Rozdział 53

562 34 18
                                    

POV. REMUS LUPIN

Odkąd wróciłem do domu wszystko na powrót stało się szare i przepełnione dobijającą rutyną. Teoretycznie mogłem to zmienić w prosty sposób, ale czy miałem na to siłę? Nie do końca.

Mimo, że tak jakby odrzuciłem wyznanie Emillie, to i tak bardzo brakowało mi jej obok siebie. Sama jej obecność wystarczała, iż czułem się o niebo lepiej niż w tym momencie. Nie musiała ze mną rozmawiać ani nawet utrzymywać ze mną kontaktu wzrokowego dłużej niż sekundę, ważne, żeby była.

Moje palce wślizgnęły się między włosy, a głowa podsunęła mi wspomnienie, kiedy robiła mi tak Sinistre na łóżku Potter'a. Westchnąłem, sięgając po książkę, która ostatecznie nie odsunęła moich myśli od dziewczyny i całej tej sytuacji. Na Merlina! Czy to nie mogło mnie zostawić w spokoju nawet na chwilę?

Nagłe spostrzeżenie powiodło mój wzrok na biurko. Przypomniałem sobie o imprezie, której opracowane w połowie plany walały się na blacie, do tej pory wykorzystywanym jedynie do pisania listów i okazjonalnego rysowania. Nie to, że byłem jakąś artystyczną duszą, ale od czasu do czasu łapała mnie chęć poskrobania ołówkiem po pergaminie. I nie zawsze wychodziły z tego dzieła sztuki. Właściwie, nigdy nie powstało z tego nic więcej niż przypadkowe bazgroły rozsiane na papierze.

Podniosłem się z podłogi, na której siedziałem oparty o łóżko. To było jedno z moich typowych miejsc do czytania książek, pomijając parapet i samo łóżko. Zgarnąłem z biurka zapisane kartki oraz jedną pustą, by to na nią przelać kolejne przemyślenia co do imprezy.

Nie miało to być ogromne, huczne spotkanie, oblane litrami Ognistej Whiskey, jak w zwyczaju mieli urządzać je Łapa i Rogacz. Postawiłem raczej na spokojną posiadówkę, z  niewielką liczbą gości. Z tego powodu sporządziłem listę osób, które zapraszam.

Na samym szczycie widnieli huncwoci. Pod nimi wpisałem Emillie, Suzanne, Marlene, Lily i Rosemary. Wiedziałem, że nie jest za dobrze między dziewczynami a Dorcas wraz z Mary, więc postanowiłem ich nie zapraszać. Niestety, nie posiadałem kontaktu do reszty Gryfonów. Gdybym znał adres kogokolwiek innego, na pewno wysłałbym listy z informacją o imprezie do jeszcze przynajmniej dwóch osób.

**

Druga połowa lipca minęła mi jak z bicza strzelił. Jedno mrugnięcie oka dzieliło mnie i moich przyjaciół od ponownego spotkania. Tym samym nasilało mój stres, spowodowany Emillie.

Po tym, jak Łapa dowiedział się, że uciekłem zaraz po wyznaniu dziewczyny, zagroził mi pochowaniem wszystkich moich książek, dopóki nie skonfrontuję się z sytuacją. Jakiś czas temu przyznałem mu rację - jaki byłby ze mnie Gryfon, jeśli stchórzyłbym w takiej sprawie?

Siedziałem pod drzewem, łapiąc pierwsze, sierpniowe podmuchy ciepłego wiatru, który tańczył mi we włosach i poruszał gałązkami nade mną. Uśmiechnąłem się, słysząc wołania bawiących się za płotem dzieci. Też kiedyś byłem taki beztroski...

Zamieszkaliśmy w mieście zaraz po rozpoczęciu się mojej choroby. Mój ojciec stwierdził, że tak będzie najlepiej dla mnie i dla dzieci naszych dawnych sąsiadów, z którymi bawiłem się jeszcze przed przeprowadzką ze wsi. To wszystko bylo okalane obawą, że zdradzę im mój sekret.

W każde wakacje jednak wyjeżdżaliśmy do mugolskiej wioski, gdzie spedzalismy czas w domu rodzinnym mojej mamy. Jej rodzice zmarli kilka lat temu, zostawiając nam niewielki, przytulny domek z cudownym ogródkiem. Przebywanie tutaj było ogromną przyjemnością.

Tuż obok mnie przeleciała biała, plażowa piłka. Wiatr porwał ją nieco bardziej w głąb naszego podwórka. Powędrowałem za nią. Niewątpliwie była to zabawka dzieci sąsiadów. Stając przy płocie, zauważyłem dwie, wychylające się zza niego, małe główki - dziewczynka ze złocistą grzywką spojrzała na mnie nieśmiało, a jej starszy o dwa latka brat uśmiechnął się szeroko.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz