Rozdział 34

577 30 18
                                    

POV. EMILLIE SINISTRE

Mój wujek nie był zły ani niebezpieczny. Po dłuższej rozmowie i zjedzeniu przepysznego obiadu (który sam przygotował) przekonałam się, że jest dobrym człowiekiem. I miał niesamowite poczucie humoru.

Ponownie usiedliśmy wspólnie na łóżku. Wiele spraw zaprzątało moją głowę, ale postanowiłam zostawić te najcięższe tematy na koniec. Najpierw chciałam poznać więcej informacji z przeszłości oraz przyszłości mojego krewnego.

- Miałeś dziewczynę w Hogwarcie? Ta, którą kochałeś wiedziała o tym?

- Nie. Trzymałem moje uczucia w tajemnicy. Nigdy nie byłem wylewnym człowiekiem. Czasem niezręczonść jest dobra.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Nie miałeś przyjaciół? - zmarszczyłam brwi. Wyobrażałam sobie raczej, że w młodości był jednym z popularniejszych dzieciaków. Najwidoczniej pozory mylą.

- Tylko jednego prawdziwego. - wyznał. - Ale nie żałuję, że nie miałem więcej. Zawsze uważałem, że ci, którzy przyjaźnią się w trójkę mają przechlapane. Takie przyjaźnie są naprawdę kruche i często dzieje się tak, że dwie osoby zaczynają lubić się bardziej, w wyniku czego opuszczają tę trzecią.

- To trochę... Zacofana myśl. - wydukałam.

- Może masz rację. - wzruszył ramionami. - Miałem znajomych, których paczka rozpadła się głównie dlatego, że było ich tylko trzech.

- W jakim domu byłeś?

- Byłem Ślizgonem. I to była jedna z przyczyn, dlaczego byłem tym mniej kochanym synem. Zanim poszedłem do szkoły było o wiele lepiej niż po tym, jak rodzice dowiedzieli się, do jakiego domu trafiłem. - jego kąciki ust nieco opadły. Wyglądał na naprawdę przygnebionego człowieka nawet wtedy, gdy się uśmiechał. Miałam wrażenie, że okazywanie radości przychodzi mu bardzo trudno.

- Ślizgon? Niemożliwe. Jesteś przecież bardzo sympatyczny...

- Niektórzy Ślizgoni są zupełnie inni niż myślisz, Emillie. Aby dostać się do tego domu nie trzeba być wrednym, a jedynie ambitnym i chytrym. Twoje zdanie o Ślizgonach też jest nieco zacoafane, nie uważasz? - tracił mnie łokciem.

Gdyby się nad tym zastanowić, to rzeczywiście byłam odrobinę zbyt surowa dla uczniów tego domu. Ale to w końcu nie moja wina. Sami wyrobili sobie taką reputację, według której każdy ich teraz ocenia tak samo jak ja. Może następny rok nauki będzie rokiem próby zakopania toporu wojennego między mną a niektórymi Ślizgonami?

Niestety, nie mogłam zrealizować mojej myśli, bo zaraz przypomniałam sobie, że na drodze będą mi stali Remus, James, Peter i Syriusz, którzy tak żarliwie nienawidzili Severusa, starając się utrudnić mu życie na każdym kroku.

I wtem moja mina zrzedła całkowicie. Myśląc o Lupinie od razu pomyślałam także o Rosemary, do której miałam napisać zaraz po powrocie ze szkoły. Moja sowa była teraz ze mną i mogłabym zrobić to bez przeszkód, ale obawiałam się, że ktoś z ministerstwa może ją przechwycić, albo co gorsza - pójść jej tropem i odnaleźć kryjówkę wujka.

Powinnam mu o tym powiedzieć. Dopiero zrobiłoby się gorąco, gdyby Rosemary zaczęła panikować. Choć nie sądzę, że zaczęłaby, bo jest rozsądna i wyważona, ale z tej sytuacji, zupełnie przez przypadek, może zrobić się niezły kocioł.

- Wujku, mam sprawę. - zaczęłam nieśmiało, nie mając pojęcia, jak mu to przekazać. - Muszę napisać list do przyjaciółki, bo obiecałam jej, że napiszę do niej od razu, jak przyjadę do domu. Jeśli tego nie zrobię, może zacząć coś podejrzewać, a nie chcę, żeby się martwiła albo co gorsza - odkryła, że zostałam... porwana.

Mówiłam chaotycznie, a ostatnie słowo wypowiedziałam z wielką niepewnością. Mimo, że powoli oswoiłam się z obecnością mojego zbiegłego z więzienia krewnego, to nadal pozostała we mnie myśl, że zrobi mi coś złego, jeśli powiem lub zrobię coś nie tak.

Patrzył na mnie niczym skonfundowany, lecz po chwili rzekł:

- No to mamy problem.

Zmarszczyłam czoło w nie zrozumieniu. Jak dla mnie sprawa była prosta i klarowna.

- Dlaczego?

- Nie możesz stąd wysłać listu. Naraziłabyś mnie tym sposobem na odnalezienie mnie przez ministerstwo, a ja nie mogę wrócić do Azkabanu. Nie mogę. - złapał się za głowę, skrzywił i palcami ścisnął skronie tak, że jego paznokcie pobielały. Widziałam, jakie cierpienie sprawiało mu samo wspomnienie o więzieniu, w którym działy się takie okropne rzeczy...

To, co chciałam zaproponować jako rozwiązanie mogło zranić zarówno mnie jak i jego, ale nie widziałam innego wyjścia. W końcu musiałam dać znak życia Rosemary oraz wrócić do moich rodziców.

- W takim razie muszę wrócić do domu. - mruknęłam cicho w obawie, że według niego będzie to najgorszy pomysł na świecie.

- Tak. - jego głos zadrżał. - To jest najlepsze, co możemy zrobić.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz