Rozdział 10

1.1K 62 31
                                    

EMILLIE SINISTRE

Będąc na śniadaniu uświadomiłam sobie, że to najwyższy czas, aby zacząć planować zemstę na chłopakach. Co prawda, wybaczyłam im, ale skoro zapowiedziałam odwet, muszę konsekwentnie wywiązać się z tej dziwacznej obietnicy.

Stres zacisnął się boleśnie na moim gardle, przez co nie mogłam przełknąć zbyt wiele. Skończyło się na tym, że zarzuciłam na ramię swoją skórzaną torbę, wpychaną po brzegi książkami i wyszłam z wielkiej sali mając w brzuchu jedynie pół bułki z serem.

Henry, z którym spojrzeniem spotkałam się mijając go w progu ogromnych prześlicznie zdobionych drzwi, wciąż pozostał dla mnie chcamem z pociągu, czego jednak wolałam nie okazywać, stale zwracając się do niego po imieniu że słodkim uśmiechem na ustach. Widziałam, jak Remus, znający całą tę sytuację przyglądał się mi w tych poczynaniach i jedynie kręcił na nie głową.

Lekcja transmutacji, która rozpoczynała się z samego rana, od razu po śniadaniu, była dla mnie zbawienna. Natychmiastowo poprawiła mi humor i wlała do mojej głowy mnóstwo inspiracji, które jednak uleciały zanim zdążyłam obmyślać dowcipy.

Podczas przerwy zajrzałam do biblioteki i spędziłam w niej całe pół godziny, robiąc notatki i rozmyślając nad kawałem. Musiało to być coś z rozmachem, żebym mogła wyjść z tego wszystkiego co się stało z podniesioną głową.

Jednak wena uszła ze mnie na dobre — regały pełne książek i bibliotekarka, patrząca na wszystkich z uniesioną brwią zza swoich okularów nie były pobudzającymi kreatywność rzeczami.

Złapałam się za głowę, opierając łokcie o blat stolika. Zacisnęłam powieki, gdy w mojej głowie zabulgotało kilka myśli. Poplątane pomysły mieszały się ze sobą i zawiązywały w supły, ostatecznie wyparowując. I kiedy tak się stało, dotarło do mnie, że załatwienie ich ich własną bronią byłoby zbyt słabe. No i zapewne właśnie tego się spodziewają. Są na to przygotowani. Bo co może im zrobić Emillie?

Miałam nadzieję, że dużo.

Wciągnęłam powietrze w płuca, by za chwilę wypuścić je z głębokim westchnięciem. Musiałam poradzić się kogoś w tej sprawie.

* * *

- Macie coś? - zapytałam zaglądając w notatki Rosemary, a następnie wychylając się w stronę Suzanne.

Od godziny po skończeniu lekcji siedziałyśmy w dormitorium, rozmyślając nad kawałami  idealnymi. Jedyne co miałyśmy to dowcip na Lupin'ie. Wymyślenie czegoś odpowiedniego dla Potter'a i Black'a było nie lada wyzwaniem.

- Nie, jeszcze nie. - odpowiedziała Sun, łaskocząc się końcówką pióra po policzku.

- Ja też nie.

Główkowałyśmy jeszcze pół godziny, ale boleśnie pusty pergamin przede mną przekonał mnie, że dobrze zrobi nam wyjście na świeże powietrze.

Usiadłyśmy pod drzewem, ciesząc się, że śnieg stopniał kilka dni temu. Mieliśmy drugą połowę lutego, a co za tym idzie - coraz bardziej zbliżały się marcowe urodziny Suzanne.

Ostatnio rozmawiałam kilka razy z Rosemary i innymi dziewczynami, z którymi Suz się koleguje o małym, wieczornym spotkaniu z okazji tego dnia. Miałyśmy już wszystko ustalone, więc pozostało tylko przygotowywać się do tego dnia.

- Co sądzicie o wagarach jutro? - zaproponowała Rosemary, a ja wytrzeszczyłam oczy. Sun była pilną, wzorową uczennicą i nie spodziewałam się po niej takiej propozycji.

- Ja chyba podziękuję. - zaprzeczyłam. Nie chciałam uciekać z zajęć po tym, jak chłopaki wyciągnęli mnie do Zakazanego Lasu. Wolałabym, żeby moje zachowanie nie wzbudzało niesłusznych podejrzeń u nauczycieli przez moje częste nieobecności. Ostatnio zdażało mi się dość często opuszczać lekcje przez złe samopoczucie. Stali za tym również chłopcy, którzy wpadali na coraz to gorsze pomysły - niedawno wyciągnęli mnie przeziębioną z łóżka tylko po to, żeby zakraść się do szklarni i zabrać stamtąd jakiś mały, żółty kwiatek.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz