Rozdział 36

632 37 96
                                    

UWAGA! W rozdziale mogą pojawić się sytuacje, słowa, określenia, które mogą sprawić, że czytelnicy poniżej 14 lat mogą poczuć się niekomfortowo.

POV. REMUS LUPIN

Kiedy Emillie wyszła z pokoju, a ja upewniłem się, że nie wróci nagle, dotknąłem palcami ust dalej czując jej wargi zahaczające o moje. Westchnąłem opadając na plecy na łóżku. Byłem na siebie wściekły, że odmówiłem jej posunięcia tej sytuacji dalej, ale z drugiej strony, gdybym poinformował ją o tym, że nie możemy zostać nikim więcej już przyjaciółmi po tym jakby mnie pocałowała napewno pomyślałaby, że ją wykorzystałem.

Pościel, na której leżałem była przyjemna i mięciutka, zapewne idealna do spania. Zamykając oczy uśmiechnąłem się mimo tego, że całkowicie zniszczyłem to, co mógłbym mieć z Emillie. Teraz najważniejsze dla mnie było, że Sinistre jest cała, zdrowa i szczęśliwa.

Dziewczyna wracając narzuciła na siebie czarną, rozpinaną bluzę.

- Zimno ci? - pokiwała. - Nie powinno, jest w końcu lato. Nie masz gorączki?

Zacząłem podnosić się z pozycji leżącej, ale wtedy brunetka niespodziewanie z rozbiegu wskoczyła na łóżko lądując na mnie okrakiem. Nasze twarze już po raz kolejny dziś były bardzo blisko, a ja czułem się niekomfortowo, ale zarazem było mi przyjemnie, ponieważ siedziała na dole mojego brzucha bardzo blisko mojej pewnej części ciała. Mimo, że nie miałem powodów do narzekania, w jakiej pozycji się znaleźliśmy, to wiedziałem jakie konsekwencje może mieć to dla mnie i może dojść do nieco niezręcznej sytuacji.

Zanim jednak poruszyłem się, by dać jej znać, żeby ze mnie zeszła spojrzałem na jej usta. Schodząc ze mnie otarła się o moją męskość przypadkiem, a ja byłem naprawdę blisko stracenia kontroli.

- Wybacz. Po prostu chciałam cię zatrzymać przed wstaniem, bo wyglądałeś gor... nieźle w takiej pozycji.

Ta dziewczyna nie ma nade mną litości. Czemu tak ze mną pogrywa? Mam wrażenie, że zauważyła, iż działa na mnie jednoznacznie.

- M-miałem sprawdzić czy nie masz gorączki. - przypomniało mi się i uniosłem dłoń do jej czoła.

Wszystko było w porządku z jej temperaturą, ale z moją definitywnie nie. Podniosłem się lekko i ściągnąłem zakładaną przez głowę białą bluzę zostawając w szarej koszulce, która lekko się podwinęła, gdy się rozbierałem.

- Co stało ci się w brzuch? - zapytała Emillie w momencie, kiedy kładłem bluzę na poduszce obok. Znieruchomiałem.

- To nic takiego.

- Pozwól mi zobaczyć. - powiedziała stanowczo, na co po prostu położyłem się i podwinąłem bluzkę. Syknęła. - Boli?

- Nie.

Przejechała palcem po ranie: - A teraz boli?

- Troszkę.

Popatrzyła mi w oczy, nieco uniosłem się na rękach.

- Nie musisz się tym przejmować. To tylko draśnięcie. - wyjaśniałem spokojnie.

Cisza zawisła w powietrzu między nami zaczynając z chwili na chwilę gęstnieć. Chwyciłem za koniec koszulki, by ją opuścić. Na moich palcach spoczęła wtedy dłoń brunetki.

- Jeśli pocałuje się ranę ona szybciej się goi. - mruknęła i pochyliła się nade mną.

Ustami dotknęła góry rany i zaczęła całować całe rozcięcie po całej jego długości. Jak tu nie oszaleć? Ścisnąłem prześcieradło, by powstrzymać się od jęku. Wargi Sinistre wędrowały powoli i składały pocałunki na każdym centymetrze rany. Nie omijały ani milimetra.

Z amoku otrząsnął mnie głos mamy Emillie, który, mogło się zdawać, dochodził z bardzo bliska.  Dziewczyna poderwała się, a ja naciągnąłem koszulkę na brzuch. Mama dziewczyny wolała nas na obiad.

Ciężko dyszałem, gdy wychodziliśmy pokoju. By mieć sytuację całkowicie pod kontrolą udałem się do łazienki wcześniej informując o tym dziewczynę. Patrząc w lustro dostrzegłem dwie ciemne, duże plamy na moich policzkach. Cholerne rumieńce. Dla upewnienia się, że nie tracę panowania nad swoim ciałem spojrzałem na swoje spodnie. Nie. Było dobrze.

*

Po obiedzie rodzice spędzali czas ze swoją córką, co całkowicie rozumiałem. Nawet nie wyobrażam sobie jak straszne musi być to uczucie, gdy ktoś porywa twoje dziecko. Na w tym czasie usiadłem ponownie w jej pokoju.

Z czasem zaczynałem tracić rozum w czterech ścianach nie robiąc nic, więc przeszedłem się po pomieszczeniu rzucając okiem na ramki ze zdjęciami i biurko. Tam, na blacie leżała różowa, nieco uschnięta róża z karteczką. Podszedłem powoli do przedmiotów.

Kochana Emillie! Słyszałem, że nie wróciłaś do domu i bardzo się o Ciebie martwię. Wysyłam tą różę w nadziei, że wrócisz szybko do rodziców, a ona nie będzie jeszcze uschnięta.

                                                                H.

H? Kim na Merlina był H? Bez zastanowienia porwałem karteczkę na kilka części i wpakowałem do kieszeni mojej bluzy leżącej na łóżku. Chwyciłem również za książkę spoczywającą tuż obok kałamarzu i pióra. Była to lektura, którą dałem jej w prezencie na trzynaste urodziny.

Położyłem się na łóżku, otwierając ją na pierwszej stronie. Będąc już na sto dwudziestej dziewiątej, kiedy drzwi otworzyły się i próg przekroczyła Emillie.

- Rozmawiałam z rodzicami i jeśli chcesz, możesz zostać u nas na noc.

Zamknąłem lekturę, podnosząc się, by usiąść.

- Nie chcę wam sprawiać kłopotów. Poza tym myślę, że powinniście spędzić trochę czasu sami, w końcu dopiero co okazało się, że żyjesz.

- Braliście pod uwagę opcję, że nie żyję? - uniosła brwi siadając na krzesełku obok biurka. - Nie miałam pojęcia... Przepraszam, ale chyba rozumiesz, że nie mogłam dać wam znać w jakim jestem stanie... A jeśli chodzi o tą nockę to nie będziesz przeszkadzał. Czas na spędzanie z rodzicami będę miała przez całe następne dwa miesiące. Jedna noc i jeden dzień nas nie zbawią.

Przygryzłem wargę i po krótkim zastanowieniu zgodziłem się. Mama Emillie wysłała patronusa do mojej, by ta nie martwiła się, iż nie wróciłem na noc. Oczywiście zostały mi pożyczone rzeczy pana Sinistre, w których położyłem się spać na kanapie w salonie.

Dostałem pościel, która była wygodna, lecz nie tak przyjemna i ciepła jak ta w pokoju Emillie. I nie pachniała tak dobrze.

Patrząc w sufit poźną nocą słyszałem chrapanie ojca dziewczyny z pokoju na piętrze, a zza okna silne podmuch wiatru uderzające w okna, krople deszczu walące w szyby i grzmoty. Błyśnięcia piorunów docierały do moich oczu rozbudzając mnie.

Wśród hałasów przez moment udało mi się też usłyszeć coś innego.

Skrzypnięcie podłogi.

Uchylanie drzwi.

Cichy szept pytający mnie czy śpię.

Odpowiedziałem przecząco i zrobiłem miejsce Emillie, by mogła położyć się obok. Zachiwaliśmy jednak sporą odległość między sobą.

- Czyżbyś bała się burzy? - zapytałem zaczepnie.

- Nie. Przyszłam upewnić się, że ty się jej nie boisz. - uśmiechnęła się.

- Oh, oczywiście, że się nie boję. - powiedziałem głosem przepełnionym pewnością siebie. Wtedy za oknem ponownie dało się słyszeć grzmot, lecz tym razem dziesięć razy głośniejszy niż te wcześniejsze. Piorun uderzył niedaleko nas. - Dobra, przyznaję. Może troszkę się boję. Ale tylko troszkę.

Popatrzyła mi w oczy.

- Skłamałam. Boję się burz jak cholera.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz