Rozdział 7

1.4K 67 43
                                    

EMILLIE SINISTRE

Wyszłam z domu w towarzystwie mojej kuzynki, uważnie obserwując jej, skierowaną ku słońcu, francuską twarzyczkę, żeby nie oberwać niespodziewanie śnieżką. W rękach trzymałyśmy łyżwy, unosząc wysoko nogi, by przejść po śniegu, dochodzącego do połowy naszych łydek. Pod koniec wędrówki do zamarzniętego jeziorka śnieg na naszej drodze zmalał, zgarnięty w wysokie zaspy na poboczach ścieżki.

Gdy lodowa tafla zalśniła, dobiegła mnie myśl, że może nie był to dobry pomysł. Nie możemy używać magii poza szkołą, a to właśnie ona mogłaby uratować nas w ewentualności niebezpieczeństwa. Z opowieści mojej mamy, przestrzegającej nas przed tą wyprawą, wiedziałam, że wiele osób tonęło w tym miejscu.

- Aurelie, może jednak ulepimy bałwana? Albo pójdziemy na zakupy? - zaproponowałam, na co blondynka  zbyła mnie machnięciem ręki.

- Masz cykora? - zapytała prześmiewczo i wciągnęła łyżwy na nogi.

- No coś ty. - zająknęłam się odrobinę.

Ciężko usiadłam na śniegu i, opierając się mojej niepewności, również założyłam łyżwy. Zanim weszłam na lód potknęłam się dwa razy, za każdym chwytając rękaw kurtki blondynki, by sobie pomóc.

Potrafiłam jeździć na łyżwach (i, nieskromnie — gdyby w Hogwarcie stawiali za to stopnie zapewne otrzymałabym P), ale przy wejściu na zamarznięte jeziorko poczułam dziwną blokadę, zupełnie jakby chęć popisania się tą umiejętnością stanęła za płotem, którego nie dało się przeskoczyć. A ogromnie pragnęłam zaimponować tym Aurelie.

Pierwszy kwadrans upłynął w stresie, niepokoju i mdłościach, bo lód trzaskał i jęczał pod nami, co Aurelie zdawała się puszczać mimo uszu, będąc coraz bardziej śmiała w poruszaniu się po jeziorze.

Najpewniej jej odwaga udzieliłaby się to również i mi, gdyby dziewczyna nie rozpędziła się zbyt mocno i nie wpadła w wielką śniegową zaspę, uformowaną przy wodzie przez mieszkających obok państwa Bernett, którzy co sezon zgarniali śnieg ze swojej posesji, zrzucając go w to miejsce.

Nie chowając rozbawienia ruszyłam jej na pomoc.

- Może jednak pójdziemy na te zakupy?

* * *

Niecałą godzinę później dotarłyśmy do miejskiej knajpy wycieńczone łyżwami i wędrówką. Dzwoneczek nad drzwiami przywołał do naszego stolika młodego kelnera, pytającego o nasze zamówienie.

- Jak tam w Hogwarcie? - zapytała Aurelie, wpatrując się jego plecy.

- Dobrze.

- Może powiesz coś więcej? - uniosła brew w górę, uśmiechając się półgębkiem. - Jakiś chłopak na horyzoncie?

Zmarszczyłam czoło. Mój wiek nie był raczej odpowiedni na związki, czyż nie?

- Mam dwanaście lat.

- No i co z tego? Wiek to tylko liczba.

- Azkaban to tylko więzienie. - mruknęłam pod nosem, zaśmiewając się tego.

Zaciskając mocniej kucyka uśmiechnęłam się do kelnera, stawiającego na naszym stoliku butelkę z sokiem brzoskwiniowym i z niesmakiem (zamaskowanym delikatnym uśmiechem) spotykającego się z Aurelie mrugającą do niego okiem.

- Co ty wyrabiasz? - zapytałam ze śmiechem na ustach.

Jako odpowiedź dostałam jedynie jej zamglony wzrok, skierowany na chłopaka, krążącego między stolikami przez resztę naszego pobytu w restauracji. Z obawą patrzyłam jak coraz bardziej przykłada się do podglądania kelnera i przestraszyłam się, że będę musiała wyciągać ją stamtąd siłą. Na szczęście — wyszła całkiem chętnie, nęcona rychłymi zakupami.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz