi rozmawiać - prychnąłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej, po czym zerknąłem kątem oka, na Marcelinę, która nagle zaczęła się rozglądać dookoła, a gdy zerknęła za siebie, w kierunku okna, tak naprawdę zbliżyła się do mnie i udając, że podziwia mój ogródek.
- Nie wiem, co pomiędzy wami zaszło, ale chyba powinieneś dać im drugą szansę - szepnęła wprost do mojego ucha, na co przeszły mnie przyjemne dreszcze i mimowolnie się uśmiechnąłem, czego na szczęście nikt nie widział, ponieważ wszyscy oprócz nas byli zajęci krzyczeniem na siebie.
Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego.
- Remek, nie zachowuj się jak dziecko - Michał skarcił mnie wzrokiem, na co przewróciłem oczami i niechętnie wstałem z kanapy.
- Tylko, żeby takie akcje były ostatni raz - spojrzałem na nich surowym wzrokiem i lekko się wahając, uścisnąłem dłonie ich obojga. Nie wiem, czy robię dobrze, ale mam nadzieję, że te dziwne iskierki w ich oczach, świadczyły o tym, że się cieszą, że jednak się do nich przekonałem. Bo jeśli nie, to mam przejebane.
CZYTASZ
toxic //reZigiusz
FanfictionToksyczna przyjaźń. Toksyczna miłość. Toksyczne życie. (Wszelkie podobieństwa do innych książek są przypadkowe. Mogą występować wulgaryzmy.)