~44~

2.2K 130 13
                                        

Biegałyśmy wszędzie, ale musiałyśmy na siebie uważać. Tak wiele osób chciało mnie skrzywdzić, zabić. Dziewczyny także nie były bezpieczne.
- Nie mam pomysłu, gdzie ona może być? Byłyśmy już wszędzie chyba. - powiedziała w końcu Ginny, kiedy stanełyśmy na chwilę, by złapać oddech.
Zamknęłam oczy i pochyliłam się do przodu, zakręciło mi się w głowie, nagle wszystko zaczęło się kręcić.
- Celina? - usłyszałam czyjś głos, ale nie udało mi się go rozpoznać. W jednej chwili upadłam na ziemię, uderzając mocno. Później już nic nie pamiętałam.

POV. HERMIONA.

Rozłożyła się, padła jak długa na betonową posadzkę. Żadna z nas nie zdążyła jej złapać.
- Co mamy teraz robić?! - zapytała spanikowana Ginny. Westchnęłam i próbując podnieść blondynkę z ziemi, zaczęłam się rozglądać za jakąś pomocą i to był nasz szczęśliwy poniekąd dzień.
- Fred! - krzyknęłam, a rudy obrócił się szybko w moją stronę. Kiedy zobaczył, że ledwo trzymam Celinę, zaczął biec jak szalony. Widziałam strach w jego oczach, ale nie mogłam wiedzieć co wtedy czuł, tak naprawdę.
- Nie mów mi, że nie żyje! - niespokojnie zabrał ją ode mnie i przytulił do swojej piersi. Widziałam, że w jego oczach zbierały się łzy.
- Nie. Zemdlała. - odpowiedziałam. Chciałam oszczędzić mu bólu i strachu na ile to było możliwe. Wiedziałam, że bardzo mu na niej zależy, dlatego nie bałam się zostawić jej z nim. - Posłuchaj, my musimy znaleźć Nimfadorę. Popilnujesz jej? - wskazałam palcem na dziewczynę, a on zgodził się. Nie musiał nawet nic mówić. Kiwnął głową, ale jego mina mówiła sama za siebie.
Oddaliłyśmy się, nie bojąc, że stanie jej się krzywda. Fred dobrze o nią zadba, tym bardziej, że widziałam, jak George biegł w ich stronę. No tak, oni zawsze ruszają się we dwóch. Nic nowego.

POV. FRED.

Nie mam pojęcia dlaczego zostawiłem ją wtedy, ale wiedziałem teraz jedno. Muszę się nią zająć i chronić ją. Nie jest bezpieczna. Wszyscy czyhają na jej życie, tak jak życie innych, ale to ona była dla mnie najważniejsza. Nikt inny nie robił na mnie wrażenia, prócz George'a. Oczywiście, rodzeństwo to coś innego, niż ukochana kobieta.
Może nie byliśmy już parą, a ona mnie nie kochała, ale czułem się odpowiedzialny za nią. Była taka drobna i niewinna, albo tylko mi się tak wydawało.
- Co z nią zrobimy? - Zapytał George, kiedy położyłem dziewczynę w jej pokoju.
- Nie zostawię jej tak teraz.
- Ale musimy iść. Tam jest bitwa. Nasi potrzebują wsparcia! - brat nie podzielał mojego oddania Celinie, ale nie interesowało mnie to w tej chwili.
- Idź sam, jeśli tak bardzo chcesz. - watknąłem na niego. Zdziwił się, ale ja także. Nigdy się tak nie zachowywałem. Nie w stosunku do niego.
- Posłuchaj... robisz się straszny przez nią. Nie jesteś tym samym Fredem przy niej i przez nią. Nie uważasz, że tamci na dole są ważniejsi, niż ona? Przecież krócej ją znasz, niż na przykład Rona, czy mamę. A Ginny? Twoja mała siostra? - i tym ostatnim mnie ruszył. Ginny była dla mnie promyczkiem od zawsze. Opiekowałem się nią z wielką radością.
- Ech, może i tak. Chodźmy. - nakryłem dziewczynę kocem i wyszliśmy, zostawiając ją samą w pokoju. Nic jej nie będzie. W końcu jest u siebie.

***

Obudziłam się w swoim łóżku. Byłam zdziwiona tym, bo nie wiem nawet, jak się tutaj znalazłam. Kto mnie przyniósł? I co się stało?
Wstałam szybko, zrzucając z siebie koc i wyjrzałam przez okno. Bitwa nadal trwała i nie zapowiadało się na to, że coś się zmieni.
- Tutaj jesteś! - usłyszałam głos Hermiony, więc odwróciłam się w stronę drzwi. Była wystraszona i zakrwawiona, jak połowa, nawet większa połowa ludzi.
- Jestem. Co się stało? - zapytałam niepewne. Podeszłam do niej, a ona przyłożyła mi rękę do czoła.
- Nic cię nie boli?
- Nie. - westchnęłam. Dalej nic nie rozumiałam. - Co się stało?
- Zemdlałaś i Fred chyba cię tutaj przyniósł. Na szczęście jesteś cała i zdrowa. Bałam się, że ktoś mógł cię znaleźć! - sapała głośno. Oczy miała jakby patrzyła przez mgłę.
Pociągneła mnie na zewnątrz. Korytarze były puste. Parę ciał leżało w kątach, albo gdzieś w salach. Wielu ucierpiało.
- Co z Lupinem? - przypomniałam sobie, że szukaliśmy dla niego Tonks, ale zaniemogłam.
- Em... jak to powiedzieć... - zaczęła się jąkać. - znaleźliśmy Nimfadorę, ale po jakim czasie. Zdążyła się z nim pożegnać.
- Jak to? - Westchnęłam ociężale i rozejrzałam się dookoła. Nikogo znajomego nie zobaczyłam.
- Normalnie. Nie dał rady, ale cieszył się, że mógł się pożegnać z nią. - uśmiechnęła się smutno do mnie. - wiesz, że jest w ciąży?
- Co?!
- Tak. Musimy uważać, bo nosi jego dziecko. Kolejny Lupin będzie tak samo odważny, jak ojciec! - uśmiechnęła się ponownie, ale weselej, niż poprzednio.
- Rozumiem. Wiesz może coś o Draco, albo Tonny?
- Tonny jest bezpieczna, ale nie wiem co z nim. Nie widziałam go. - odpowiedziała szczerze.
- A Fred? - zadałam kolejne pytanie.
- On... no zostawił cię, żeby mieć oko na Ginny i innych. Stwierdził, że tam byłaś bezpieczna.
- Aha. - więcej już nic nie powiedziałam. Uznałam, że tak będzie lepiej, dlatego później szłyśmy już w totalnej ciszy.
Rozmyślałam wtedy o tym, czy Draco jeszcze żyje, czy jest ranny, a może też o mnie myśli? Nie, nie sądzę. Przecież jasno dał mi do zrozumienia, że jestem nikim.
- Quello. - Blaise zaszedł mi drogę, co mnie nieco zdziwiło. Czemu on?
- Zabini, o co ci do cholery chodzi?
- Mi? - zaśmiał się i wyciągnął różdżkę. On także? Czy wszyscy coś do mnie mieli?
Hermiona spieła się i wycelowała swoją różdzkę w niego, a chłopak nie ustępował.
- Nigdy cię nie lubiłem, wiesz? Zabrałaś mi kumpla. - prychnął i rzucił, jakieś zaklęcie, którego wcale nie znałam. Uniknełam jednak ciosu za co byłam wdzięczna sobie, że mam dobry refleks.
- O co ci chodzi, ślizgonie?! - Hermiona została wytrącona z równowagi. Szczerze mogę ją nazwać swoją przyjaciółką.
- Nie twoja sprawa, szlamo. - odpowiedział.
- Nie zawacham się... ciebie zabić, śmieciu. - powiedziałam pewna siebie. Pierwszy raz od jakiegoś czasu czułam tak silnie narastającą we mnie złość.
- Ty mnie? - zaczął się śmiać bez opamiętania. Myślałam, że będę musiała go obezwładnić i może nawet zabić, ale wtedy runął na ziemię całym swoim ciężarem.
Zdziwiona spojrzałam na oddalającego się czarodzieja, który obronił mnie i Hermionę przed szalonym uczniem Hogwartu.
- Kto to był?! - zapytała mnie Granger łapiąc za rękę.
- Ja... - nie wiedziałam co powiedzieć. -... nie mam pojęcia. - rzekłam. Nie miałam pewności, czy to nie był Draco, albo Fred chociażby.
Nie chciałam wprowadzać dziewczyny w błąd.
- Chodźmy stąd. Coraz więcej osób chce cię zabić. I to nawet ludzie z naszej szkoły.
-Nic dziwnego. Ona jest okropna. - zaśmiała się Tonny.
Pojawiła się tak nagle i nie wiedziałam skąd przyszła, ale cieszyłam się w głębi duszy, jak dziecko, że nic jej nie jest.
- Tonny! - krzyknęłam i rzuciłam się jej na szyję. Dziewczyna mię objęła z głośnym śmiechem.
- Nic mi nie jest. A tobie? - zapytała, oglądając mnie.
- Jestem cała. - uśmiechnęłam się.
- To ty zabiłaś go? - Hermiona wskazała leżącego na podłodze Blaise'a.
- Coś ty. Nie lubiłam go, ale nie. To nie ja. - wzruszyła ramionami. - Ale szkoda.
Zaśmiałam się, a zaraz za mną Hermiona i Tonny.
- Chodźmy stąd. - zaproponowałam, a dziewczyny od razu się ze mną zgodziły.

Nie mogłam spokojnie iść, więc biegłam, jak zawodowa sprinterka, która za wszelką cenę musi być pierwsza na mecie, by zdobyć podium.
- Poczekaj na nas. - zaśmiała się Tonny. Zgubiła dawno już swoją szatę, którą niedawno dostała od szkoły. Ja już swojej też nie miałam. Tylko Hermiona swoją jeszcze zachowała. Pewnie nie na długo.
- Już, już. Wybaczcie. - trochę zwolniłam. Poczułam ostry ból w okolicy prawego obojczyka. Spojrzałam w to miejsce, po czym dotknęłam rany dłonią.
- Co się stało? - zapytały obie na raz.
- Nie wiem. - odpowiedziałam.
Całe ramię miałam zakrwawione, a blisko obojczyka miałam wbity jakby pręt. Wyciągnęłam go jednym płynnym ruchem, a ból był niewyobrażalnie wielki. Zaczęłam wyć, upadłam na kolana.
- Co to?! - Tonny rzuciła się do mnie z pomocą. Ukląkła przy mnie, przyłożyła dłoń do mojej rany, ale nie była tragiczna, więc spojrzała mi w oczy i powiedziała:
- Wyjdziesz z tego. Wyliżesz się, jak kociak.
Uśmiechnęłam się lekko przez to co powiedziała. Miałam ochotę ją przytulić, ale nie mogłam wysoko podnieść ręki.

Nagle usłyszałam cichy płacz.
- Słyszycie? - zapytałam po chwili, a dziewczyny zamknęły od razu usta i zaczęły słychać.
- Ej, to Cho. Gdzie ona jest?! - nagle Tonny stała się zaniepokojona. Wystraszyła się, ale pewnie cieszyła się, że jednak dziewczyna żyje. Odkąd zniknęła, ruda nie widziała jej nigdzie.
- To chyba dochodzi z tamtej strony! - powiedziała Hermiona, kiedy odnalazła źródło dźwięku. Miała rację. Cho schowała się w jednej z sal lekcyjnych. Siedziała skulona pod jedną z ław.
- Na Merlina, Cho! - krzyknęła ruda przyjaciółka i pobiegła do dziewczyny. - Czemu płaczesz?
- Czemu płacze? - zapytała wściekła.
- No tak... - Hermiona zrobiła zdziwioną minę. - O co chodzi? Martwimy się o ciebie.
- Chyba o siebie. - warkneła.
- Nie gadaj głupot, słonko.- powiedziała pieszczotliwie Tonny, ale dziewczyna odsuneła się od niej, jakby młoda czarownica parzyła.
- O co ci chodzi? - zapytałam nie rozumiejąc jej zachowania. Rozumiem, że można być w szoku, ale żeby aż tak?
- Nie odzywaj się do mnie! - krzyknęła i obieła kolana ramionami. Razem z Hermioną cofnełyśmy się do tyłu, by dać jej więcej przestrzeni. Tonny nie ruszyła się nawet z miejsca.
- Cho, to ja. Tonny. - powiedziała spokojnie i cicho, ale i tak usłyszałyśmy to.
- Co mnie to interesuje? - zaczęła płakać jeszcze głośniej. - Zostawiłaś mnie. Dałaś odejść.
-Bo Fern... nie mogłam się skupić na niczym innym, jak tylko na nim. Musisz mnie zrozumieć.
- Nie muszę. Ja nic nie muszę. Nic, rozumiesz?!

  ~~~

CHYBA ostatni już na dzisiaj.
Hej, piszcie mi jak wychodzą mi ostatnio rozdziały.
Komentarze tak bardzo mnie motywują.
Dacie radę napisać mi, co robię źle, a co dobrze pisząc to opowiadanie? C:
Byłoby fajnie!

Kim jestem? | Draco Malfoy |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz