Epilog

6K 286 80
                                    

Derek p.o.v

- Cholera... - zakląłem pod nosem, gdy kolejna mucha zaczęła brzęczeć mi nad uchem. Zgoniłem ją z barku i leniwie przekręciłem się na drugi bok. Z jednej strony wiedziałem, że uchylone okno sprowadzi za sobą całą bandę tych denerwujących owadów, z drugiej zaś w tym blaszaku było tak duszno, że ledwo mogłem oddychać. Podniosłem się z zaplamionej, kremowej sofy, która lata świetności miała już dawno za sobą i podszedłem do okna, aby jednak uniemożliwić dalsze przedostawanie się much do środka. Odchyliłem lekko kilka pasków zasuniętej rolety, aby przyjrzeć się martwemu osiedlu. Czemu martwemu? Bo stało tu kilka blaszanych domków, z których nikt nie odważył się wyjść, bo prędzej czy później ktoś skończyłby z kulką lub nożem w plecach. Urocze, prawda? Tak jak myślałem, tym razem również nie zastałem żadnej żywej duszy. Dodatkowo nie pomagał skwar i unoszące się suche kłęby piachu. Odsunąłem się od okna, aby podejść do drewnianej szafki, na której stały dwie butelki burbonu, niestety jedna z nich była już pusta. Żałuję, że alkohol nie działa na mnie tak jak na ludzi, ale przeszywające pieczenie przechodzące przez gardło, gdy wylewałem w siebie kolejne litry mocnego burbonu, sprawiało że przynajmniej czułem... Cokolwiek. Przeczesałem dłonią zdecydowanie przydługie włosy, które starczały w każdą stronę i sięgnąłem po butelkę. Gdy wypiłem kilka łyków, znów zaczęły zakrzątać mnie te same obrazy przed oczami. Ukochana Char leżąca nieruchomo w mych ramionach, po tym jak sam wyrwałem jej serce...

Rzucona w drzwi butelka rozbiła się na drobne kawałki. Chwyciłem również po drugą, która dla odmiany wylądowała na ścianie. Huk, który temu towarzyszył, roznosił się po okolicy, ale tu mogę być spokojny. Nikt nie wezwie policji, ani nie przyjdzie mnie uciszać. Wiedzą, że przychodząc pod moje drzwi w najlepszym przypadku czeka ich śmierć.

Zła energia rozrywała mnie od środka i nie mając już nic innego pod ręką, chwyciłem za drewnianą szafkę i rozwaliłem ją na rogu blaszanej ściany. Chcąc ochłonąć ruszyłem do niewielkiej łazienki, gdzie zaśmiałem się żałośnie widząc swój obraz w lusterku zawieszonym nad zlewem. Podpuchnięte sine oczy i zapuszczona broda, o którą nie zadbałem od dobrych kilku tygodni sprawiały, że nie różniłem się niczym od bezdomnego pijaczyny. Złapałem za krawędź zlewu, aby spróbować nie rozbijać innych rzeczy, których i tak już niewiele zostało, a gdy nieco ochłonąłem, odkręciłem kran i przetarłem twarz wiecznie zimną wodą. Spojrzałem ponownie w te żałosne, przekrwione, zielone oczy i z całej siły uderzyłem pięścią w lustro, które rozbiło się na kawałki.

- Tak lepiej - wycharczałem pod nosem, widząc swoje niewyraźne odbicie w setkach małych części.

Coraz częściej zdarzało mi się mówić do siebie, ale uważam to za plus. Przynajmniej mam się do kogo odezwać. Teraz, gdy sąsiedzi usłyszeli odgłosy dobiegające z mojego domu, nie będą wchodzili mi w drogę przez kilka dni.

Przez chwilę naszła mnie myśl, aby zmienić się, wrócić do społeczeństwa... Przecież ona by tego chciała...

Ale gdy widziałem uśmiechy i radość na ich twarzach ludzi dookoła, wszystko wracało do punktu wyjścia. Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę siebie i wszystkich dookoła! Mógłbym wyjechać, ale to małe, teksańskie getto, o którym zapomniał świat, jest idealnym schronieniem przed wszystkimi, którzy do tej pory próbowali mnie nawrócić. Większość odpuściła, ale Scott wciąż wysyła mi pojedyncze wiadomości.

- Że po tych czterech latach jeszcze nie odpuścił... - Pokiwałem głową w niedowierzaniu.

Tak, minęły już cztery lata odkąd rodzina McCall pochowała moją ukochaną, minęły cztery lata odkąd opuściłem stado, minęły cztery lata od kiedy straciłem jakikolwiek sens życia.
Raz na kilka miesięcy Peter pojawi się w moich skromnych progach i zda relacje o tym co dzieje się w Beacon Hills. Niewiele mnie to interesuje, ale warto jest wiedzieć co dzieje się w mieście, w którym została moja Char. Nie odwiedziłem jej ani razu, nie zaniosłem nawet żadnego bukietu, a sam pogrzeb obserwowałem z bezpiecznej odległości, z dala od ciekawskich spojrzeń mieszkańców. Myślałem, że jestem silny, a okazuje się, że nie jestem nawet w stanie odwiedzić jej na cmentarzu...

Ponownie zaśmiałem się sam z siebie i swojego nędznego bytowania, które od kilku lat nie ma żadnego sensu. Łatwiej byłoby odejść, ale nie zasłużyłem na to, aby tak po prostu umrzeć. Zasłużyłem na długie i żałosne życie, pełne... Niczego. Odkąd umarła, odkąd wyrwałem jej serce...

Poczułem jak pazury wbijają się w moje zaciśnięte dłonie, a krew ze świeżych ran ciemnie po moich rękach. Mimo że próbowali wmawiać mi, że to nie przeze mnie, że to nie moja wina, ja doskonale wiem, że to właśnie ja i tylko ja jestem winien jej śmierci. Wystarczyło tylko żebym bardziej się postarał, żebym przezwyciężył boga zemsty i przejął kontrolę nad własnym, żałosnym ciałem...

Kolejne uderzenie w ścianę nie przyniosło ukojenia, a tylko rozbudziło we mnie większą wściekłość. Czułem jak wszystkie mięśnie napięły się do granic możliwości, a energia buzująca wewnątrz rozrywała mnie od środka.

- Idealnie... - wyszeptałem, gdy usłyszałem głośne pukanie do drzwi, które rozchodziło się echem w niemal pustym budynku. Przyda się ktoś, na kim wyładuje to, co siedzi we mnie od środka. - Czego?! - ryknąłem, otwierając drzwi na oścież, lecz zdziwiłem się widząc trójkę znanych mi przybyszów.

- Ogoliłbyś się - zaczął Peter, który przyglądał mi się z obrzydzeniem. - Przyprowadziłem gości - dodał, wskazując kciukiem stojącą za nim na dwójkę wysokich mężczyzn, których ostatni raz widziałem cztery lata temu. To właśnie oni pomagali mojej Lunie w pokonaniu boga zemsty.

- Nie jestem zainteresowany - odparłem i sięgnąłem po zardzewiałą klamkę, aby zamknąć drzwi tuż przed ich nosami, lecz najwyższy z mężczyzn złapał je w ostatniej chwili.

- Szukamy cię od kilku miesięcy.

- Brawo dla was - odparłem sarkastycznie. - Znaleźliście mnie, a teraz wypierdalać. Możecie wracać do czegokolwiek czym tam się zajmujecie - dodałem, piorunując go wzrokiem, lecz gdy ponownie chciałem zamknąć drzwi, drugi z mężczyzn znowu mi to uniemożliwił. - Wynoście się stąd! - ryknąłem, czując jak wściekłość buzowała we mnie coraz mocniej. Mimo wszystko starszy mężczyzna nie odpuszczał i dodał hardo:

- Wiemy jak sprowadzić ją z powrotem.

🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺🐺

Oficjalnie żegnam się z Wami, moi wspaniali czytelnicy „Nie uciekniesz od przeznaczenia"! Dziękuję za wiele wspaniałych słów, które przelały się w setkach komentarzy.

Jest mi niezmiernie przykro, że to koniec, ale z drugiej strony rozpiera mnie niesamowita duma, że zakończyłam kolejną z prac.

Czytelnikom życzę, abyście znajdowali perełki na Wattpadzie, a autorom - weny i wspaniałych pomysłów.

Pamiętajcie również o moim drugim opowiadaniu pt. „Survivor", które również jest w podobnej samej tematyce. Jeżeli interesuje Was akcja Supernatural, zapraszam również do opowiadania „Hunting for Soul".

Buziaki 😘🐺

Edit: Dostaję dużo pytań na temat tego, czy pojawi się kontynuacja opowiadania. Minęło już w wiele czasu od kiedy przestałam je pisać i już wiem, że nie będzie dalszych części. Udało mi się napisać dwa ff związane z Derekiem i na tym kończę swoją przygodę z tajemniczym Halem, który kiedyś zawrócił mi w głowie. Opowiadanie nie kończy się jednoznacznie i wierzę, że część z was sama stworzyła dalszą część historii w swojej wyobraźni.

Niemniej dziękuję za to, że nawet pomimo tego iż skończyłam je pisać tak dawno temu to i tak co chwilę pojawiają się nowi czytelnicy, a stara gwardia ponownie wracają do historii Char.

Pozdrawiam serdecznie. Trzymajcie się ❤️

Nie uciekniesz od przeznaczenia [Derek Hale]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz